Reklama

Pracuję w stabilnej firmie zajmującej się PR-em, wynajmuję przytulne mieszkanie na warszawskim Mokotowie, mam krąg bliskich przyjaciółek, z którymi regularnie spotykam się na winie i plotkach, i żadnych większych zmartwień.

Reklama

Wszystko zorganizowałam

Dorota to moja najbliższa przyjaciółka od liceum. Tak bardzo się różnimy – ona wiecznie roztrzepana, impulsywna, ja to ta rozsądna, ogarnięta, która wszystko zorganizuje. To właśnie ja wzięłam na siebie organizację jej wieczoru panieńskiego. Sama zresztą zaproponowałam. Dorota była przeszczęśliwa.

Od początku miało być z klasą. Żadne tam tiary czy erotyczne gadżety. Elegancki lokal, piękne sukienki, dobre jedzenie i wino. A jednak, jak to bywa w takich przypadkach, alkohol zrobił swoje. Tańce, śmiechy, wspominki z liceum i pierwszych randek. Atmosfera była lekka, beztroska, na moment zapomniałam, co mnie dręczyło.

A dręczyło mnie coś, czego nie miałam odwagi wypowiedzieć na głos. Adam, narzeczony Doroty, facet, którego znam od lat, który kiedyś był naszym kolegą, potem jej chłopakiem, a teraz miał być jej mężem. A ja za każdym razem, gdy widziałam ich razem, czułam w środku coś, co nie powinno tam być.

Miało być pięknie

Wszystko zaczęło się niewinnie. Dziewczyny były w coraz bardziej rozemocjonowanym nastroju. Dorota pojawiła się ostatnia, jak zwykle spóźniona, ale pełna wdzięku i uśmiechów. Miała na sobie białą sukienkę z koronkowym wykończeniem i opaskę z napisem „Bride to be”.

Wieczór panieński trwał w najlepsze. Dorota śmiała się, dziewczyny prześcigały się w opowieściach o swoich najbardziej żenujących randkach, któraś przyniosła plastikowe korony i szarfy, których miało nie być, ale nikt nie zaprotestował. Wszystko rozmywało się w śmiechu. W pewnym momencie Ewelina zarządziła:

– Pokazujemy najgorsze fotki z archiwum! Tylko żadnego kasowania!

Każda coś pokazała: kompromitującą fryzurę z liceum, byłego chłopaka w kiczowatym swetrze, selfie z imprez, o których lepiej było zapomnieć. Śmiech był nie do zatrzymania.

– Monika, dawaj, twoja kolej! – krzyknęła Dorota i sięgnęła po mój telefon, który leżał ekranem do góry.

To była wpadka

Chciałam zaprotestować, ale było już za późno. Dorota odpaliła galerię. Pokazałam jej jedno zdjęcie – jakieś stare z naszej wspólnej podróży do Trójmiasta – licząc, że na tym się skończy.

Ale Dorota, z głupkowatym uśmiechem, machinalnie przesunęła palcem na kolejne. I wtedy zamarła.

Na ekranie pojawiło się zdjęcie zrobione wieczorem, w słabym świetle ulicznych latarni. Ja wtulona w Adama. On patrzył w obiektyw, lekko się uśmiechał, a ja miałam zamknięte oczy, z głową opartą na jego ramieniu. Ciepłe, czułe, zbyt intymne, by mogło być przypadkowe.

Dorota nic nie powiedziała. Przez długą chwilę wpatrywała się w ekran, potem spojrzała na mnie. Spojrzenie, jakiego nigdy wcześniej u niej nie widziałam – nie pytające, nie zranione, tylko puste. Jakby coś się w niej wyłączyło w jednej chwili.

– Kiedy było? – zapytała cicho.

– To nic takiego… – zaczęłam, ale głos mi zadrżał.

– Nic takiego? – powtórzyła, a potem zamilkła. Wstała powoli, bez gwałtowności. – Nie chcę wiedzieć, jak było. Wystarczy, że wiem, że było.

Była zszokowana

Podała mi telefon. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, była już za drzwiami. Nikt się nie odezwał. Dziewczyny patrzyły na mnie jak na kogoś, kogo nie znały. I może miały rację.

Następnego dnia nie dostałam od Doroty ani jednej wiadomości. Nie było też żadnego wpisu na naszej grupie, żadnego żartu, żadnego „dzień po” z bólem głowy i wspominaniem wpadek. Cisza, która ciążyła bardziej niż jakiekolwiek słowo.

W niedzielę po południu telefon zawibrował. Dorota. „Musimy porozmawiać. Jutro o 17, kawiarnia na rogu”. Nie odpisałam, tylko zamarłam. Wiedziałam, że to się musi wydarzyć, że nie ma już drogi powrotnej. Ale kiedy zobaczyłam ją przy stoliku następnego dnia, prawie jej nie poznałam. Siedziała sztywno, ubrana w jasny sweter, bez makijażu. Jej twarz była blada, spokojna. Nie powiedziała „cześć”. Nie zapytała, jak się czuję.

– To naprawdę nic nie znaczyło – odezwałam się cicho.

– Myślałam, że jesteś moją przyjaciółką – odpowiedziała spokojnie, patrząc w okno, nie na mnie. – Znam Adama od siedmiu lat. Wiem, że nie jest idealny. Ale ufałam tobie. Zawsze. A ty… po prostu zabrałaś mi coś, zanim zdążyłam to dostać.

Wszystko zniszczyłam

Zamilkła. Wzięła łyk kawy.

– Dorota, przysięgam, że to nie było planowane. To był impuls. On był tam… ja też. To się po prostu wydarzyło. Nie wiem, dlaczego. Przepraszam.

– Przepraszasz? – powtórzyła z lekkim uśmiechem. – Wiesz, że on też mi to powiedział? Że to był impuls? Że się zagubił?

Spojrzała na mnie pierwszy raz. Jej oczy były suche, ale puste.

– Ślubu nie będzie.

Zaniemówiłam. Chciałam coś powiedzieć, ale wszystko wydawało się niewłaściwe.

– Nie oczekuję wyjaśnień. Nie chcę znać szczegółów. Ale powiem ci jedno – zaczęła wstawać – przez chwilę zastanawiałam się, czy może ja coś przeoczyłam. Może sama się pogubiłam. Ale nie, to nie ja. To wy. I dobrze, że to wyszło teraz. Przynajmniej nie będę całe życie spać obok kogoś, kto całuje inne.

Wzięła torebkę, nie czekając na moją reakcję.

– Żegnaj, Monika.

I wyszła. A ja zostałam przy stoliku, z zimną kawą, ze zdjęciem na ekranie, które już zawsze będzie przypominało mi, ile można stracić przez jeden uśmiech.

Nie chciały mnie znać

Pierwsze dni po tamtej rozmowie były jak zły sen. Rano budziłam się z nadzieją, że może wszystko da się jeszcze odkręcić, że Dorota się odezwie, powie, że przesadziła, że potrzebuje czasu. Ale telefon milczał. Grupa na Messengerze – wcześniej pełna codziennych wiadomości – zamarła. Albo mnie z niej usunięto, albo przestała istnieć tylko dla mnie.

W pracy starałam się skupić, ale każde powiadomienie, każdy dźwięk telefonu sprawiał, że serce podchodziło mi do gardła. Pisałam do Eweliny dwa razy. Najpierw krótko: „Możemy pogadać?”. Potem dłużej: „Nie wiem, co Dorota wam powiedziała, ale naprawdę chcę wszystko wyjaśnić”. Obie wiadomości zostały odczytane. I tyle.

Z Justyną wymieniałyśmy czasem wiadomości zawodowe. Były sucho uprzejme. Kasia nie odpisała w ogóle. W końcu zadzwoniłam do Eweliny. Odebrała po kilku sygnałach. Jej głos był chłodny, obcy.

– Ewelina, proszę cię, powiedz mi, co mam zrobić. Żałuję wszystkiego.

– Nie mam ochoty być częścią twojego dramatu – przerwała mi. – Dorota była dla mnie jak siostra. A ty złamałaś coś, czego się nie da skleić. I nie licz na to, że ktoś będzie teraz trzymał cię za rękę. To nie film.

Rozłączyła się. Przez długi czas wpatrywałam się w ekran. Potem po prostu go wyłączyłam.

Zostałam sama, bez Doroty, bez dziewczyn, bez odpowiedzi.

Monika, 30 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama