„Według sąsiadów nie szanowałem żałoby po żonie. Chcieli mnie przypilnować i przegonić moją przyjaciółkę”
„Mam gdzieś, co ludzie gadają. Kogo obchodzi, jak długo jestem w żałobie? Przecież to moja prywatna sprawa i nikt nie powinien się wtrącać. Poza tym, randki z Grażyną wcale nie oznaczają, że już nie pamiętam o mojej świętej pamięci małżonce. Jedno z drugim nie ma kompletnie żadnego związku!”.
- listy do redakcji
Patrzyłem, jak odchodzi
Razem z małżonką, Krystyną, stanowiliśmy udaną parę. Doczekaliśmy się dwójki naprawdę dobrych dzieciaków – chłopaka i dziewczynki, a także gromadki pięciu wnuków. Wydawać by się mogło, że los nas nie skrzywdził i powinniśmy być radzi z tego, co mamy. Niestety, zdrowie mojej żony od dłuższego czasu pozostawiało wiele do życzenia. Jeszcze zanim skończyła czterdzieści lat, zdiagnozowano u niej astmę oskrzelową.
Konsultowaliśmy się z najlepszymi ekspertami i lekarzami, jednak nie widzieli oni dużych szans na polepszenie sytuacji. Astma była czymś, z czym można było funkcjonować prawie normalnie, pod warunkiem, że inhalator był zawsze w zasięgu ręki. Udało mi się namówić małżonkę, aby wystąpiła o rentę. Początkowo była temu przeciwna, gdyż perspektywa pozostawania w domu wydawała jej się nie do przyjęcia, ale ostatecznie przyznała, że mam rację.
Po serii badań, na które się udała, jedno z nich kompletnie ją załamało
– Wykryli u mnie nowotwór – oznajmiła ze smutkiem w głosie.
Kolana odmówiły mi posłuszeństwa. Jak się okazało, podejrzewała to od dłuższego czasu. Mina doktora robiła się coraz bardziej nieciekawa, kiedy przeglądał wyniki kolejnych badań.
Zobacz także
– Nie chciałam krakać, bo do teraz nic nie było pewne… – uzupełniła.
Nowotwór stał się naszym wrogiem numer jeden, doszły chemioterapie, a szpital zaczęliśmy traktować jak własne mieszkanie...
Nic już nie miało znaczenia
Tamtego dnia, we wtorek, zaraz po przebudzeniu, udałem się do Krysi. Kiedy dotarłem na miejsce, nie zastałem jej w pokoju. Moja Krystyna zmarła.
– Tak mi przykro... – odezwała się szeptem pielęgniarka.
Od tego momentu, nawet praca, która zawsze sprawiała mi frajdę, stała się przykrym obowiązkiem. W końcu zdecydowałem, że czas przejść na zasłużony odpoczynek. Mimo to, zdawałem sobie sprawę, że nie powinienem się poddawać, przecież wciąż mam w sobie dużo energii. Potrzebowałem jedynie odnaleźć w sobie motywację do dalszego funkcjonowania. Wraz z upływającymi dniami postanowiłem odnowić dawne relacje. Wybrałem się zatem z kumplami z poprzedniego zakładu pracy na spotkania naszej ukochanej ekipy futbolowej, a oprócz tego umawiałem się ze znajomymi z sąsiedztwa.
W trakcie jednego z takich spotkań los zetknął mnie z Grażyną. Filigranowa, o nieskazitelnym wyglądzie kobieta, nieco młodsza ode mnie. Od wielu lat wdowa, której małżonek odszedł z tego świata kilkanaście lat temu. Przez długi okres czasu prowadziła własny biznes w branży handlowej, ale w pewnym momencie coś poszło nie po jej myśli i była zmuszona zakończyć działalność i przejść na zasłużoną emeryturę.
Między nami coś iskrzyło
Jakiś czas temu poznaliśmy się przypadkiem u Andrzeja, który mieszka obok mnie. Najpierw wpadliśmy na siebie raz, potem znowu i jeszcze jeden raz… Bardzo przyjemnie nam się gadało. W końcu zdecydowałem się zaprosić Grażynę do teatru.
– Będę zaszczycona – chyba lekko poczerwieniała, gdy jej to zaproponowałem.
Przedstawienie okazało się rewelacyjne. Następnie wybraliśmy się na kolację do pobliskiej knajpki. Zaczęliśmy mówić sobie po imieniu, a do domu wróciliśmy pieszo… Ten wieczór był naprawdę czarujący.
Ja i Grażyna zaczęliśmy widywać się ze sobą coraz częściej. Naprawdę świetnie się z nią dogadywałem. Była gadatliwa, miała poczucie humoru, a niekiedy nawet kojarzy mi się z moją byłą, Krystyną. Może to zabrzmi przesadnie, ale czasami wyczekuję naszych spotkań niczym dzieciak upragnionej zabawki. Dzięki Grażynie odzyskałem radość życia.
