Reklama

Nie każda relacja z teściowa-synowa przypomina rodzinny obrazek z reklamy margaryny. Moja teściowa uważała się za matkę idealną, bo wychowała pięcioro dzieci i każde z nich „wyszło na ludzi”. Ja natomiast byłam w jej oczach tą, która „nie daje sobie rady nawet z jednym”. Każde moje potknięcie, każda łza mojego syna i każde jego fochy czy nieposłuszeństwo były dla niej dowodem na to, że jestem wyjątkowo kiepską matką. Początkowo starałam się puszczać to bokiem i dalej być miła, cierpliwa, szukać porozumienia. Jednak z czasem jej docinki zaczęły mnie zwyczajnie wkurzać. Przestałam się starać o jej aprobatę. Miałam już dosyć wiecznych porad, które niosły za sobą tylko krytykę.

Teściowa zawsze wiedziała najlepiej

Kiedy mój syn, Bruno, miał niespełna trzy lata, teściowa zaczęła pojawiać się u nas coraz częściej. Wchodziła bez pukania, jakby mieszkała na drugim końcu korytarza, a nie w innym mieście. Pewnego popołudnia staliśmy w kuchni, a Bruno uderzał zabawką o podłogę, domagając się przekąski. Starałam się zachować spokój, lecz moje gesty nie spodobały się teściowej.

– Powinnaś go zdyscyplinować, a nie patrzeć, jak robi, co chce – skomentowała chłodnym tonem, krzyżując ręce na piersi.

– Radzę sobie – odpowiedziałam, choć czułam, jak serce zaczyna mi bić szybciej – To normalne zachowanie dla dziecka w tym wieku – odpowiedziałam ciszej, niż chciałam.

– Radzisz to ty może z garnkami, nie z dzieckiem. Jesteś zbyt miękka, on to widzi – dodała z miną zwycięzcy.

Starałam się nie reagować, ale Bruno zaczął płakać, bo nie pozwoliłam mu zjeść batonika przed obiadem. Teściowa spojrzała na mnie z wyrzutem.

– Dajesz mu powody do histerii. Gdybyś była konsekwentna, nie płakałby za każdym razem, kiedy czegoś mu odmawiasz. Moje dzieci potrafiły usiąść spokojnie i zaczekać. Wszystkie pięcioro. Ty masz jedno, a i tak sobie nie radzisz – powiedziała, jakby wygłaszała wykład o wychowaniu.

Poczułam, jak krew pulsuje mi w skroniach. Wtłoczone we mnie przez lata przekonanie, że muszę udowadniać swoją wartość, ścisnęło mnie od środka.

– Każde dziecko jest inne – powiedziałam, choć gardło miałam napięte.

– Tylko że dobre wychowanie działa na każde – rzuciła teściowa, podając Brunowi batonika, mimo że wyraźnie jej mówiłam, że nie może.

Ten moment był pierwszą rysą w naszej relacji. Nie spodziewałam się jednak, że z czasem zamieni się w szeroką szczelinę, przez którą wypadnie cały mój spokój.

Potem było tylko gorzej

Teściowa twierdziła, że jej wizyty mają mi „pomóc”, choć za każdym razem czułam, że chodziło jej przede wszystkim o ocenianie. Wystarczyło, że Bruno krzywo postawił kubek na stole, a już słyszałam jej westchnienie. Pewnego ranka przyszła z koszem pełnym domowych przetworów, ale przy okazji od progu rozpoczęła inspekcję mieszkania. Nie prosiłam o to, lecz ona i tak traktowała mnie jak uczennicę, która oblała egzamin.

– Znowu pozwoliłaś mu oglądać bajki tak wcześnie? – spytała, unosząc brwi, jakby zobaczyła coś oburzającego.

– Miał trudną noc. Chciałam, żeby chwilę odpoczął – odpowiedziałam, nalewając sobie kawy.

– Moje dzieci spały jak aniołki. Wiedziały, że nie warto marudzić – stwierdziła z dumą.

Bruno w tym czasie wsadził nogę w otwarty karton z zabawkami i potknął się, lądując na pupie. Zaczął płakać, zanim zdążyłam do niego podejść.

– No widzisz? Tak się kończy brak zasad. Daję ci tyle rad, a ty niczego nie słuchasz – powiedziała, pomagając mu wstać – Gdybyś robiła tak jak ja, miałabyś spokój. U mnie piątka chodziła jak w zegarku.

Brzmiało to jak zarzut, że powinnam kopiować jej życie. Wtedy właśnie zdałam sobie sprawę, że każda jej rada była tak naprawdę wyrzutem. Nie widziała mnie jako matki, która też ma swoje metody, tylko jako osobę, którą trzeba pouczyć. Czułam narastające zmęczenie. To nie były neutralne wskazówki, tylko uwagi podważające wszystko, co robiłam. Bruno uspokoił się i wtulił we mnie, jakby czuł, że potrzebuję wsparcia równie mocno jak on. Teściowa jednak dalej mówiła.

– Gdybyś mnie słuchała, miałabyś łatwiejsze życie. Mogę cię jeszcze dużo nauczyć.

Pomyślałam wtedy, że nie wiem, czy chcę się czegokolwiek od niej uczyć.

Przekraczała kolejne granice

Punktem zwrotnym okazała się sobota, którą planowałam spędzić spokojnie w domu. Bruno bawił się klockami w salonie, a ja układałam pranie. Kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi, od razu wiedziałam, że to ona. Przyszła bez zapowiedzi, jak zwykle. Weszła do mieszkania z miną inspektora jakości.

– Znowu chaos – stwierdziła, wskazując na rozsypane klocki – U mnie dzieci sprzątały po każdej zabawie. Nie pozwalałam na takie bałagany.

Bruno spojrzał na nią z lekkim niepokojem. Podniosłam kilka klocków, żeby go uspokoić. Teściowa jednak postanowiła przejąć dowodzenie.

– No już, młody człowieku, zbieraj to wszystko. Trzeba się nauczyć porządku – powiedziała ostrzej, niż sytuacja wymagała.

– Pozwól mu skończyć zabawę – poprosiłam, słysząc, że Bruno zaczyna oddychać szybciej.

– Jeśli skończył, to sprząta. Tak to działa. Widzę, że nikt ci nie wytłumaczył podstaw wychowania – odparła z irytacją.

Bruno zaczął płakać, przytulił się do mojej nogi i nie chciał puścić.

– Widzisz? Znowu płacze. Dziecko płacze, bo nie ma jasnych zasad – powiedziała teściowa, jakby wygłaszała diagnozę.

– Proszę, nie podnoś głosu – odparłam drżącym tonem.

Ktoś musi tu podnieść głos, skoro ty tego nie robisz. Jeśli mnie nie posłuchasz, Bruno będzie ci wchodził na głowę.

Czułam, jak coś we mnie narasta. Złość, zmęczenie, poczucie bezsilności – wszystko zmieszało się w jedną gorącą falę.

– Wystarczy – powiedziałam, mocniej niż zamierzałam. – To moje dziecko i to ja decyduję, jak je wychowuję.

Teściowa otworzyła usta, gotowa do kolejnej tyrady, lecz tym razem już jej nie słuchałam. Bruno trzymał się mnie kurczowo, a ja po raz pierwszy czułam, że bronię nie tylko jego, lecz także siebie.

Tego dnia przesadziła

Kilka dni po tamtym spięciu teściowa znów zapowiedziała wizytę. Tym razem przynajmniej zadzwoniła wcześniej, choć ton jej głosu sugerował, że nie była to prośba, a informacja. Bruno bawił się spokojnie w swoim pokoju, kiedy usłyszałam jej kroki na korytarzu. Wyszła z płaszczem przerzuconym przez ramię i od razu ruszyła do syna, jakby miała ocenić, czy od ostatniego razu zrobiłam jakikolwiek postęp.

– O, widzę, że znowu pozwoliłaś mu rozrzucić wszystko po podłodze – powiedziała. – U mnie takie numery nie przechodziły, a ty nadal nie nauczyłaś go sprzątania. Cóż, ktoś musi tu zadbać o zasady.

Podniosła kilka elementów toru i nachyliła się nad Brunem.

– No już, zbieraj to. Baw się tym, co potrzebne, reszta ma być na miejscu – powiedziała tonem, który nawet mnie ścisnął w środku.

Bruno cofnął się i zasłonił rękami głowę. Ten gest sprawił, że moje serce ścisnęło się boleśnie.

Mamo, przestań. On się ciebie boi – powiedziałam stanowczo.

– Nie boi się mnie, tylko braku zasad. Kiedyś mi za to podziękujesz – rzuciła.

Wtedy Bruno zaczął płakać tak rozpaczliwie, że aż podniosłam go na ręce. Poczułam, że nie mogę już na to patrzeć.

– Musisz wyjść – powiedziałam cicho, lecz zdecydowanie – On potrzebuje spokoju, a ja nie dam się już pouczać. Żegnaj.

Stała przez chwilę w milczeniu, jakby nie wierzyła, że to powiedziałam, a potem odwróciła się bez słowa i wyszła. Drzwi zamknęły się za nią ciężko, jakby coś definitywnie się zakończyło.

Do akcji wkroczył mój mąż

Cisza po jej wyjściu ciążyła mi przez kolejne dwa dni. Spodziewałam się telefonu pełnego pretensji, lecz teściowa milczała. W końcu zadzwonił mój mąż, który akurat był w delegacji, bo najwyraźniej dotarły do niego jej żale.

Mama mówi, że wyrzuciłaś ją z mieszkania – usłyszałam w słuchawce – Powiedziała, że była tam tylko po to, żeby pomóc.

– Chciałam chronić Bruna. Ta jej „pomoc” sprawiała, że on płakał, a ja czułam się jak zła matka. Przesadzała za każdym razem.

Mąż zamilkł na chwilę: – Możemy porozmawiać, jak wrócę? – zapytał.

Kiedy wrócił po kilku dniach, usiedliśmy w salonie. Bruno spał, co pozwalało nam rozmawiać spokojniej.

– Mama twierdzi, że była zaniepokojona. Mówi, że robisz z niego histeryka – powiedział ostrożnie.

– Widziałaś go, kiedy była ostatnio? – zapytałam, podnosząc wzrok. – Chował się przed nią i bał się jej tonu. To nie jest normalne. Zobaczysz, jak reaguje, gdy tylko usłyszy jej głos.

Mąż przetarł twarz dłonią: – Ona całe życie była wymagająca.

– Wymagająca wobec dorosłych to jedno, a wobec trzylatka, który się boi, to drugie – odparłam.

Po chwili ciszy usłyszałam westchnienie: – Porozmawiam z nią. Nie chcę, żeby Bruno się bał kogokolwiek z rodziny.

Ta rozmowa nie była łatwa, jednak po raz pierwszy poczułam, że ktoś naprawdę mnie usłyszał. Potrzebowałam tej konfrontacji, choć wcześniej nie miałam odwagi jej wywołać.

Kilka dni później teściowa zadzwoniła

Jej głos brzmiał chłodno, lecz mniej napastliwie niż zwykle. Mąż musiał z nią wcześniej porozmawiać. Zaproponowała spotkanie, żeby „wyjaśnić nieporozumienia”. Obawiałam się tej rozmowy, lecz wiedziałam, że jeśli nie wyznaczę granic, sytuacja będzie ciągle wracać.

Usiedliśmy przy stole w jadalni, a Bruno bawił się w swoim pokoju. Teściowa patrzyła na mnie dłużej, niż było to komfortowe.

– Nie chciałam źle – powiedziała w końcu. – Robiłam to, co uważałam za słuszne.

– Rozumiem – odpowiedziałam. – Jednak twoje słowa i sposób mówienia sprawiały, że czułam się jak ktoś, kto nie nadaje się na matkę. Bruno reagował lękiem. To nie było dobre ani dla niego, ani dla mnie.

Spojrzała na swoje dłonie, jakby szukała tam odpowiedzi: – Moje dzieci wychowywałam twardą ręką.

Ja chcę inaczej i potrzebuję, żebyś to uszanowała – powiedziałam spokojnie, lecz stanowczo. – Jeśli chcesz być częścią jego życia, musisz przestać mnie oceniać i decydować za mnie.

Cisza trwała chwilę dłużej niż zwykle: – Mogę spróbować – powiedziała wreszcie. – Choć trudno mi się przestawić.

– Wystarczy, że nie będziesz podważać moich decyzji przy nim. Resztę da się wypracować.

Skinęła głową i po raz pierwszy zobaczyłam w niej nie nieomylną matkę piątki dzieci, lecz zwykłą kobietę, która nie potrafiła inaczej okazywać troski. Nie stałyśmy się nagle najlepszymi przyjaciółkami. Zmieniło się jednak to, że zaczęła słuchać zamiast pouczać. Wprowadzone granice nie odsunęły jej od nas, lecz uporządkowały relację, która wcześniej wisiała na włosku. Bruno przestał reagować lękiem na jej wizyty, a ja w końcu poczułam się pewniej jako matka. Przestałam szukać aprobaty kogoś, kto sam nie zawsze panował nad swoimi emocjami. Ostatecznie to właśnie granice, a nie dobre rady, uratowały naszą rodzinę.

Wiktoria, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama