„Według teściowej dobra żona piecze domowy chleb i sernik kajmakowy co drugi dzień. Uważa mnie za nieudolną leserkę”
„Zapanowała cisza. Wyszłam, nie trzaskając drzwiami, nie płacząc. Poszłam do sypialni i pierwszy raz w życiu poczułam, że w tym domu nie mam już czego szukać. Nie jestem już żoną. Jestem intruzem w tym układzie. I chyba tylko ja tego nie chciałam widzieć”.

- Redakcja
Wprowadziłam się z Piotrem do jego rodzinnego domu dokładnie dwa miesiące temu. Mieliśmy wspólne mieszkanie w wynajmowanym apartamencie na Ochocie – małe, ale nasze. Ale kiedy właścicielka nagle wypowiedziała nam umowę, bo córka wracała z zagranicy, zostaliśmy na lodzie. A że jego mama, pani Helena, miała wolne piętro w domu, wydawało się to najrozsądniejszym wyjściem.
– To tylko na chwilę – mówił wtedy Piotr, obejmując mnie ramieniem, kiedy znosiliśmy kartony po schodach.
– Mhm… chwilę – powtórzyłam pod nosem, patrząc na ciężkie, dębowe meble w salonie teściowej i puste spojrzenie jej rodzinnych portretów na ścianach. Ja i ta przestrzeń od początku do siebie nie pasowałyśmy.
Ciągle mnie krytykowała
Pierwsze dni były nawet miłe. Helena uśmiechała się, przygotowała nam obiad na powitanie, pokazała, gdzie co leży. Ale już po tygodniu zaczęłam słyszeć subtelne uwagi:
– Basieńko, a u mnie to zawsze na niedzielę piekło się sernik kajmakowy. Piotruś uwielbia, wiesz? – rzuciła pewnego ranka, gdy tylko usiadłam do śniadania z kawą i drożdżówką ze sklepu.
– No to może upiekę jutro – odpowiedziałam uprzejmie, nieświadoma jeszcze, że każde „u mnie to zawsze” jest w rzeczywistości „a u ciebie to źle”.
Potem było o prasowaniu. O tym, że nie kupuję Piotrowi odpowiednich koszul. O tym, że robię za mało ziemniaków. Że źle składam ręczniki. Że nie piekę domowego chleba, tylko kupuję w markecie. A Piotr?
– Daj spokój, ona po prostu chce pomóc – mówił z lekkim uśmiechem, obejmując mnie z boku. – Wiesz, jaka ona jest…
– Myślisz, że długo tu będziemy mieszkać? – spytałam raz późnym wieczorem, leżąc z głową na jego ramieniu.
– No przecież mówiłem, chwilkę. Maksymalnie kilka miesięcy.
Nie odpowiedziałam. Bo miałam przeczucie, że ta „chwilka” potrwa znacznie dłużej. A teściowa już postanowiła, że zrobi ze mnie porządną żonę. Na własny obraz i podobieństwo.
Rosła we mnie frustracja
– Basieńko, zobacz, jak się robi rosół, żeby był klarowny – powiedziała pani Helena, stając za mną w kuchni i zaglądając mi przez ramię. – Najpierw trzeba porządnie opłukać mięso, a potem gotować bez przykrycia. Ty gotujesz z pokrywką? Oj, to błąd…
Wzięłam głęboki oddech, licząc w myślach do pięciu. Potem do dziesięciu.
– Pani Heleno, dziękuję, ale mam swój sposób – powiedziałam spokojnie, choć palce same zaciskały się na łyżce.
– No dobrze, dobrze… Ale potem się nie skarż, że Piotrek mówił, że mama robi lepszy – mruknęła i wyszła, zostawiając za sobą ciężkie powietrze i zapach lubczyku.
Stałam chwilę bez ruchu. Mój sposób. Jakie to ma znaczenie, skoro i tak wszystko robię źle? Tego samego dnia, kiedy prasowałam koszule Piotra, znowu przyszła.
– Oj, tak się nie prasuje, daj, pokażę ci – wyrwała żelazko z mojej ręki i zwinęła materiał w profesjonalny trójkąt. – Widzisz, kochana? Kant musi być równy. Tego się kobieta uczy latami.
Zacisnęłam zęby. Wieczorem powiedziałam Piotrowi, że czuję się, jakbym znów była w szkole. Tylko że zamiast nauczycielki mam teściową, która przy każdej okazji daje mi pałę z bycia żoną.
– Przesadzasz. Mama po prostu chce ci pomóc – odparł.
– A może ja nie chcę pomocy? Może ja chcę mieć własne życie, własną kuchnię, własny sposób na rosół?
– Ale Basia… – zaczął, ale nie dokończył.
Leżałam wtedy z twarzą w poduszkę, łzy wsiąkały w poszewkę, a w głowie dudniła tylko jedna myśl: czy bycie żoną oznacza kopiowanie cudzej matki? Gdzie w tym wszystkim jestem ja?
Czułam, że tracę grunt
– No powiedz mi, co mam zrobić, żeby ona mnie chociaż raz pochwaliła? – mówiłam szeptem do słuchawki, skulona na korytarzu. – Jak posprzątam, to poprawia. Jak ugotuję, to doradza. Jak siedzę cicho, to pyta, czy się nie obraziłam.
– Może po prostu z tobą rywalizuje? – mruknęła Anka po drugiej stronie. – Wiesz, takie babki czasem traktują synowe jak zagrożenie. Jesteś dla niej konkurencją.
– Ale o co? O Piotra?
– A o co innego? Dla niej to nadal syneczek.
Zamilkłam. W głowie kołatała się myśl, którą wypierałam od tygodni.
– Ona zna każdy jego nawyk, każdą potrawę, którą lubi. Wie, jak mu złożyć skarpetki, jak był chory, to głaskała go po głowie. A ja? Ja uczę się go od nowa. Nie mam szans.
– Irytujące to wszystko – powiedziała Anka. – Ale to on musi postawić granicę. Nie ty. On powinien powiedzieć: „Mamo, to moja żona, daj jej przestrzeń”.
Tyle że Piotr milczał. Coraz więcej czasu spędzał w pracy albo zamknięty z laptopem. Jakby mu było wygodnie, że dwie kobiety walczą o jego uwagę, a on może udawać, że nic się nie dzieje. A atmosfera w domu? Gęsta, ciężka, napięta jak lina przed zerwaniem. Teściowa chodziła z nosem w chmurach, zadowolona z roli mentorki, ja natomiast czułam, że z każdym dniem coraz bardziej tracę grunt. Już nie tylko w kuchni. W małżeństwie też.
Miarka się przebrała
– Mam dość! – krzyknęłam, zrywając się od stołu. – To nie jest twój dom, Piotr. To dom twojej matki. A ja w nim jestem tylko gościem.
Piotr spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Helena natomiast nawet nie drgnęła. Stała przy zlewie, wycierając dłonie w kuchenny ręcznik, jakby to był zwykły poniedziałkowy wieczór, a nie moment, w którym pękło coś we mnie na dobre.
– Basia, o co ci chodzi? – Piotr uniósł ręce. – Przecież tylko rozmawialiście.
– Tak? Ty to nazywasz rozmową? – warknęłam. – Ona mówi, co robię źle, a ja mam przytakiwać. Nie mam prawa się odezwać, bo wtedy jestem bezczelna.
Helena powoli się odwróciła. Twarz miała spokojną, wręcz znużoną.
– Jak nie chcesz się nauczyć, to twoja sprawa. Ale nie będziesz niszczyć mojego syna – powiedziała lodowato.
– Niszczyć?! – parsknęłam. – Ja go próbuję tylko ochronić przed życiem w twoim cieniu!
– Basia, przestań – przerwał Piotr, ściskając nasadę nosa. – Mama tylko się stara…
– A ty? Ty co robisz?! Patrzysz, jak mnie tu codziennie miażdży i nic. Zero reakcji. Może dlatego, że tobie jest tak wygodnie?
Zapanowała cisza, tylko zegar w kuchni tykał uparcie. Wyszłam, nie trzaskając drzwiami, nie płacząc. Po prostu poszłam do sypialni i pierwszy raz w życiu poczułam, że w tym domu nie mam już czego szukać. Nie jestem już żoną. Jestem intruzem w tym układzie. I chyba tylko ja tego nie chciałam widzieć.
Nie potrzebowałam maminsynka
Z walizką i duszą na ramieniu zapukałam do drzwi mamy.
– O Boże, Basia... – wyszeptała, widząc mnie zapłakaną, z czerwonym nosem i rozmazanym tuszem. – Wejdź, dziecko.
Zaparzyła mi herbatę z malinami i popatrzyła z troską.
– Nie chcę być drugą teściową, mamo – wyszeptałam. – Ja chcę być sobą.
Spojrzała na mnie smutno, ale bez zdziwienia. Jakby od początku wiedziała, że tak się to skończy.
– I dobrze, że o to walczysz. Ale pytanie… czy Piotr też tego chce?
Tego wieczoru nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok w swoim dawnym pokoju, w którym wszystko było takie samo, a ja już nie byłam tą samą Basią. To nie była tylko kłótnia o rosół i kant na koszuli. To była walka o to, kim mogę być w swoim własnym życiu. Wyszłam za mężczyznę, który nadal jest chłopcem przy swojej mamusi. A ja potrzebuję partnera, nie synka.
Rano zadzwonił, ale nie odebrałam. Przysłał wiadomość: „Możemy pogadać?”. Nie wiedziałam, czy chcę. Ale wiedziałam, że muszę. Bo albo on coś zrozumie, albo ja będę musiała zrozumieć, że już po wszystkim.
Nie było czego ratować
Wróciłam tylko po to, żeby porozmawiać. Bez łez i bez złudzeń. Piotr siedział na kanapie, spięty jak przed egzaminem. W dłoni obracał obrączkę. W kuchni słychać było cichy stuk łyżeczki – teściowa, jak zawsze, robiła herbatę, jakby nic się nie stało. Ale tym razem drzwi od kuchni były zamknięte.
– Basia, wiem, że nie jest idealnie – zaczął. – Ale mama to moja rodzina. Nie mogę się od niej odciąć.
– Nawet kiedy to mnie rani?
Zamilkł.
– Ona żyje naszym życiem, Piotr. Z każdym obiadem, praniem, każdym twoim wyprasowanym T-shirtem tylko odsuwa mnie od ciebie. A ty... ty na to pozwalasz. Jakbyś wciąż miał dziesięć lat i czekał, aż mama ci powie, co robić.
– To mój dom. Moja mama. Jeśli jej nie akceptujesz, to może… nie powinniśmy być razem?
Te słowa nie były wypowiedziane z gniewem ani żalem. Były... letnie. Jak herbata, która za długo stała. Już wiedziałam, że nie ma czego ratować.
– Więc to twoja decyzja – powiedziałam cicho. – Już wybrałeś.
Nie trzaskałam drzwiami. Po prostu wstałam i sięgnęłam po płaszcz. Teściowa nawet nie wyszła z kuchni. Może słuchała pod drzwiami, może już szykowała Piotrkowi rosół na niedzielę. Klarowny, idealny. A ja wzięłam ze sobą tylko klucze i swoją godność.
Basia, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy mój mąż zmarł, ludzie się nade mną litowali. Nie wiedzieli, że długo wdową nie pobędę, bo mam dla niego zastępstwo”
- „Grałem VIP-a przed bogatymi rodzicami dziewczyny. Aktor ze mnie dobry, ale trafiłem na lepszych ode mnie”
- „Z teściem pod jednym dachem czuję się jak w reality show bez przerw na reklamy. Tylko dramy i nerwy”