Reklama

Bezśnieżna, ciepła zima zamąciła Jackowi w głowie do tego stopnia, że pewnego weekendu wywiózł nas do lasu, rzekomo na spacer dla zdrowia. Ledwie wszedł między drzewa, obudził się w nim niezależny od pory roku instynkt zbieracza grzybów. Zaglądał pod gałęzie świerków, rozgarniał kijem poszycie, ale najbardziej interesowały go piaszczyste połacie, obiecujące w sezonie gąski. Szedł natchniony wizją nadmarzniętej zdobyczy, która jakimś cudem przetrwała w krzakach od jesieni, bo jak już wielokrotnie słyszałam, nigdy nie wiadomo, co się trafi. Starałam się zapamiętać kierunek, żebyśmy mogli odnaleźć porzucony na drodze samochód.

Reklama

Córka nie wierzyła, że kiedyś taka byłam

Julka snuła się za ojcem bez słowa skargi, dopóki nie straciła zasięgu w telefonie.

– Dalej nie idę, nogi mnie bolą – oznajmiła, siadając na zwalonym drzewie.

– Wracajmy, późno się robi – poparłam córkę.

Jacek ma wiele wad, ale słucha, co się do niego mówi, i dba o rodzinę. A poza tym nie znalazł ani jednego grzyba.

Zobacz także

– Brak wam kondycji, dziewczyny – nie darował sobie, zawracając posłusznie.

– Nie zabłądzimy? Jesteś pewien, że to dobry kierunek? – spytała Julka, niechętnie wstając z kłody.

Nie był, ale nie zdradził się z wątpliwościami. Doświadczonemu grzybiarzowi nie wypadało.

– Oczywiście, patrz i ucz się. Kierunek wskazuje słońce, mech porastający pnie drzew i takie tam inne – odparł niejasno.

Julka starannie obejrzała kłodę, na której przed chwilą siedziała.

– Mech rośnie wszędzie, wcale nie po jednej stronie. A słońca nie widać, niebo jest zachmurzone – oznajmiła z pretensją w głosie. Jeśli chciała, potrafiła być naprawdę denerwująca, kwestionowała wszystko, co mówiliśmy, i obarczała nas winą za to, co jej się nie podobało.

– Tata ma rację, słuchaj taty – powiedziałam wesoło, robiąc kilka kroków we właściwą stronę. Już dawno odkryłam, że mam doskonałą orientację w terenie.

Dowiedziałam się wtedy o sobie również wielu innych rzeczy, co całkowicie zmieniło moje życie.

– Słońce, Julio, świeci zawsze – Jacek poszedł za mną jak po sznurku.

Zrównaliśmy się, maszerując ramię w ramię, za nami powlokło się zbuntowane dziecko.

– Dobrze wiesz, skąd przyszliśmy, prawda? Mam wrażenie, że już to kiedyś przeżyłem – powiedział cicho. – Pamiętasz, jak poprowadziłaś nas w Pradze do hostelu? Nikt nie wierzył, że wiesz, co robisz, nie słuchali cię. Gdyby nie ty, błądzilibyśmy po Pradze do dziś.

– Poszli za mną, bo do mnie dołączyłeś, a za tobą Mela. Chodziliście wtedy ze sobą, pamiętasz? – odwzajemniłam się, biorąc go za rękę.

– Ygh! – usłyszeliśmy za plecami zniesmaczone sapnięcie naszej kochanej nastolatki uważającej, że czułość i rodzice to dwa przeciwstawne bieguny, które nigdy nie powinny się spotkać.

– Wtedy zbuntowałam się pierwszy raz, nie miałam chęci podporządkować się głupim decyzjom prowadzącego grupę. Powiedziałam, którędy trzeba iść, i poszłam. To był najważniejszy krok w moim życiu.

– Jak to, jak to? – zaciekawiona Julia natychmiast do nas dołączyła. – Opowiedz, jak to było.

– To był pierwszy krok na długiej drodze odkrywania siebie samej – wzięłam także córkę za rękę. – Gdybym go nie zrobiła, pozwalałabym do dziś decydować o sobie wszystkim wokół. Tak właśnie robiłam, zdawałam się na innych. Miałam własny pogląd na wiele spraw, wiedziałam, czego chcę, ale nigdy głośno tego nie powiedziałam, podporządkowując się decyzjom rodziców, biorąc pod uwagę opinię brata, koleżanek i każdego, kto czuł się powołany ją wyrazić. Była ich spora gromada. Ludzie uwielbiają ustawiać każdego, kto na to pozwoli. Mówią mu, co ma robić, dyktują, jak się ubierać, jaką nosić fryzurę, z kim się przyjaźnić, co można, a czego nie.

– Nie mów, że byłaś taka uległa, nigdy w to nie uwierzę – Julka parsknęła śmiechem.

– Nie znałaś mnie w tych czasach – odparłam zamyślona.

– Jesteś pewna, że nie mówisz o kimś innym? – poparł córkę zdezorientowany Jacek.

– W Pradze nie zwracałeś na mnie uwagi, poza tym jednym razem, kiedy poparłeś moją decyzję, żeby szukać hostelu w zupełnie innej stronie miasta.

– Przestrzenny instynkt urodzonego grzybiarza – pochwalił się Jacek.

– Dzięki niemu masz żonę, bo gdyby nie ten przełom, nadal bezkrytycznie słuchałabym zdania każdego, kto zechciałby je wygłosić. Ubierałabym się w workowate spodnie, bezkształtne, kryjące figurę spódnice i nie zauważyłbyś mnie.

– A wiesz, że faktycznie, jak spotkałem cię dwa lata później na ulicy, wydawało mi się, że wyglądasz jakoś inaczej – ożywił się mój mąż. – Ale co ma do tego decyzja o zmianie kierunku marszu, którą podjęłaś w Pradze, prowadząc nas najkrótszą drogą do hostelu?

– Wtedy upewniłam się, że to, co mówię i myślę, ma sens, że nie warto z tego rezygnować, choćby wszyscy dookoła krytykowali to, co robię. Postanowiłam, że będę parła do celu, który sama sobie wytyczę, nie słuchając dobrych rad i nakazów.

– Zbuntowałaś się, to żaden wyczyn – podsumowała Julka tonem osoby, która wie, o czym mówi.

– Dla mnie była to najtrudniejsza rzecz, jaką zrobiłam. Wcześniej zadowalałam innych, nie potrafiłam upierać się przy swoim, bronić własnego zdania.

– Tata ma rację, chyba mówisz o kim innym – nie uwierzyła Julka.

Nie mogłam marzyć o większym komplemencie. Znaczyło to, że daleko zaszłam, udało mi się odnaleźć siebie i pójść własną drogą. Ale ile mnie to kosztowało!

Nie słuchały moich protestów

Wróciłam myślą do Pragi, gdzie wszystko się zaczęło.

Szłam z tyłu grupy, czując ogarniające mnie zniechęcenie. Nie chciałam jechać na wycieczkę, patrzeć, jak Mela lepi się do Jacka. Podobał mi się, ale znałam swoje miejsce w szeregu, wiedziałam, że nie mam żadnych szans, nie chciałam dodatkowo się dołować. Bąknęłam, że chyba nie pojadę, ale dziewczyny nie zwróciły na mnie uwagi. Lubiły mnie, jednak nie byłam dla nich zbyt ważna. Ot, szara, małomówna mysz, na tle której uwydatniała się ich uroda.

Bywałam potrzebna – a to do towarzystwa, kiedy nie było nikogo innego na podorędziu, a to jako źródło najlepszych notatek z wykładów. Akceptowałam swoje miejsce, bałam się, że jak zacznę forsować własne zdanie, zostanę sama jak palec. Podporządkowywałam się, żeby nie wypaść z towarzystwa, chociaż bywało z tym ciężko.

Oczywiście pojechałam na wycieczkę, nie znalazłam w sobie dość odwagi, by sprzeciwić się koleżankom, które wszystko zaplanowały. Po dwóch dniach odkryłam, jaki popełniłam błąd. Snułam się nieszczęśliwa po pięknym mieście, nie widząc nic oprócz pleców obejmującego Melę Jacka. Wtedy właśnie się zbuntowałam. Nie chciałam już na nich patrzeć, wolałam zaszyć się w hostelu, udając ból głowy. Tylko że najpierw musiałam do niego trafić.

– Tędy – oznajmił student prowadzący naszą grupę.

Stanęłam jak uparty osioł.

– Idziesz w złym kierunku. Nie znam Pragi, ale wydaje mi się, że trzeba skręcić w lewo – zaplątałam się, pełna wątpliwości, jak przyjmą stanowcze oświadczenie. Wiedziałam, w którą stronę iść, ale wolałam nie wypowiadać się zbyt kategorycznie, by nikogo nie urazić.

– Nie słuchajcie jej, przecież powiedziała, że nie zna Pragi – usadził mnie przewodnik.

– Nie znam, ale dobrze orientuję się w terenie, zawsze wiem, jak wrócić – broniłam się cicho.

Nikt mnie nie słuchał, grupa poszła dalej, tylko Jacek zwolnił.

– Ej, słuchajcie, ona ma rację – krzyknął do kolegów.

Grupa stanęła i zawahała się. Patrzyłam na to szeroko otwartymi oczami, tysiące myśli przelatywały mi przez głowę. Tak się to robi! Odważnie i zdecydowanie, bez wahania i zbędnych tłumaczeń. Odwróciłam się na pięcie i poszłam do hostelu, Jacek dołączył do mnie. Moje szczęście trwało dokładnie trzydzieści sekund, dopóki nie dobiegła do nas Mela.

Tylko pójdę i zapytam…

Wróciłam z wycieczki, wciąż myśląc o tym, co się wydarzyło. Bunt narastał, byłam gotowa zrobić rewolucję. Tkwiłam na studiach, które wybrałam pod naciskiem martwiącej się o mnie rodziny, bo były łatwiejsze niż wymarzona ekonomia, nie miałam chłopaka i wyglądałam jak ostatnia sierota.

Na to ostatnie najłatwiej było zaradzić, ale jak tylko niebacznie zwierzyłam się koleżance, ta wybrała się ze mną na zakupy. Doradzała życzliwie, jak ukryć za szeroką talię, zbyt nisko osadzoną pupę, zwracała uwagę, bym nie eksponowała za grubych łydek. Do domu wróciłam przybita i załamana własnym wyglądem.

Bunt przygasał, ale rodził się upór. Może jestem brzydka, ale mam także mózg i marzenia, które pozwoliłam sobie odebrać. Po wielu nieprzespanych nocach postanowiłam, że dowiem się, jak by to było, gdybym jednak chciała przenieść się na ekonomię. Tylko tyle, pójdę do dziekanatu i zapytam, nic więcej.

Tak zrobiłam i poniosłam porażkę. Przenieść się nie mogłam, ale zdawać – jak najbardziej, o ile mam wystarczająco dobrą maturę. To była zła wiadomość, ale bardzo podniosła mnie na duchu. Maturę to ja miałam brylantową, mogłam się nią chwalić i zdawać, gdzie chciałam.

Tym razem się nie wahałam i wzięłam udział w rekrutacji na ekonomię. Dopiero kiedy się dostałam, powiedziałam rodzinie, co zrobiłam. Biadoleniu nie było końca – że nie dam sobie rady, to nie dla mnie, nie powinnam za wysoko mierzyć, bo wrócę z podkulonym ogonem. Nie chciałam już ich słuchać. Powoli odrastały podcinane latami pióra, szykowałam się do odlotu. Wiedziałam, że potrafię.

Kolejnym dość przypadkowym bonusem od losu okazała się fryzura. Zajęta zmaganiami z własnymi ograniczeniami zaniedbałam wizyty u fryzjera, nie podcinałam pasm, pozwalając im odrosnąć. Dobre koleżanki twierdziły co prawda, że tak cienkie i byle jakie włosy trzeba skracać i cieniować, by nabrały objętości, ale nie miałam do tego głowy. Mojej urodzie nic już nie mogło pomóc, więc po co wydawać pieniądze na pielęgnację tego, co nie istnieje?

Pierwsze zainteresowane spojrzenie chłopaka złowiłam przypadkowo na ulicy. To było dla mnie coś nowego. Tak mi się wydawało, że z włosami do ramion wyglądam jakby odrobinę lepiej, ale żeby do tego stopnia?

Tak się rozzuchwaliłam, że kupiłam normalne, obcisłe dżinsy zamiast luźnych, ukrywających moją rzekomo obwisłą pupę i zbyt grube łydki. Jednym słowem, zaczęłam wyglądać jak człowiek, co natychmiast znalazło odbicie w oczach kolegów. Dosiadali się do mnie, zagadywali, a jeden nieproszony zaproponował, że da mi swoje notatki. To już coś znaczyło.

Jacka spotkałam niespodziewanie, gdy szłam do stołówki. Minął mnie, obejrzał się i zawołał.

– Milena? Kurczę, tak mi się wydawało, że to ty, poznałem po zgrabnych nogach.

O bogowie, co on powiedział?

– Mam przerwę, idę coś zjeść. A ty dokąd? – spytał.

– Do stołówki – wyszemrałam.

– No to super, chodźmy – objął mnie lekko, bez ceregieli, nakierowując w drzwi, w które bez pomocy chybabym nie trafiła.

Nadal mi się podobał, a fakt, że mnie zauważył, dodał mi pewności siebie. Po wspólnym obiedzie wróciłam na zajęcia nie ta sama. Gdybym wiedziała, że spotkam go także później, chyba wyfrunęłabym przez okno.

O zdjęciach więcej nie rozmawialiśmy

Wpadliśmy na siebie przed bramą uniwerku. Nie byłam sama, co trochę go zaskoczyło. Dołączył do nas witany z ożywieniem przez dziewczyny.

– Milena, słuchaj, jest taka sprawa… – zaczął obojętnym tonem. – Nie mam ani jednego zdjęcia z tamtej wycieczki. Da się coś zrobić? Poszukaj, a jak znajdziesz, zadzwoń do mnie.

Wymieniliśmy numery telefonów i tak się to zaczęło. O zdjęciach z Pragi żadne z nas nigdy nawet nie wspomniało.

Ślub wzięliśmy jeszcze na studiach, nie słuchając doradców przepowiadających szybki koniec pochopnie zawartego małżeństwa. Oboje byliśmy pewni, że tego chcemy, i udało się. Przetrwaliśmy bez większych uszczerbków, mamy fajną córkę i nadal lubimy ze sobą być.

Przeszliśmy długą drogę, która dla mnie zaczęła się od pierwszego kroku zrobionego na praskiej ulicy w przeciwną stronę, niż chciała grupa znajomych.

– Nauczyłam się wtedy bronić własnego zdania i robić to, do czego jestem przekonana, a nie to, czego chce większość – powiedziałam do córki, licząc na wychowawcze oddziaływanie rodzicielskiego przykładu.

Jednak Julka wcale mnie nie słuchała. Puściła moją rękę i wyrwała do przodu jak ścigany jeleń.

– Widzę nasz samochód – zawołała, znikając między drzewami.

Jacek zatrzymał się, zmuszając mnie do tego samego.

– Znam inną wersję wydarzeń – powiedział. – Wtedy, w Pradze, dołączyłem do ciebie nie dlatego, że uważałem, iż masz rację. Zrobiło mi się ciebie żal.

Stałaś sama naprzeciwko grupy i twierdziłaś co innego niż przewodnik. Widać było, że polegniesz w tym starciu, a nie byłem pewien, czy chcę patrzeć, jak zostajesz sama. Udałem, że ci wierzę. Nie spodziewałem się, że zawrócą, i w ogóle mnie to nie obchodziło. We dwoje też dalibyśmy sobie radę.

– We troje, nie zapominaj o Meli – ścisnęłam rękę Jacka.

Reklama

– O kim? – spytał, ruszając za Julką.

Reklama
Reklama
Reklama