Reklama

Siedzę przy kuchennym stole, popijam zimną herbatę i gapię się w pustkę. Tyle razy obiecywałam sobie, że coś się zmieni. Że spróbuję jeszcze raz. Że wyciągnę rękę, zanim będzie za późno. Ale ta ręka ciągle zawisała w powietrzu, jakby czekała, aż on pierwszy coś zrobi. A on? On milczał. I tak tkwiliśmy razem, ale osobno. Od miesięcy.

Reklama

Z Bartkiem jesteśmy osiem lat. Kiedyś było inaczej. Śmialiśmy się bez końca, potrafiliśmy godzinami gadać, robić głupoty w środku nocy, szaleć na podłodze w kuchni, bo nie mieliśmy jeszcze łóżka. Dziś... mijamy się jak dwie obce osoby. On wraca z pracy, ściąga buty, rzuca krótkie „hej” i znika w swoim świecie. A ja zostaję w naszym wspólnym mieszkaniu jak cień.

Rozmawiamy zdawkowo. Nie dotykamy się. Seks? Nie pamiętam, kiedy ostatni raz. Kiedyś myślałam, że to po prostu życie. Że tak wygląda codzienność po latach. Ale to nieprawda. To nie życie. To powolne umieranie obok kogoś, kto kiedyś był całym twoim światem.

Zdecydowaliśmy się na wyjazd w Bieszczady. Taki klasyk – ostatnia próba ratunku. Wymyśliłam ten plan. Bartek się zgodził, jakby mu było wszystko jedno. Powiedział tylko: „Dobra, możesz coś znaleźć, mam urlop w przyszłym tygodniu”.

Chcę wierzyć, że może w ciszy gór, w tej surowej samotności, coś w nas się obudzi. Może przypomnimy sobie, kim dla siebie byliśmy. Może się jeszcze kochamy, tylko zapomnieliśmy jak. A może... może już tylko ja chcę w to wierzyć.

Takiego uśmiechu Bartka dawno nie widziałam

Dojechaliśmy późnym popołudniem. Chatka, którą wynajęłam przez internet, stała na skraju lasu, z dala od innych domów. Pachniało jesienią i dymem z komina. Kiedy Bartek wyjął z bagażnika torby, spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko. Taki uśmiech, jakiego dawno u niego nie widziałam. Może był zmęczony drogą, a może zadowolony, że przez kilka dni nie będzie odbierał telefonów i siedział przed ekranem.

W środku było ciepło. Gospodarz już wcześniej napalił w kominku. Rozpakowaliśmy się bez słów. Ja do szafy, on do szuflady. Potem usiedliśmy przy stole i otworzyliśmy butelkę wina, którą wzięłam specjalnie na tę okazję. Bartek nalał po kieliszku, stuknęliśmy się symbolicznie.

– Fajnie tu – powiedział cicho, patrząc przez okno. – Trochę jak za starych czasów. Pamiętasz?

– Pamiętam – odpowiedziałam i nagle zrobiło mi się ciepło w środku.

Wieczorem spacerowaliśmy po lesie. Było chłodno, ale nie przeszkadzało mi to. Bartek szedł obok i mówił coś o gwiazdach, o ciszy, o tym, że takiej ciszy to chyba już nigdzie nie ma. Miałam wrażenie, że znowu mam obok siebie tego samego chłopaka, w którym kiedyś się zakochałam. Nie tego milczącego, zmęczonego mężczyznę, z którym dzieliłam mieszkanie, ale tego, który kiedyś opowiadał mi historie o niedźwiedziach w Karpatach i rozśmieszał do łez.

Wróciliśmy do chatki przemarznięci. W pewnym momencie Bartek usiadł obok mnie na kanapie i spojrzał mi w oczy.

– Wyglądasz dziś jak student na wycieczce w górach – zażartowałam, wskazując na jego czapkę i nieco za dużą kurtkę.

– A ty jak nauczycielka, która próbuje ratować zagubionego turystę – odpowiedział, uśmiechając się szerzej. – Może to dobrze. Znów się tak czuję. Jakby coś się we mnie otworzyło. Może jestem znów tym studentem.

– Zgubiłeś się? – zapytałam pół żartem.

– Trochę – przyznał, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Śmialiśmy się jeszcze chwilę. Nie z czegoś konkretnego. Po prostu tak, jak kiedyś. Kiedy można było się śmiać bez powodu.

Tej nocy Bartek spał obok, a ja leżałam wpatrzona w sufit i myślałam, że może to jest właśnie nasz nowy początek. Taki cichy, ale prawdziwy. Może jeszcze się uda.

Nagle pojawiła się Paulina

To był drugi dzień. Zeszliśmy do małej knajpki przy głównej drodze, takiej z drewnianymi ławami, wielkimi porcjami jedzenia i zapachem grzanego piwa w powietrzu. Zamówiliśmy kwaśnicę i placki ziemniaczane. Bartek rozgrzewał dłonie o kubek, z którego parował kompot, a ja czułam, że po raz pierwszy od dawna jesteśmy gdzieś naprawdę razem.

Właśnie wtedy usłyszałam czyjś głos za plecami.

– Bartek?! Nie wierzę, to naprawdę ty?

Odwrócił się gwałtownie. Jego twarz zamarła na chwilę, potem rozjaśnił ją uśmiech, jakiego nie widziałam od miesięcy.

– Paulina?! Co ty tu robisz?

Zanim zdążyłam cokolwiek zarejestrować, ona już stała obok, w kolorowej kurtce, z rozczochranymi włosami i tym specyficznym światłem w oczach, które od razu kazało mi poczuć się… w zagrożeniu.

– Nic się nie zmieniłeś! No może trochę więcej brody. I zmarszczki przy oczach – zaśmiała się, klepiąc go po ramieniu.

– No, minęło trochę lat. A ty? Zupełnie taka sama.

Siedziałam w milczeniu, przyglądając się tej scenie. Nie podniósł się od stołu, nie przedstawił mnie. Paulina zerknęła w moją stronę, jakby właśnie się zorientowała, że nie są tu sami.

– Cześć – powiedziała uprzejmie, z uśmiechem. – Paulina. Znamy się z czasów studiów.

– Alicja – odpowiedziałam, kiwając głową. – Miło.

Usiadła przy nas bez pytania. Przez kolejne minuty rozmawiali o wykładowcach, wspólnych imprezach, wyjazdach na Mazury i jakimś koncercie, na którym ponoć wszyscy tańczyli do rana w błocie. Bartek śmiał się głośno. Był rozanielony. Patrzył na nią uważnie, jakby każdy jej ruch, każde słowo były czymś znajomym, co kiedyś zgubił, a teraz z radością odzyskuje.

Siedziałam z boku, popijając letnią już herbatę. W ich rozmowie nie było dla mnie miejsca. Paulina nawet nie udawała, że interesuje ją kim jestem, co robię, skąd się znamy z Bartkiem. Cała jej uwaga była skupiona na nim.

W końcu, po jakimś czasie, wstała.

– Muszę lecieć, spotykam się z ludźmi z dawnych lat. Ale super, że się zobaczyliśmy! Może jeszcze wpadniesz na chwilę dziś wieczorem? Jestem z paczką w schronisku przy szlaku na Tarnicę.

– Może – odpowiedział Bartek. – Zobaczymy.

Uśmiechnęła się jeszcze raz, rzuciła krótkie „do zobaczenia” i zniknęła za drzwiami. Bartek patrzył przez chwilę za nią, zanim odwrócił wzrok.

– Fajnie było zobaczyć starą znajomą, co? Nie wiedziałam, że znaliście się tak dobrze...

– Nie przesadzaj. Po prostu miło się pogadało.

Nie powiedziałam już nic więcej. Nie zapytałam, dlaczego patrzył na nią tak, jak dawno nie patrzył na mnie. Ale coś we mnie zamarło. Jakiś cichy, miękki fragment mnie skulił się i przestał wierzyć, że to naprawdę był nasz nowy początek.

Jego wyznanie wgniotło mnie w kanapę

Po powrocie do miasta wszystko wyglądało znajomo, a jednak było inne. Mieszkanie pachniało codziennością, a nie górami i świeżym powietrzem. Bartek od razu włączył komputer, jakby przeniósł się z powrotem do swojej strefy, choć chwilami spoglądał na mnie, jakby chciał powiedzieć coś ważnego, a nie mógł. Ja krzątałam się po kuchni, próbując przygotować obiad, ale każde jego spojrzenie przypominało mi, że coś w nim się zmieniło.

Przez kilka dni było cicho. Rozmawialiśmy jedynie o sprawach praktycznych – rachunki, zakupy, pranie. Był miły, ale zdystansowany. Nie szukał kontaktu, nie dotykał mojej ręki, nie patrzył tak, jak wtedy w górach. Czułam, że ta cisza między nami nie jest zwykłą przerwą, że coś w nim odszedło.

Pewnego wieczoru wrócił wcześniej z pracy. Usiedliśmy na kanapie w salonie. Nie powiedział nic od razu, tylko odchrząknął. Wzięłam głęboki wdech, czując w żołądku mieszankę nadziei i lęku.

– Muszę ci coś powiedzieć – zaczął cicho.

Serce zabiło mi mocniej. – Co takiego? – spytałam, choć bałam się odpowiedzi.

Nie chcę cię ranić, ale… muszę odejść.

Zamarłam. – Dlaczego? Przecież było dobrze. Po wyjeździe…

– Właśnie. Tam zrozumiałem, że to nie wróci. Że przy niej znów byłem sobą. A przy tobie od dawna się chowam.

Zatkało mnie. Patrzyłam na niego, a jednocześnie widziałam, jak odchodzi, choć fizycznie stoi przede mną. Słowa nie docierały.

Przez resztę wieczoru siedzieliśmy obok siebie, milcząc. To milczenie było gęste, wypełniało każdy kąt mieszkania, zagłuszało wspomnienie wspólnych wyjazdów i rozmów.

Co mogłam zrobić inaczej? Może byłam zbyt zazdrosna?

Bartek spakował swoje rzeczy w ciszy. Każda walizka, którą stawiał na podłodze, była jak cios. Stałam obok, patrząc, jak zabiera nasze wspólne przedmioty – te, które kiedyś dzieliliśmy, które przypominały mi o chwilach, gdy byliśmy blisko. Nie mogłam się ruszyć, nie mogłam wydobyć słowa. Po prostu patrzyłam, jak odchodzi kawałek mojego świata.

Przez kilka kolejnych dni funkcjonowałam jak automat. Wstawałam rano, robiłam sobie kawę, jadłam w milczeniu, a potem siadałam przy stole i patrzyłam w okno. W głowie przeglądałam każdy moment wyjazdu, każdy jego uśmiech, każde spojrzenie skierowane do Pauliny. Analizowałam, co mogłam zrobić inaczej, gdzie zawiodłam, kiedy przestałam być tą, którą on chciał mieć obok siebie. Każda myśl prowadziła do pytania, na które nie chciałam znać odpowiedzi.

Nie odbierałam telefonów, unikałam znajomych. Świat zewnętrzny przestał istnieć. Chodziłam po mieszkaniu jak cień, dotykałam rzeczy, które zostawił, i nagle czułam, że są obce. Leżałam w łóżku, patrząc w sufit, a wspomnienia wyjazdu w Bieszczady przesuwały się w mojej głowie jak film, który nie miał zakończenia. Gdybałam: gdybym była mniej zazdrosna, gdybym więcej mówiła, gdybym zauważyła wcześniej, może…

Najbardziej pamiętałam moment, gdy Bartek spojrzał na Paulinę z błyskiem w oczach, który nie pojawiał się już przy mnie od lat. Pamięć o tym spojrzeniu wryła mi się w serce i myśli. Nie było gniewu ani krzyku, tylko cichy ból, który przenikał każdą część mnie.

Mimo tego, w środku poczułam też coś innego – cichą ulgę. Może już od dawna nie byliśmy razem? Może oboje graliśmy w ten związek, udając bliskość, której nie było? Ale dlaczego tak bardzo bolało? Dlaczego pustka była tak namacalna, jakby wypełniała cały mój świat, a ja nie mogłam jej wypełnić niczym?

Nocami wracałam do tych chwil z wyjazdu, próbując je zrozumieć, poukładać, znaleźć sens w tym, co się wydarzyło. Próbowałam zrozumieć, że nie chodziło o Paulinę. Chodziło o nas, o naszą przeszłość i o to, że gdzieś po drodze zgubiliśmy siebie nawzajem.

Alicja, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama