Reklama

Wszystko zaczęło się w nowej pracy, gdzie jeszcze nie zdążyłam się zadomowić. On był już kimś – wszyscy go znali, szanowali, lubili. Miał żonę, dwójkę dzieci, nosił obrączkę i uśmiech człowieka spełnionego. Ja? Sama, po trudnym rozstaniu, z głową pełną wątpliwości. Mijał mnie na korytarzu, a jego spojrzenie zawsze zatrzymywało się o sekundę za długo. Przypadek? Z początku tak myślałam. Do czasu, aż zaczęliśmy rozmawiać – niby nic wielkiego, codzienna wymiana zdań przy ekspresie. A jednak… między słowami zaczął dziać się flirt. Taki, który powinien się skończyć, zanim zacznie boleć.

Miał w sobie coś, co przyciągało

W firmie byłam od niedawna, jeszcze nie pamiętałam imion wszystkich osób z działu, a na spotkaniach milczałam, niepewna, czy to, co mam do powiedzenia, w ogóle się liczy. On był zupełnie inny – swobodny, pewny siebie, śmiał się głośno, rozbrajająco. Czasem, gdy siedziałam przy biurku, słyszałam jego głos zza ściany, jak żartował z kimś przez telefon. Miał coś w sobie. Nie sposób było tego nie zauważyć. Któregoś dnia natknęliśmy się na siebie przy windzie. Zerknął na mnie i uśmiechnął się szeroko.

– Nowa jesteś, prawda? – zagadnął.

– Tak, od trzech tygodni – odparłam, czując, jak policzki mi się rumienią.

– Z tego działu, co siedzi przy kuchni? – zapytał, a ja skinęłam głową. – No to musimy się lepiej poznać. Michał jestem – wyciągnął dłoń.

– Natalia – uścisnęłam ją krótko.

Nie rozmawialiśmy długo, ale zdążyłam zauważyć, że wisi na nim obrączka. To powinno wystarczyć, by się zdystansować. Tylko że jego obecność była... przyjemna. Niezobowiązująca rozmowa po całym dniu pełnym napięć działała lepiej niż czekolada. Od tamtego dnia coraz częściej zaczęliśmy się „przypadkowo” spotykać – w kuchni, przed budynkiem. A ja zaczęłam czekać na te momenty. Bezpiecznie, jeszcze bez złych myśli. Tylko z lekkim przyspieszeniem serca, którego nie chciałam sobie tłumaczyć.

Nawet mnie nie dotknął

Nie wiem, kiedy to się zaczęło na poważnie. Może wtedy, gdy złapałam go na tym, że na zebraniu patrzył na mnie dłużej, niż wypada. Albo kiedy poprawiał mi ramiączko od bluzki niby przypadkiem, ale zbyt delikatnie, zbyt świadomie. W biurze nikt niczego nie podejrzewał. Byliśmy po prostu kolegami z pracy, ot, czasem sobie żartowaliśmy, czasem mijaliśmy się z kubkiem kawy. Tyle że te żarty zaczynały mieć drugie dno, a spojrzenia zyskiwały ciężar.

– Ty zawsze tak intensywnie patrzysz na ludzi? – rzuciłam kiedyś, gdy przyłapałam go, jak się na mnie gapił podczas lunchu.

– Tylko jak mam na co – odpowiedział bez mrugnięcia okiem.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Z jednej strony czułam, że to przegięcie. Z drugiej... serce mi zabiło szybciej. Michał był czarujący w sposób, który trafiał prosto tam, gdzie byłam najbardziej podatna – w potrzebę bycia zauważoną. Nie adorowaną na siłę, nie wulgarnie. Po prostu... widzianą. A że ostatni raz czułam coś takiego dawno temu, łatwo było się na to złapać. Czasem mijał mnie w korytarzu i szeptał:

– Ładnie ci dziś w tych włosach. – I szedł dalej, jakby powiedział coś całkowicie neutralnego.

Nie dotykał mnie. Nie pisał po godzinach. Nie zapraszał nigdzie. Wszystko działo się w półsłówkach i zawieszonych spojrzeniach. Flirtowaliśmy, ale nikt nie mógłby niczego udowodnić. Nawet ja sama – bo niby co? Że czasem uśmiechał się zbyt ciepło?

Nie chciałam tego stracić

– Idziesz? – zapytał, gdy wychodziliśmy z zebrania. Stał przy windzie z papierowym kubkiem w dłoni.

– Jest nowy automat na dole. Robi coś, co udaje latte.

– Tylko jeśli to udawanie nie kosztuje sześciu złotych – uśmiechnęłam się.

– Za darmo. Szefostwo w końcu się zlitowało.

Zeszliśmy razem. Kawa była znośna, ale to nie o nią chodziło. Stanęliśmy przy parapecie z widokiem na parking i rozmawialiśmy o jakimś głupim serialu, który oboje lubiliśmy. Odcinki, postaci, co kto przewija, a co ogląda dwa razy. Śmiałam się. On też. I przez chwilę wszystko było takie zwyczajne, prawie koleżeńskie.

– Fajnie się z tobą gada – rzucił w końcu. – Wiesz… czasem mam wrażenie, że to najlepsze momenty mojego dnia.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Patrzył na mnie uważnie, ale nie przekraczał granicy. Przynajmniej jeszcze nie. Mimo to poczułam, że coś się przesunęło. Może tylko o milimetr, ale wystarczająco, żeby zaczęło być niebezpiecznie.

– Michał, ty masz przecież… – zaczęłam, ale przerwał.

– Wiem, mam. I nie zamierzam udawać, że nie. Po prostu... dobrze się z tobą czuję. I chyba za często o tobie myślę, jak na kogoś, kto nie powinien.

Wróciliśmy na górę, każde do swojego biurka. Udawaliśmy, że nic się nie wydarzyło. Nikt nie widział nas razem z tą kawą. Nikt nie usłyszał, jak mówił te rzeczy. Tylko ja czułam, że coś się we mnie przestawiło. I że chyba nie chcę tego cofnąć.

Przestało być tak niewinnie

Był późny czwartek, zostaliśmy oboje po godzinach – on kończył jakiś raport, ja poprawiałam tabelki. Biuro było prawie puste, zapadła cisza, którą przerywało jedynie stukotanie klawiatur. Otworzył drzwi od swojego pokoju i rzucił:

– Zostaniesz jeszcze chwilę? Mogłabyś zerknąć na coś dla mnie.

Weszłam, usiadłam na krześle obok niego. Pokazał mi jakiś plik, ale nie pamiętam już, o czym był. Bo to nie dane przyciągały moją uwagę, tylko bliskość jego ramienia, zapach wody kolońskiej i ten spokój, jaki bił z jego obecności. Byliśmy stanowczo za blisko.

– Nie powinniśmy – powiedziałam, odsuwając się lekko. – Ty masz żonę. I dzieci.

– Wiem – odpowiedział cicho. – Nie zrobiłem niczego złego. Jeszcze.

Siedzieliśmy tak chwilę, bez słów. Wiedziałam, że wystarczy tylko jeden gest – ręka położona na moim udzie, pocałunek, nawet spojrzenie dłuższe niż trzeba. Tylko jedno z nas musiałoby zrobić krok. I wtedy już nie byłoby odwrotu.

– Chyba powinnam już iść – powiedziałam, zrywając się nagle. – Jest późno.

– Jasne – skinął głową. – Dobranoc, Natalia.

Szłam do auta z sercem bijącym jak oszalałe. W głowie miałam gonitwę myśli. To tylko sympatia? Chemia? Puste przyciąganie? Czy coś więcej? Wiedziałam jedno, że flirt przestał być niewinną zabawą. Stał się realnym ryzykiem. I nie byłam już pewna, czy potrafię się wycofać.

Nie było już odwrotu

Następnego dnia próbowałam unikać jego wzroku. W pracy zachowywałam się tak, jakbyśmy nie spędzili razem tego wieczoru. Wróciłam do wymuszonych uśmiechów i formalnych maili. Michał też nie naciskał. Był grzeczny, uprzejmy, ale zdystansowany. Za bardzo. Brakowało mi go. Tego napięcia, gry, tego uczucia, że ktoś mnie widzi, słucha, zauważa. Że dla kogoś jestem kimś więcej niż tylko koleżanką zza biurka. Czułam się, jakbym go odstawiła – trzęsłam się od braku, którego sama sobie zabroniłam. Po pracy zobaczyłam go pod firmą, jak rozmawiał przez telefon. Gdy mnie zobaczył, zakończył rozmowę i bez słowa podszedł. Chciałam iść dalej, ale zatrzymał mnie spojrzeniem.

– Nie mam już siły udawać, że cię nie chcę – powiedział wprost, z tym spokojem, który zawsze mnie rozbrajał.

– Michał… nie możesz tego powiedzieć tak po prostu – odpowiedziałam, głos mi zadrżał. – Masz rodzinę. Nie mogę być tą osobą.

– A ja nie chcę już żyć w zakłamaniu. Nie wiem, co to jest, ale wiem, że nie potrafię tego dłużej ignorować. Ani ciebie.

Zamilkłam. Wszystko się we mnie rwało. Rozum mówił „uciekaj”, ale serce krzyczało „zostań”. Patrzyłam na niego, a on podszedł jeszcze bliżej.

– Jeśli mnie teraz pocałujesz, to nie będzie już powrotu – wyszeptałam.

Nie odpowiedział. Tylko pocałował. Delikatnie, ale bez wahania. A ja… nie cofnęłam się.

Jakbyśmy niczego nie zrobili

Po tamtym wieczorze wszystko przyspieszyło. Nie spotykaliśmy się oficjalnie. Nie dzwonił wieczorami. Żadnych wiadomości, żadnych zdjęć, żadnych deklaracji. Na początku wmawiałam sobie, że to wystarczy. Że to tylko emocje, chwila, której potrzebowaliśmy oboje. Że rozumiemy, że nie można tego ciągnąć. A potem… zaczęłam czekać. Na cokolwiek. Na wiadomość. Na to, że się odezwie. Powie, co dalej. Że odejdzie od żony. Że coś wybierze. Mnie. Nie wybrał.

Z dnia na dzień przestał się odzywać. W pracy znów był uprzejmy i zdystansowany, tym razem naprawdę. Nawet nie unikał mnie specjalnie. Po prostu... wrócił do swojego świata. Jakby mnie w nim nigdy nie było. Jakbyśmy niczego nie zrobili. Chciałam z nim porozmawiać, choć raz. Usiąść i zapytać: „Dlaczego?”, ale widziałam w jego oczach, że nie będzie rozmowy. Że wszystko zostało już powiedziane, a właściwie – przemilczane. A ja nie miałam siły być tą, która się doprasza. Nie miałam prawa żądać wyjaśnień. Bo przecież od początku wiedziałam, że nie był mój. Nie żałuję. Naprawdę nie, ale czasem, gdy zasypiam, myślę o tej pierwszej kawie i o tym, jak inaczej mogło się to wszystko skończyć. Gdyby tylko któreś z nas miało odwagę wcześniej powiedzieć: „stop”, albo: „zostań”.

Natalia, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama