„Weekend w kamperze miał być ratunkiem dla naszej miłości, a okazał się koszmarną pomyłką. Tonęliśmy w błocie. Dosłownie”
„Koleżanka wrzuciła zdjęcie z wakacji – oni, uśmiechnięci, w kamperze, gdzieś nad jeziorem. Ich pies wystawia łeb przez okno. Po prostu czułam tę wolność na czterech kółkach. A gdyby tak... Uciec. Zmienić klimat. Spróbować czegoś nowego, obudzić w nas radość. Wspólnotę. Bliskość. Miłość”.

- Redakcja
Gdyby ktoś zapytał mnie, jak wygląda nasze życie, powiedziałabym: harmonogram. Kalendarz elektroniczny pełen kolorowych bloków – przedszkole, szkoła, zebranie, zakupy, raport, call z klientem, pediatra, basen, zebranie wspólnoty... I jeszcze przypomnienie: „zadzwonić do mamy”. Żyjemy na autopilocie. Marek wraca późno, ja często pracuję wieczorami, kiedy dzieci już śpią. Spotykamy się głównie w kuchni – jak zmiennicy na zmianie. Zdarza się, że mijamy się bez słowa. A gdyby nie nasze dzieci, chyba zapomnielibyśmy, jak brzmi nasz śmiech.
Któregoś wieczoru, kiedy dzieci już spały, przeglądałam Instagram. Koleżanka wrzuciła zdjęcie z wakacji – oni, uśmiechnięci, w kamperze, gdzieś nad jeziorem. Ich pies wystawia łeb przez okno. I ten podpis: „Wolność na czterech kółkach”. Pomyślałam: a gdyby tak... My też. Uciec. Zmienić klimat. Spróbować czegoś nowego, czegoś, co obudzi w nas radość. Wspólnotę. Bliskość.
– A gdybyśmy wynajęli kampera? – rzuciłam któregoś dnia przy kolacji, trochę mimochodem, trochę testując grunt.
Marek spojrzał znad talerza.
– Kampera? Ty chyba żartujesz. Przecież my nawet namiotu nie mamy.
– Właśnie dlatego kamper. Komfort. Dzieciom się spodoba. Nie musimy rezerwować hoteli, możemy jechać, gdzie chcemy. Trochę wolności. Trochę przygody.
Pokręcił głową, ale nie powiedział nie. Dwa dni później wysłałam mu link do firmy wynajmującej kampery. W końcu się zgodził.
Dzieci były zachwycone. Sześciolatek natychmiast ogłosił, że chce spać na górnej koi, a dziewięciolatka przygotowała listę rzeczy, które musimy zabrać – w tym maskotkę, lornetkę i podręcznik o ptakach. Ja? Czułam ekscytację. Prawdziwą. Pomyślałam, że to może być początek czegoś nowego. Może w końcu znajdziemy chwilę, żeby znowu być razem, naprawdę. Może między jednym śniadaniem w kamperze a wieczornym ogniskiem Marek spojrzy na mnie tak, jak kiedyś. Pakowałam walizki z cichą nadzieją, że te wakacje nie tylko oderwą nas od rutyny, ale może... naprawią coś, co pękło, zanim zdążyliśmy to zauważyć.
Nie miałam siły się znowu kłócić
Noc była lodowata. Nie spodziewałam się, że w sierpniu może być aż tak zimno, nawet w kamperze. Obudziłam się o czwartej nad ranem, mając wrażenie, że moje stopy to dwa kawałki lodu. Zwinęłam się w kłębek, próbując się ogrzać pod kocem, ale nic to nie dawało. Zerkając w górę, widziałam, jak dzieci wtulone w siebie spały w śpiworach, ich nosy wystawały ledwie ponad krawędź materiału. Nasz młodszy synek chrapał cicho, a z jego nosa zwisał po prostu gil. Przełknęłam ślinę, czując ukłucie winy.
Wstałam po cichu i weszłam do malutkiej łazienki. Zamknęłam się w środku i usiadłam na klapie toalety. Objęłam się ramionami i próbowałam powstrzymać łzy. Tyle przygotowań, tyle planów. A już pierwszej nocy wszystko zaczyna się sypać. Chciałam, żeby było inaczej. Gdy w końcu Marek się obudził, było jasno. Dzieci jeszcze spały, ale on już był naburmuszony.
– Zimno jak w psiarni – burknął, zakładając bluzę. – Ogrzewanie nie działa czy co?
– Sprawdzałam wieczorem. Niby miało się włączyć automatycznie... Może coś się przestawiło?
– Miałaś to sprawdzić – powiedział z wyrzutem, nawet na mnie nie patrząc.
– To ty wybierałeś firmę, Marek. Mieliśmy to ogarnąć razem.
– Ale to ty się tym podjarałaś. Ty to wymyśliłaś. Ja wolałem hotel – odparł ostro.
Zacięłam się. Nie chciałam krzyczeć, dzieci były tuż obok. Przełknęłam słowa, które cisnęły mi się na usta. Otworzyłam drzwi łazienki i wyszłam, unikając jego wzroku. Zaczęłam przygotowywać śniadanie, trzęsąc się z zimna i z emocji. Kiedy wrzucałam chleb do tostera, poczułam, jak po policzku spływa mi łza. Przetarłam ją szybko rękawem. Nie miałam siły się kłócić. To był dopiero pierwszy poranek, a ja już miałam dość.
Marek siedział przy stole z miną, jakby ktoś kazał mu iść pieszo przez pół Polski. Nikt nie powiedział ani słowa. Gdy dzieci w końcu się obudziły i zaczęły wesoło rozmawiać o tym, kto pierwszy wstanie na ławkę piknikową, byłam im wdzięczna. Ich entuzjazm przez chwilę uratował nas przed kompletną ciszą. Ale ja już czułam, że coś się we mnie zapadło. Coś, co miało być nadzieją, zamieniało się powoli w ciężar.
Byłam wściekła i łudziłam się
Padało od rana. Taki drobny, uporczywy deszcz, który nie przestaje, tylko sączy się z nieba godzinami, jakby ktoś zapomniał zakręcić kranu. Dzieci zaczęły się nudzić już po śniadaniu. Zabraliśmy ich na krótki spacer w pelerynach, ale po piętnastu minutach jedno się poślizgnęło, drugie przewróciło w kałuży i wróciliśmy do kampera z mokrymi spodniami i ubłoconymi butami.
Marek próbował naprawić toaletę, która zaczęła przeciekać. Klęczał przy tylnej ścianie pojazdu, a błoto chlupotało pod jego kolanami. Patrzyłam na niego przez okno – z jednej strony było mi go żal, z drugiej byłam wściekła. Wydawało mi się, że to wszystko jakoś bardziej dotyczy mnie, że ja próbuję utrzymać dzieci w ryzach, ugotować coś z resztek i jednocześnie udawać, że wszystko idzie zgodnie z planem. A on? On klął pod nosem, wycierając ręce w papier kuchenny.
– Ile jeszcze to potrwa? – zapytałam, gdy wszedł cały upaprany.
– A skąd mam wiedzieć? Nie jestem hydraulikiem.
Dzieci marudziły, że chcą bajkę, że są głodne, że się nudzą. Zrobiłam im kanapki i puściłam coś na tablecie. Marek usiadł przy stole, zrzucił z siebie mokrą bluzę i westchnął ciężko. Zaparzyłam herbatę, choć sama nie miałam ochoty jej pić. Usiadłam naprzeciwko, trzymając kubek w dłoniach.
– To miały być wakacje, a nie survival – rzucił w końcu z sarkazmem.
– Przynajmniej dzieci będą miały co wspominać – odpowiedziałam chłodno.
Spojrzał na mnie spod zmarszczonych brwi.
– Ty naprawdę myślisz, że to ma sens? Te wszystkie „przygody”? Chciałem po prostu odpocząć, a nie babrać się w fekaliach i grzać wodę w garnku, żeby umyć zęby.
– Może gdybyś choć raz był entuzjastyczny, nie musiałabym ciągnąć wszystkiego sama – powiedziałam cicho, bardziej do siebie niż do niego.
