„Według horoskopu Julka była idealną narzeczoną. Gwiazdy nie przewidziały, że nie dla mnie”
„Wszystkie gwiazdy na niebie wskazywały, że będziemy idealną parą. Przez chwilę nawet w to wierzyłem. Wszystko szlag trafił, gdy się oświadczyłem”.

- Kamil, 33 lata
Miało być romantycznie, ale nie za bardzo, tak żebym w razie czego mógł się wycofać. Ale nie miałem pojęcia, że ta laska odstawi taki cyrk.
Czy byłem zakochany? Na pewno. Czy to była prawdziwa miłość, a nie tylko zauroczenie? Ha, gdybym nie był ostrożny w deklaracjach, powiedziałbym, że tak. Rzecz w tym, że jak raz człowiek sparzy się w związku, który miał być na całe życie, przestaje ufać swoim odczuciom. Może i Julia wydaje się cudowna, bystra i zabawna, i zajmuje moje myśli bez względu na odległość, która nas dzieli, ale czy kiedyś z Magdą nie było podobnie?
– Nie możesz być asekurantem – powiedziała starsza siostra, gdy poprosiłem ją o radę. – Twoje wahanie sprawia, że cień Magdy wciąż jest przy tobie.
– Cierń Magdy – poprawiłem. – Jak zapomnieć kobietę, która porzuca narzeczonego dzień przed ślubem?
– Oj, przestań, Kamil – siostra była bezlitosna. – Ostrzegałam cię od początku, że Ryby i Baran absolutnie do siebie nie pasują. Woda i Ogień, człowieku!
– Może ja w ogóle do nikogo nie pasuję? – jęknąłem sponiewierany.
– Do Julki pasujesz jak ulał – poklepała mnie po plecach, aż zabrzęczały barwne kamyki w jej bransoletce.
– To Rak, żywioł Wody, tak jak ty. Oboje jesteście uczuciowi, kierujecie się intuicją… Przed wami rozpościera się ocean miłości!
Chciałbym mieć tyle wiary w gwiazdy, co moja siostra. Może powinienem? W końcu wszystko, co mówiła wcześniej o Magdzie sprawdziło się. Moja eksnarzeczona była porywcza, skłonna do rządzenia innymi i wybuchowa, a pojęcie kompromisu było jej obce.
– No, chłopie – Miśka zmierzwiła mi włosy. – Julka to idealna kandydatka. Oświadcz się jej, a będziecie żyli długo i szczęśliwie.
To najlepszy sposób, by nasze serca biły w jednym rytmie
Kiedy oświadczałem się Magdzie, zabrałem ją do Wenecji. Miało być romantycznie, niezwykle i niepowtarzalnie, a w sumie czułem się pod presją, bo od pierwszego dnia wiedziałem, że ona wie i czeka.
Nie mógłbym się rozmyślić, nawet gdyby dotarło do mnie już wtedy, że wybór, którego dokonałem, mówiąc delikatnie, nie był najlepszy.
Dlatego teraz wybrałem spływ kajakowy. Romantyzmu nikt nie mógł mi odmówić, a jednocześnie zawsze mogłem zrezygnować z deklaracji przez jego nieoczywistość. Do tego miałem rzadką szansę sprawdzić Julkę w sytuacji kryzysowej. Kto był kiedykolwiek na spływie wie, że łatwo nie jest i prawdziwa natura wyłazi z człowieka jak powietrze z przebitej dętki.
Nie jest łatwo zachować pogodę ducha, kiedy człowiek po zderzeniu ze zwalonym pniem ląduje w zimnej wodzie albo wieczorem przy ognisku walczy z komarami. Miśka uznała mój pomysł za genialny.
Połączenie randki z żywiołem wody, jak przeczytała na głos ze swej grubej księgi, to najlepszy sposób, by nasze serca biły w jednym rytmie.
– Bardzo bym chciała popłynąć – Julka też się zapaliła. – Tylko wiesz, ja już nie mam urlopu…
– Weekend wystarczy – zapewniłem ją, przytulając. – Spływ zaplanowałem na jeden dzień.
– Ale w dechę! – klasnęła w dłonie. – Super!
To właśnie najbardziej mi się w Julce podoba. Jest otwarta na nowe doświadczenia i nie widzi nic złego w improwizowaniu. Magda lubiła wszystko kontrolować, a wszelkie odstępstwa od planu zawsze ją irytowały.
Następny weekend zapowiadał się ciepły i bez opadów, zatem postanowiłem kuć żelazo, póki gorące.
Darek, dawny kolega z podstawówki, trochę się zżymał, że lepiej byłoby, gdybym zebrał całą grupę chętnych, ale obiecałem wynagrodzić mu trud przywożenia i odwożenia jednego kajaka, więc w końcu machnął ręką. Coś tam bredził, że bezpieczniej jest w kupie, ale bądźmy realistami, to tylko Wieprz, a nie Missisipi. Nic wielkiego nam nie groziło, prawda?
– Po drodze macie dwie przenoski – tłumaczył, gdy wodowaliśmy kajaki. – Obie z prawej strony i obie przed młynami. Proste jak drut – zapewnił.
– Spoko, damy radę, Dario – założyłem kapok. – Zadzwonię, gdy dopłyniemy.
– Telefon schowaj do woreczka foliowego, najlepiej strunowego, bo inne są zawodne – ostrzegł.
– Nie planujemy wywrotek – zapewniłem. – To ma być relaksacyjna przejażdżka, wyluzuj – wyjaśniłem.
– Jasne – mruknął, wsiadając do samochodu. – Pogadaj o tym z rzeką.
Zaiste, znaki wody intuicję mają po prostu znakomitą
Pojechał, a my wskoczyliśmy do kajaka i odbiliśmy od brzegu. Spokojny nurt niósł nas do przodu i wystarczyło tylko lekko korygować wiosłami kurs, by nie utknąć gdzieś w kupie gałęzi. Czasem zdarzała się poważniejsza przeszkoda w postaci złamanego drzewa, ale wąski kadłub kajaka przeciskał się przez najmniejsze przejścia. Raz czy dwa musieliśmy ominąć przeszkodę, wychodząc na brzeg, ale to nadawało tylko kolorytu wyprawie.
Rzeka wiła się, a to przez las, a to przez przybrzeżne, pełne słońca, łąki. Nawet nie przypuszczałem, że może być tak malowniczo, a przecież nie dopłynęliśmy jeszcze w najciekawsze miejsce: wielkie rozlewiska, na których planowałem wyjąć pierścionek i oświadczyć się mojej dziewczynie.
Słyszałem o tym miejscu od Darka, gdy relacjonował swoje spływy, ale to, co zobaczyłem, przerosło moje wyobrażenia. Brzegi rzeki nagle rozsunęły się na boki jak kurtyna w teatrze, a główny nurt rozpuścił się w bezmiarze wód rozlanych na przestrzeni setek hektarów. Z płycizn wyrastały małe wysepki, gęsto porośnięte jakimś zielskiem. Z jednej z nich wypłoszyliśmy nawet stado dzików, które ścigając się z naszym kajakiem, wpław uciekały do brzegu.
– Rany Julek – westchnęła Julka. – Ależ tu jest pięknie! – powiedziała zachwycona.
Rany Julek? – kto dziś używa takich zwrotów? Uwielbiałem te jej wygrzebane z lamusa odzywki. To był najlepszy moment. Wyjąłem z kieszeni pudełeczko z pierścionkiem, przechyliłem się do przodu i podałem je mojej dziewczynie, mówiąc:
– Julio, nie mogę obiecać, że każdy dzień spędzony ze mną będzie tak piękny jak ten, ale przyrzekam, że będę się starał, by tak było. Czy zostaniesz moją żoną?
– Krucafiks – jęknęła, wpatrując się w migocące na wypolerowanym na wysoki połysk złocie odblaski promieni słonecznych. – Ale mnie zaskoczyłeś!
Delikatnie uchyliła wieczko i przyglądała się pierścionkowi, wzdychając z zachwytu. Potem nałożyła go na palec.
– Nie myślałam, że coś zachwyci mnie bardziej niż te rozlewiska – rzekła. – Pierścionek jest prześliczny, Kamil, nie chcę go już ściągać z palca, czyli chcąc nie chcąc muszę przyjąć oświadczyny. Tak, chcę zostać twoją żoną – odparła.
Odwróciła twarz w moją stronę i przyciągnęła mnie do siebie. Kajak niebezpiecznie zachybotał, ale nie zważaliśmy na to. Całowaliśmy się długo i namiętnie, choć w dziwnej pozycji, bo miejsca było mało.
Nie wziąłem tego pod uwagę, ale przecież nie wszystko da się dokładnie zaplanować!
Julka zrezygnowała na jakiś czas z wiosłowania, by napawać się widokiem pierścionka na palcu. Wyciągała dłoń ku słońcu i mały diamencik lśnił w jego promieniach jak rozpalony węgielek.
– Ale czad! – wzdychała uszczęśliwiona. – Wychodzę za mąż. Będę panną młodą!
– Najpierw musimy dopłynąć do jakiegoś brzegu – zauważyłem. – Lepiej bierzmy się za wiosłowanie, bo utkniemy na rozlewiskach na resztę naszego życia.
– Tak jest, kapitanie – odkrzyknęła Julka i ochoczo chwyciła za wiosło.
Trochę sobie żartowałem z tym utknięciem, ale uczciwie przyznaję, że ogarnął mnie lekki niepokój. Straciłem orientację na tym olbrzymim jeziorze i zupełnie nie wiedziałem, gdzie teraz płynąć. Nic, oprócz intuicji, nie wskazywało miejsca, gdzie Wieprz znajduje ujście z tego akwenu.
Siostra jednakowoż musiała mieć rację, twierdząc, że znaki wody intuicję mają znakomitą, ponieważ udało nam się odnaleźć właściwy kierunek i po jakimś czasie znów wpłynęliśmy do rzeki.
Myślałem, że trochę odpoczniemy, pozwalając, by poniósł nas prąd, ale odcinek nie należał do najłatwiejszych. W wodzie leżało sporo zwalonych drzew i trzeba się było nieźle namachać, by uniknąć ugrzęźnięcia w gałęziach albo nawet wywrotki. Rzeka wiła się, meandrowała i nic nie zapowiadało końca wyprawy.
Wiesz, głupia dziewucho, ile mnie kosztowała ta błyskotka?
Minęła już piąta godzina wiosłowania i jeżeli chodziło o mnie, miałem już lekki przesyt. Niestety miejscowości, w której mieliśmy wyjść na brzeg, ciągle nie było widać na horyzoncie. Wydawało się nawet, że okolica stała się bardziej dzika.
Dopływaliśmy do jakiegoś zapuszczonego mostu, który nie wiem po co łączył oba brzegi, skoro z żadnej strony nie prowadziła do niego droga. Może nie nadawał się do użytkowania i stracił na popularności?
Między betonowymi filarami zaklinowało się sporo gałęzi i tylko przez środkowe przęsło woda przedostawała się w miarę swobodnie, pewnie dlatego, że prąd rzeki był w tym miejscu bardzo mocny.
Chcąc przepłynąć, musieliśmy się ustawić równolegle do głównego nurtu i dać mu się ponieść ku przejściu. Należało to zrobić możliwie wcześnie, by uniknąć zniesienia w bok i utknięcia w chaszczach. Podczas manewrowania, kiedy już prawie udało nam się ustawić kajak we właściwym położeniu, Julka nagle krzyknęła.
– Kamil! Dawaj pod lewe przęsło! Tam w śmieciach coś się rusza! – pokazała ręką.
Zaczęła mocno pracować wiosłem i kajak zaczął zbaczać z kursu. Próbowałem temu przeciwdziałać, ale z marnym skutkiem.
Na pniu, zaklinowanym między przęsłami, wśród pustych butelek i starych szmat, kołysał się jutowy worek.
– Nie wariuj, dziewczyno! – krzyknąłem. – To tylko śmieci.
– Nie! – krzyknęła, uparcie próbując skręcić w lewo. – Tam coś jest.
Czasu na utrzymanie dobrego kursu, robiło się coraz mniej. Natrafiając na przeszkodę, nurt robił się silniejszy, więc zrezygnowałem z dyskusji i zacząłem mocniej pracować. Osiągnąłem tylko tyle, że kajak ustawił się bokiem do kierunku, w którym płynęła woda, stuknął burtą o kłodę, a potem wszystko potoczyło się błyskawicznie.
Woda napierała na burtę kajaka z taką siłą, że nie można było nic zrobić, by wydostać się z pułapki. Po prostu wciskało nas pod wodę i gdy Julka wychyliła się, by zdjąć worek z kupy gałęzi, zdążyłem usłyszeć, jak krzyczy „Mam go!” i w tym momencie odwróciło nas dnem do góry.
O ile ja wypadłem, nie zanurzając prawie głowy, o tyle Julkę, która miała nogi uwięzione pod kadłubem, wciągnęło pod gałęzie i śmieci. Z przerażeniem patrzyłem jak woda zamyka się nad głową mojej dziewczyny. Przerażenie ścisnęło mi żołądek i wędrowało do góry, uciskając klatkę piersiową i krtań. Nagle poczułem się strasznie maleńki w obliczu niedocenianego przeze mnie żywiołu, jakim była rzeka. Byłem pewien, że Julka nigdy już nie wypłynie, że właśnie stałem się świadkiem jej śmierci.
– Mam go, Kamil – niespodziewanie usłyszałem jej głos z drugiej strony mostu. – To chyba jakiś piesek.
Uśmiechnięta od ucha do ucha, Julka stała po ramiona w wodzie jakieś pięć metrów dalej. W uniesionej do góry ręce trzymała wierzgający brązowy worek, zawiązany u wylotu drutem. Z trudem pokonując rwący nurt, wyszła na brzeg i zaczęła wypakowywać zawartość.
Napięcie ostatnich chwil opadało ze mnie i wraz z ulgą, że nic poważnego się nie stało, przyszła złość na sprawcę całego zamieszania, który zamiast pomóc mi w wyciąganiu kajaka, bawił się w najlepsze jakimś brudnym łachem.
– To piesek! – krzyknęła Julka, wyciągając z worka wystraszonego szczeniaka. – Miałeś szczęście – wyjaśniła zwierzakowi. – Po prostu miałeś nieopisane szczęście, Lucky. Ktoś go chciał utopić, Kamil!
– A on utopiłby nas – dodałem ze złością. – Jesteś nieodpowiedzialna.
Udało mi się w końcu wyciągnąć dziób kajaka na brzeg. Brakowało jednego wiosła.
– A czemu to, mój panie – spytała Julka, tuląc do piersi skamlącego szczeniaka. – Czemuż to jestem nieodpowiedzialna?
Byłem zmęczony i rozdrażniony, a ton jej głosu wydał mi się jakiś napastliwy.
– Bo przez twoje dziecinne zachowanie mało się nie utopiliśmy – warknąłem. – A do tego zgubiłaś wiosło, za które będziemy musieli dodatkowo zapłacić.
– Ale uratowałam psa, do cholery – rzuciła ze złością. – To nazywasz dziecinnym zachowaniem?
– No i co z nim zrobisz, pani mądra? – zakpiłem. – Cały dzień jesteś w pracy, a w twoim mieszkaniu nie wolno, zdaje się, trzymać żadnych zwierząt. Może lepiej dla niego byłoby, gdyby się jednak utopił?
Julka nie zamierzała się poddawać.
– Nie mam już pewności – wycedziła przez zęby, czy chcę z tobą dzielić życie. Lepiej weź ten twój pierścionek z powrotem.
Sięgnęła lewą dłonią do prawej i zamarła.
– O, rany – westchnęła. – Zgubiłam go.
– Wiesz, głupia dziewucho, ile mnie kosztowała ta błyskotka?! – krzyknąłem ze złością. – I co, dalej uważasz się za odpowiedzialną osobę?
Łzy w jej oczach trzymały się już na brzegach rzęs, ale nie zobaczyłem, jak spływają po policzkach, bo bez słowa odwróciła się do mnie plecami. Zaczęła się wspinać na nasyp wspierający most, a kiedy już znalazła się na górze, krzyknęła: – Przyślij mi rachunek za ten pierścionek. Adres znasz – głos jej się załamał, ale powstrzymała płacz. – Wolałabym, żebyś mnie nie odwiedzał. Cześć.
Ruszyła prosto przed siebie, tuląc do piersi szczeniaka. Byłem pewien, że za chwilę wróci. Jak niby miałaby sobie poradzić w nieznanym terenie bez dokumentów, pieniędzy i telefonu?
Wywróciłem kajak do góry dnem i wylałem z niego wodę. Potem przeniosłem go na drugą stronę mostu, nie chcąc ryzykować kolejnej wywrotki.
Julki nadal nie było. Jej gierki wkurzały mnie coraz bardziej. Miałem już szczerze dość tego całego spływu, byłem od stóp do głów mokry, głodny i zmęczony.
Wyjąłem z kieszeni telefon, by zadzwonić do Darka. Pewnie da się jakoś dojechać do tego mostu, zabrać mnie i kajak. Spojrzałem na wyświetlacz komórki. Był ciemny, a za szybką zebrały się kropelki wody.
– No k… mać! – wydarłem się na całe gardło w stronę, gdzie zniknęła Julka.
W odpowiedzi usłyszałem tylko przenikliwy krzyk jakiegoś ptaka.
Niech szlag trafi horoskopy, znaki zodiaku i inne czary mary. O kant dupy to potłuc. Może kiedyś, gdy dziewczyny były normalne, to jakoś działało, ale dzisiaj nawet gwiazdy są bezsilne.