Pewnego razu miałem okazję poznać Joannę, córkę Grażyny, która przyjechała do niej wraz ze swoim mężem i dzieckiem. Zostałem wówczas poproszony, żeby do nich dołączyć na obiedzie.
– Mama sporo mi o panu mówiła. To super, że razem spędzacie czas. Przyda jej się takie towarzystwo – Joanna już podczas naszej pierwszej pogawędki mówiła wprost, co myśli.
Jej słowa podbudowały mnie, bo jednak miałem pewne obawy, co ludzie będą o nas gadać.
Jakim prawem mi to mówił?
Pewnego razu podszedł do mnie sąsiad z pretensjami:
– Wiesz co, trochę dziwnie to wygląda. Ledwo co pożegnałeś swoją Krysię, a już się pokazujesz z inną kobietą...
Zdenerwowałem się nie na żarty.
– A co cię to obchodzi? Moja pamięć o Krystynie zawsze będzie żywa, to oczywiste. Ale chyba wolno mi jakoś poukładać swoje sprawy od nowa, nie uważasz? – odpowiedziałem mu wtedy.
Prawdę mówiąc, do tej pory nie przykładałem specjalnej wagi do opinii innych na mój temat, ale w tym momencie poczułem się naprawdę wkurzony. Zastanawiałem się: „Dlaczego on wtrąca się w moje sprawy osobiste? Skąd może wiedzieć, co czuję w środku?". Przynajmniej raz w miesiącu, albo i częściej odwiedzam cmentarz miejsce spoczynku Krysi, a w domu mam powieszone liczne fotografie z naszych wspólnych chwil. Nawet Grażyna parę razy przeglądała te zdjęcia i powiedziała, że na pewno darzyliśmy się ogromnym uczuciem.
– Powinieneś się wstydzić – dorzucił jeszcze sąsiad na odchodne, zanim zniknął w progu własnego lokum.
Grażyna wciąż o niczym nie miała pojęcia. Nie wspomniałem jej też o tym, że coraz więcej ludzi z blokowiska spoglądało na mnie podejrzliwie. Czyżby moja radość aż tak ich irytowała? A może to sprawka gościa mieszkającego na parterze? Jakby tego było mało, niedługo potem, gdy spotkałem się ze starymi kumplami z roboty, jeden z nich ni stąd, ni zowąd stwierdził:
– Słyszałem plotki, że się z kimś spotykasz, co?
Nie ma sensu kłamać, nie wypierałem się tego.
– Tak, faktycznie, poznałem ostatnio pewną kobietę. Ale o co ta afera? – odpowiedziałem, nie rozumiejąc jego pretensji.
W odpowiedzi tylko machnął ręką, nie racząc mnie żadnym komentarzem. Poczułem, że to już przesada z jego strony. Zirytowany ruszyłem w stronę domu, ale nie potrafiłem się tam odnaleźć. Kłębiło się we mnie mnóstwo myśli i wątpliwości. Zastanawiałem się nad tym, czy powinienem zadzwonić do Grażyny i wszystko jej wyznać, czy może lepiej po prostu odwiedzić grób Krysi na cmentarzu. Zdecydowałem się na drugą opcję
To tylko moja sprawa
Rozpaliłem znicz i rozpocząłem konwersację z moją ukochaną. Następnie, prosto z cmentarza, udałem się do mieszkania Grażynki. W końcu wyjawiłem jej całą prawdę – o tym facecie mieszkającym piętro niżej, o pozostałych mieszkańcach z naszego bloku, a także o tym, nie przymierzając, kumplu z poprzedniego zakładu pracy... Grażyna była zła, że dopiero w tym momencie przedstawiłem jej całą sytuację. I chyba ma rację, bo gdybyśmy wcześniej o tym pogadali, to pewnie byłoby nam łatwiej to wszystko ogarnąć.
Ale przyznam szczerze, że ta cała sprawa totalnie mnie zaskoczyła. Kompletnie nie spodziewałem się, że moje starania, żeby jakoś poukładać sobie życie na stare lata, będą aż tylu ludziom przeszkadzać. Gadaliśmy długo, a ja miałem problem z tym, żeby się opanować. Nie byłem tak rozklejony od czasu, kiedy odeszła Krysia. W pewnym momencie Grażyna w końcu powiedziała:
– A gdybyśmy dali sobie spokój i odpuścili na jakiś czas?
Jej słowa zwaliły mnie z nóg. Byłem przekonany, że to ostatnia rzecz, na jaką miałaby ochotę. Myślałem, że raczej pragnie znaleźć jakieś rozwiązanie, wyplątać się z tego bałaganu. Zupełnie jakby słyszała moje myśli.
– Żebyś mnie dobrze zrozumiał, wcale nie mam na to ochoty. Uwielbiam spędzać z tobą czas... – dodała.
Słowa Grażyny niesamowicie mnie podbudowały i zmotywowały. Nie wyobrażałem sobie, że zazdrość innych mogłaby popsuć to, co było między nami. Poddanie się w obliczu takiej sytuacji byłoby zdecydowanie zbyt łatwe. Moja przyjaciółka podzielała moje zdanie, jednak to mi pozostawiła podjęcie ostatecznej decyzji. Nie miałem najmniejszych wątpliwości – chciałem, abyśmy nadal spędzali ze sobą czas.
Postanowiliśmy zatem nie przejmować się tymi komentarzami, choć przyznaję, że nie było to wcale proste. Mimo że staraliśmy się omijać ten temat, co jakiś czas i tak do niego wracaliśmy.
Pora, by poznała moją rodzinę
Pewnego popołudnia wpadłem na pomysł, by zorganizować rodzinną kolację z moimi pociechami. Wspominałem im wcześniej o pewnej kobiecie, z którą się spotykam, ale jeszcze nie miały okazji poznać Grażyny osobiście.
– Świetny plan – odpowiedziała entuzjastycznie Grażynka. – Z przyjemnością przygotuję jakieś pyszności, nie mogę się doczekać, aby zobaczyć się z twoimi dziećmi. No i wnuczętami też – dodała rozpromieniona.
Marzena i Paweł, a więc moje dorosłe już dzieci, również byli pozytywnie nastawieni do idei rodzinnego spotkania przy obiedzie. Przybyli ze swoimi bliskimi, ledwo co się zmieściliśmy przy stole, który musieliśmy dodatkowo rozłożyć. Kiedy to wszystko się zaczęło, atmosfera była raczej napięta i jakoś tak nie mogliśmy złapać wspólnego języka. Ciężko powiedzieć, czy to przez to, że Grażyna też tam była, ale dzieciaki w każdym razie nie pokazywały, że coś jest nie tak. Jedzenie przypadło wszystkim do gustu i z czasem spotkanie nabrało rumieńców.
Podczas sprzątania stołu przed podaniem deseru, córka i synowa wspomagały Grażynę. Z kuchni dochodziły radosne głosy rozbawionych kobiet. Niedługo potem przyniosły one kawę oraz ciastka, mając uśmiechy na twarzach... Sprawiały wrażenie, jakby od dawna się przyjaźniły.
– Te ciastka są wyśmienite – stwierdził Kacper, pierworodny syn Pawła, zajadając deser. – Zupełnie przypominają te robione przez babcię Krysię – uzupełnił.
Nagle zrobiło się cicho. Nikt z nas nie był pewien, co odpowiedzieć. Na twarzy Grażynki pojawił się rumieniec, gdyż to ona upiekła wspomniane słodkości. Z kłopotliwego położenia wybawiła nas Marzena.
– Rzeczywiście, bardzo smaczne. Ja również zwróciłam uwagę na to, że gotuje pani podobnie jak nasza mama. Być może będziemy przyprowadzać maluchy częściej na takie „babcine” posiłki – z uśmiechem na twarzy stwierdziła moja pociecha.
Skosztowaliśmy wina, po kieliszku na głowę. Grażynka zasugerowała, abyśmy mówili sobie po imieniu. Postanowiliśmy, że dla wnucząt będzie ciocią.
W nosie mam, co myślą
Naraz rozległ się dźwięk dzwonka. To sąsiad z dołu przybył, aby oddać pożyczoną ode mnie przed kilkoma miesiącami książkę. Odebrałem ją od niego i już chciałem zamknąć drzwi, gdy Marzena i Paweł, siedzący w salonie, rozpoznali znajomą twarz.
– Niech pan wstąpi do środka, sąsiedzie, mamy przepyszne ciastka. Wprawdzie Grażynka napiekła ich co niemiara, ale znikają w mgnieniu oka – zachęcali.
Wszyscy powinni zobaczyć, jaką miał wtedy minę. Sąsiad chyba poczuł się niezręcznie. Odmówił grzecznie, gdy go zaprosiłem, zasłaniając się brakiem czasu. Obiecał jednak, że innym razem z chęcią skosztuje wypieków mojej przyjaciółi.
– Źle to oceniłem... Wybacz i wszystkiego dobrego – rzucił przyciszonym głosem, zwracając się w moją stronę.
No to się pożegnaliśmy, ściskając sobie dłonie. Razem z Grażynką mieliśmy w planach pogadać z dzieciakami o naszych problemach, ale po akcji z herbatnikami, a zwłaszcza po tym, jak niespodziewanie wpadł sąsiad, odpuściłem sobie poruszanie tego niewygodnego tematu. W końcu dzieciaki i tak miały już wyrobione zdanie na ten temat.
– Wyglądacie wspaniale i jesteście tacy szczęśliwi. Chcemy, żebyście wiedzieli, że mocno wam kibicujemy – syn i jego żona ciepło przytuliły Grażynę.
– Fajnie było cię spotkać. No i ta wyżerka była po prostu niebo w gębie – dorzucił Pawełek.
– A te ciacha mniamniuśne! – wydarł się Kacperek.
Nic poza tym nie było już konieczne. Takiego zapewnienia było nam trzeba. Na złość wszystkim tym, co chcą nam zakazać bycia szczęśliwymi.
Ryszard, 65 lat