Odwrócił wzrok. Zrobiło się cicho. Dzieci śmiały się z jakiegoś filmiku, a ja miałam ochotę uciec. Gdziekolwiek. Daleko od deszczu, od chłodu, od kampera, w którym każdy oddech wydawał się zbyt głośny. Przede wszystkim – od niego. Pojawiły się pierwsze wątpliwości. Może się łudziłam, że coś jeszcze w nas zostało. Może ten wyjazd nie miał nas połączyć, tylko pokazać, jak bardzo się oddaliliśmy.
Czułam już tylko pustkę
Toaleta przestała działać zupełnie. Marek próbował coś poprawić przy zbiorniku, ale tylko pogorszył sytuację. W kamperze unosił się nieprzyjemny zapach, dzieci płakały – jedno, bo zalało mu skarpetki, drugie, bo znowu zgubiło maskotkę. Ja próbowałam uspokoić sytuację, ale Marek tylko wybuchł.
– Ile razy mówiłem, żeby pilnować ich rzeczy!? – krzyknął, podnosząc głos na naszego syna.
– Ej, wystarczy – wtrąciłam się ostro. – To nie jego wina, że wszystko się sypie.
– Ty zawsze ich bronisz. Zawsze przeciwko mnie.
– Może dlatego, że od dawna nie jesteśmy drużyną. Może nie jesteśmy już rodziną, tylko grupą ludzi, którzy przypadkiem jadą w tym samym pojeździe – powiedziałam spokojnie, ale głos mi zadrżał.
Zamilkł. Patrzył na mnie chwilę, potem odwrócił wzrok, otworzył drzwi i wyszedł. Trzasnęły z hukiem. Stałam przez moment w ciszy, dzieci wtulone we mnie, a w środku czułam pustkę.
Może nigdy nie potrafiliśmy być razem
Droga powrotna była cicha jak nigdy. Dzieci zasnęły zaraz po starcie, wykończone kilkoma dniami chaosu. Ja patrzyłam w okno, śledząc mijane drzewa, znaki, stacje benzynowe. Nie odzywaliśmy się z Markiem ani słowem. Słychać było tylko jednostajne buczenie silnika i okazjonalne kliknięcie kierunkowskazu.
Pamiętałam, jak kiedyś w takich chwilach Marek trzymał moją dłoń, jak opowiadał dowcipy, żeby mnie rozśmieszyć. Kiedyś lubił prowadzić, a ja lubiłam z nim jeździć. Potrafiliśmy rozmawiać godzinami, snuć plany, wspominać pierwsze wypady nad morze, camping w deszczu, pizzę na plastikowym stoliku. Dziś – cisza. Długa, ciężka, niewygodna.
Zastanawiałam się, kiedy to się rozpadło? Kiedy przestaliśmy się słyszeć? Czy wtedy, gdy dzieci się urodziły? Gdy praca zaczęła nas pożerać? Czy może nigdy tak naprawdę nie potrafiliśmy być razem, tylko życie długo odciągało nas od tego odkrycia?
Wróciliśmy wieczorem. Marek zaparkował kampera przed domem, wyłączył silnik, ale przez chwilę siedział, wpatrzony w kierownicę. Nikt się nie pożegnał. Każdy wysiadł w ciszy, niosąc swoje torby i swoje rozczarowanie. Dzieci pobiegły do pokoju. Ja rozpakowywałam lodówkę, a Marek zniknął w sypialni. Żadne z nas nie powiedziało: „To był fajny weekend”.
Olga, 34 lat
Czytaj także:
- „Po rozwodzie mieszkałam razem z eks i jego nową dziewczyną. Nie mogłam się powstrzymać, by nie namieszać im w życiu”
- „Toksyczna teściowa zatruwała mi życie, a mąż zapominał języka w gębie. Nie jestem synową na medal, ale bez przesady”
- „Pilates dla kobiet 50+ to najlepsze, co mnie w spotkało. Zdrada męża i bolące kości to przeszłość, bo zaczęłam nowe życie”