„Wdałam się w romans z sąsiadem. Zaczęło się od rozmów przez żywopłot, a potem zniknęły między nami wszelkie bariery”
„Stałam przy grządce z pomidorami, podlewając je z konewki, kiedy usłyszałam szelest po drugiej stronie żywopłotu. Odwróciłam się i zobaczyłam nieznajomego mężczyznę, który właśnie rozstawiał leżak. Wyglądał na lekko zarośniętego, miał szarą koszulkę, sprane dżinsy i... coś w jego ruchach przyciągało wzrok. Zerknął w moją stronę i uśmiechnął się lekko”.

- Redakcja
Latem uciekałam na działkę, jak tylko mogłam. W małym domku, pośród grządek i śpiewu ptaków, znajdowałam spokój, którego od dawna brakowało mi w domu. Z Robertem, moim mężem, byłam od ośmiu lat. Kiedyś nasz związek miał sens. Dziś wszystko wyblakło. Milczenie między nami ciążyło coraz bardziej. Czułam się przezroczysta, jak powietrze, którego nikt nie zauważa. Robert był zamknięty w sobie, zajęty pracą, zgaszony. Ja – zmęczona emocjonalną pustką. Działka była jedynym miejscem, gdzie mogłam oddychać. Nie przeczuwałam, że właśnie tam spotkam kogoś, kto przewróci mój świat do góry nogami.
Nowy sąsiad zza żywopłotu
Słońce grzało bezlitośnie. Stałam przy grządce z pomidorami, podlewając je z konewki, kiedy usłyszałam szelest po drugiej stronie żywopłotu. Odwróciłam się i zobaczyłam nieznajomego mężczyznę, który właśnie rozstawiał leżak. Wyglądał na lekko zarośniętego, miał szarą koszulkę, sprane dżinsy i... coś w jego ruchach przyciągało wzrok. Zerknął w moją stronę i uśmiechnął się lekko.
– Nowa sąsiadka? – zapytał, opierając się o płot.
– Raczej stała – odpowiedziałam z uśmiechem. – To pan chyba nowy?
– Adam jestem – powiedział i skinął głową. – Przejąłem działkę po ciotce. Trochę do zrobienia, ale cisza jest. Tego mi było trzeba.
– Natalia – odpowiedziałam, wycierając dłonie o fartuch. – Rzeczywiście, tu można się wyciszyć. Zwłaszcza od ludzi.
– Nie przeszkadza mi samotność – rzucił. – A pani chyba nie jest typową działkowiczką. Za ładna sukienka jak na grzebanie w ziemi.
Poczułam, jak robi mi się gorąco, ale nie od słońca. Przez chwilę milczałam, nie wiedząc, jak odpowiedzieć.
– Lubię ładne rzeczy, nawet jeśli mam tylko pielić chwasty – powiedziałam w końcu z uśmiechem.
Rozmawialiśmy jeszcze chwilę. O warzywach, o pogodzie, o tym, jak uciekać od codzienności. Adam patrzył mi prosto w oczy, z uwagą, jakiej nie czułam od lat. Słuchał, nie przerywał. Tego wieczoru, kładąc się spać, długo patrzyłam w sufit. Nie mogłam przestać o nim myśleć.
Coś więcej niż niewinny flirt
Spotykaliśmy się niemal codziennie. Niby przypadkiem – on przycinał żywopłot, ja zrywałam ogórki. Ale oboje wiedzieliśmy, że te spotkania już dawno przestały być przypadkowe. Rozmawialiśmy coraz więcej, coraz bliżej. Adam opowiadał o swoim rozwodzie, o tym, że od dwóch lat mieszka sam i nie planuje nic na stałe.
– Wiesz, nie wierzę już w wielką miłość – powiedział kiedyś, siedząc ze mną na moim tarasie. – Ale może... może jeszcze można znaleźć kogoś, przy kim człowiek po prostu będzie chciał być.
Zerknęłam na niego ukradkiem. Serce mi zadrżało.
– Ja chyba też przestałam wierzyć – wyszeptałam. – Wydawało mi się, że mam to wszystko... mąż, dom, stabilność. Tylko że... w tym wszystkim zniknęłam ja sama.
– Natalia, wiesz, że jesteś piękna? – zapytał nagle, ściszonym głosem. – I silna. Tylko chyba o tym zapomniałaś.
Poczułam, jak po plecach przechodzi mi dreszcz. Tego wieczoru pierwszy raz pozwoliłam mu dotknąć mojej dłoni. Nie uciekłam. Nie cofnęłam się. Przeciwnie – nie chciałam, żeby przestawał. Z dnia na dzień czułam, że ożywam. Śmiałam się więcej, ubierałam się inaczej. Zaczęłam nosić sukienki, których wcześniej nie wyjmowałam z szafy. Robert tego nie zauważył. Wracał z pracy zmęczony, siadał do komputera, wiecznie zatopiony w swoich mailach.
Tymczasem Adam patrzył na mnie jak na kogoś, kto znowu może być ważny. Wierzyłam mu. Wierzyłam, że zasługuję na coś więcej niż życie obok. Chciałam poczuć się kochana, nawet jeśli miałoby to potrwać tylko chwilę.
Rozmowa z mężem
Wiedziałam, że muszę to zrobić. Nie mogłam już dłużej udawać. Tamtego wieczoru, gdy Robert usiadł jak zwykle przy komputerze z kolacją na kolanach, zgasiłam światło w kuchni i usiadłam naprzeciwko niego. Patrzył na ekran, nawet nie zauważył, że drżą mi ręce.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam cicho.
Uniósł wzrok. Zmarszczył brwi.
– Co się stało?
– Ja... chcę odejść, Robercie.
Cisza, długa i ciężka, zapadła między nami. Odsunął talerz, jakby nagle stracił apetyt. Nie wyglądał na zdenerwowanego, raczej na zmęczonego.
– Dlaczego?
– Bo już nas nie ma. Jest tylko ta cisza. Ty i twoja praca, ja i moje samotne wieczory. Nie chcę tak dłużej. Przestałam się tu czuć żywa.
Popatrzył na mnie uważnie. Jakby pierwszy raz od miesięcy. Ale nie było w nim złości.
– Nie wiem, co mam ci powiedzieć – powiedział w końcu. – Rób, co chcesz. Jeśli naprawdę myślisz, że tam znajdziesz coś lepszego...
Zacisnęłam usta. Spodziewałam się, że będzie walczył. Że zapyta, czy kogoś mam. A on po prostu się zgodził. To bolało bardziej niż wszystko inne. Zabrałam swoje rzeczy. Walizka, kilka ubrań, szczoteczka. Wciąż miałam w głowie słowa Adama: „Możesz do mnie przyjść, kiedy tylko zechcesz. Drzwi zawsze będą otwarte.” Nie wiedziałam, że tej nocy nie otworzy mi już nikt.
Zniknięcie Adama
Pojechałam na działkę Adama, ściskając walizkę tak mocno, że aż zdrętwiała mi dłoń. Brama była zamknięta. Dziwne – zostawiał ją otwartą nawet na noc. Zapukałam raz, potem drugi. Cisza. Na podwórku nie było śladu życia. Słońce już zachodziło. W końcu, zniecierpliwiona, zadzwoniłam. Jeden sygnał... dwa... po chwili skrzynka głosowa.
Spróbowałam ponownie. I jeszcze raz. Nic. Napisałam wiadomość. „Jestem. Czekam.” Ale odpowiedzi nie było. Przeszłam się po alejce, próbując zajrzeć przez żywopłot. Dom wyglądał na pusty. Nawet rolety były spuszczone. Zobaczyłam sąsiadkę – starszą panią w kapeluszu z szerokim rondem. Podeszłam do niej z uśmiechem.
– Przepraszam, czy widziała może pani sąsiada z tej działki? Adama?
Popatrzyła na mnie dziwnie.
– Adam? A, ten przystojniaczek? Zniknął. Spakował się nagle kilka dni temu. Mówił, że wyjeżdża. Ale wie pani... jego chyba nawet Adam nie było na imię.
Zamarłam.
– Słucham?
– No tak. Bo wcześniej tu mieszkała jakaś starsza kobieta, to była jej działka. Potem pojawił się on, mówił, że jest krewnym. Ale jakoś dziwnie to wszystko wyglądało. A teraz – ani widu, ani słychu. A jedna z naszych sąsiadek... no wie pani, taka Basia spod czwórki – mówiła, że tamten wziął od niej pieniądze na remont ogrodzenia i zniknął.
Próbowałam coś powiedzieć, ale gardło miałam zaciśnięte. Telefon milczał. Walizka ciążyła mi coraz bardziej. W głowie kołatała się jedna myśl: „Zostawiłam wszystko. Dla kogoś, kto nawet nie istnieje.”
Powrót w milczeniu
Wróciłam nad ranem. Miasto jeszcze spało, ulice były puste, a ja czułam się jak cień. Przeszłam przez próg mieszkania bez pukania – klucz nadal działał. W przedpokoju leżały buty Roberta, jak zwykle niedbale rzucone. W kuchni pachniało kawą. On siedział przy stole, ubrany w szlafrok, jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Nie spojrzał na mnie, tylko dolał sobie kawy.
– Myślałam, że nie będzie cię – powiedziałam.
– Domyśliłem się, że wrócisz – odparł spokojnie.
Usiadłam naprzeciwko niego. Długo milczeliśmy. Na stole parował czajnik, a ja nie mogłam się zmusić, by cokolwiek powiedzieć.
– Chciałam coś zmienić – powiedziałam w końcu. – Uwierzyłam w bajkę.
– Nie jesteś jedyną, która kiedyś chciała uciec – odpowiedział. I to zabrzmiało jakby... wiedział więcej, niż mówił.
Spojrzałam na niego. Oczy miał zmęczone, trochę puste, ale w tym spojrzeniu było coś znajomego. Jakby przez chwilę widział mnie naprawdę.
– On... nie był tym, za kogo się podawał – przyznałam.
Robert tylko skinął głową.
– Nie musisz mi tego mówić – odpowiedział cicho.
I znów cisza. Nie było krzyków, oskarżeń. Tylko zmęczenie i coś, co przypominało... współczucie? W mojej głowie krążyły setki słów, ale żadne nie wydawało się właściwe. Nie wiedziałam, czy jeszcze coś z tego małżeństwa zostało. Ale wiedziałam jedno – nie ufałam już nawet sobie.
Czy można sobie wybaczyć?
Zostałam w mieszkaniu. Nie dlatego, że Robert poprosił. Nie dlatego, że coś nam się nagle ułożyło. Po prostu nie miałam dokąd pójść. Działka, która była moją ucieczką, teraz bolała samą myślą. Przestałam tam jeździć. Robert nie pytał. Nie wnikał. Był obok, ale jakby z innego świata. Gotował czasem obiad, stawiał herbatę na stole. Przestał zaglądać do komputera co wieczór. Ale nie rozmawialiśmy o tym, co się wydarzyło. Żadne z nas nie chciało wypowiadać tych słów na głos.
Czasem łapię się na tym, że wciąż sprawdzam telefon. Że oczekuję wiadomości, której nigdy nie będzie. I w tych momentach czuję się jak idiotka. Naiwna kobieta, która zostawiła wszystko dla kogoś, kto nie istniał. Czy można sobie wybaczyć taką naiwność? Jeszcze nie wiem. Ale próbuję. Każdego dnia trochę bardziej. Choć w lustrze wciąż widzę kogoś innego niż dawniej, to już nie odwracam wzroku. Uczę się patrzeć sobie w oczy. Uczę się być sama ze sobą. Nie wiem, czy Robert i ja będziemy jeszcze kiedyś parą. Ale wiem, że muszę być najpierw kimś dla siebie, zanim znów będę kimś dla kogoś.
Natalia, 36 lat
Czytaj także:
- „Na stare lata straciłam głowę dla sąsiada. Podrzucał mi karteczki pod drzwi, aż w końcu sam stanął w mym progu”
- „Sąsiad skakał koło mnie, aż mu uległam. Gdy oznajmił żonie, że odchodzi poczułam, że ta gra jest niewarta świeczki”
- „Sąsiad dał mi nawóz do róż, a ja jemu coś więcej. Zdrada pod gołym niebem w biały dzień nie mogła skończyć się dobrze”