Reklama

Zawsze myślałam, że mamy z Adamem coś wyjątkowego. Nie była to może wielka, filmowa miłość – raczej spokojna, cicha bliskość, zbudowana na wspólnych śniadaniach, podzielonych obowiązkach, wieczorach z winem i serialem. Przez wiele lat tak właśnie wyglądało nasze życie – rytmiczne jak tykanie zegara w naszej kuchni.

Reklama

Adam zawsze był typem opanowanego mężczyzny. Cenił porządek, konkret, stabilność. W pracy – precyzyjny. W życiu – przewidywalny. A ja? Cóż, nauczyłam się tej jego przewidywalności nie tylko nie bać, ale ją kochać. Była dla mnie synonimem bezpieczeństwa. Ale ostatnio coś się zmieniło. Coś się rozlało, popękało. Może nie nagle – raczej jak woda sącząca się przez mikroszczelinę w murze. Jeszcze niewidoczna, ale już niebezpieczna.

Zaczęło się od tego, że Adam coraz częściej wracał późno. Zawsze z tym samym tłumaczeniem: Zarządzanie projektem przeciąga się, wiesz, jak jest. Znałam to „wiesz, jak jest”. Ale ja właśnie nie wiedziałam. Bo kiedyś opowiadał, dzielił się. A teraz? Cisza. Zbywające „nie mam siły gadać”. Wieczory w milczeniu. Telefon zawsze ekranem do dołu.

Próbowałam nie szukać problemu, nie grzebać, nie snuć domysłów. Nie jestem jedną z tych kobiet, które przeszukują kieszenie albo sprawdzają zapach koszuli. Zbyt długo byłam z nim, by nie wiedzieć, że to i tak nic nie da. Prawda, jeśli jest, zawsze wyjdzie.

Tylko że ja – wtedy – jeszcze nie chciałam jej znać. Wolałam tą swoją bezpieczną niewiedzę, udawaną normalność. Bo przecież, dopóki nie zapytam, dopóki nie usłyszę – mogę wierzyć, że wszystko jest tak, jak było.

Chciałam znać prawdę

Wrócił po dwudziestej trzeciej. Klucze zazgrzytały w zamku, a ja zdążyłam zsunąć nogi z kanapy i zgasić telewizor. Nie chciałam wyglądać, jakbym czekała. Chociaż przecież czekałam.

– Hej – rzucił, nie patrząc na mnie, tylko sięgnął do kuchni po szklankę wody. – Długi dzień.

Skinęłam głową, choć wiedziałam, że nic więcej nie powie, jeśli nie zapytam.

– Wszystko w porządku? – spytałam, starając się, by mój głos brzmiał spokojnie.

– Tak. Praca, jak zwykle. Spotkania się przeciągnęły.

– Znowu?

Zmarszczył brwi, odwrócił się i spojrzał na mnie, jakby dopiero teraz zorientował się, że stoję obok.

– Karolina, proszę cię. Nie teraz. Jestem zmęczony.

– Ja też. Tyle że zmęczona czekaniem – odpowiedziałam.

Wzruszył ramionami, jakby nie wiedział, co ma z tym zrobić. Przeszedł obok mnie do sypialni, zostawiając mnie z otwartymi ustami. Poszłam za nim.

– Adam, porozmawiaj ze mną. To nie są zwykłe przeciągające się spotkania. Nie wracasz na czas, nie mówisz, gdzie byłeś. Pytam cię normalnie, a ty uciekasz.

– Przesadzasz. Praca to nie zegarek – rzucił ostro.

– Nie jesteś sobą. Unikasz mnie. Nawet jak siedzisz obok, to cię nie ma.

Miałam podejrzenia

Sięgnął po piżamę, ale nie odwracał się w moją stronę. Stałam w drzwiach i czułam, że zaczynam drżeć.

– Wiesz, że znam cię lepiej, niż ci się wydaje – powiedziałam cicho. – I wiem, kiedy kłamiesz.

Wtedy spojrzał krótko, ostro, bez słowa. A potem po prostu zgasił światło i odwrócił się do ściany.

Nie powiedziałam już nic. Ale w środku czułam, że to był dopiero początek.

Tego dnia nie wytrzymałam. Siedziałam przy stole, udając, że robię coś na laptopie, ale w rzeczywistości tylko przesuwałam myszką. Zegar tykał głośniej niż zwykle. Adam powinien być już w domu od dawna. Ostatnio wspominał, że mają nową sekretarkę. Nie mówił nic więcej. Zresztą i tak mówił coraz mniej.

Podniosłam telefon i przez chwilę wahałam się, czy naprawdę chcę to zrobić. Ale zanim zdążyłam zmienić zdanie, już wybierałam numer do jego pracy.

– Dzień dobry, słucham? – odezwał się młody, kobiecy głos.

– Dzień dobry, chciałam porozmawiać z panem Adamem.

– Przepraszam, ale pan Adam już wyszedł – odpowiedziała z lekkim zdziwieniem. – Chwilę temu. Z żoną.

Dosłownie oniemiałam

Zamilkłam. Telefon zadrżał mi w dłoni, jakby zrobił się nagle cięższy.

– Przepraszam, kto mówi? – wydusiłam z trudem.

– Marta z sekretariatu – przerwała na moment. – Coś się stało?

Nie odpowiedziałam. Rozłączyłam się. Dłoń wciąż miałam zaciśniętą na telefonie, ale wzrok utkwił gdzieś w ścianie. Mój mąż wyszedł z żoną.

To słowo odbijało się w mojej głowie jak echo. Czułam, jak serce zwalnia, jakby ciało samo nie wiedziało, co ma z tą informacją zrobić. Nie poruszyłam się, nawet gdy telefon znów zawibrował. Nic mnie już nie mogło ruszyć. Bo to jedno zdanie zmieniło wszystko. Nie powiedziałam mu nic. Uśmiechałam się jak zawsze, gotowałam kolację, słuchałam jego opowieści, kiedy postanowił z łaski coś opowiedzieć. Nie robiłam sceny. Nie miałam już nawet siły udawać zazdrości. Chciałam tylko wiedzieć. Potrzebowałam faktów.

Sprawdzałam jego telefon, gdy brał prysznic. Nie zostawiał tam wiele. Ale jeden numer pojawiał się regularnie, zapisany jako „Marcin księgowość”. Nie miałam złudzeń. Wystarczyło spojrzeć na porę wiadomości. Żaden Marcin nie pisze do kolegi o dwudziestej pierwszej z dopiskiem: „Tęsknię”.

Po prostu odeszłam

Zaczęłam zwracać uwagę na zapach jego koszuli, na ślady po szmince, ale nie było ich. Wszystko robił dyskretnie. Jak ktoś, kto ma doświadczenie. Nie śledziłam go. Nie wynajmowałam nikogo. Po prostu patrzyłam. Wiedziałam już, kiedy mówi prawdę, a kiedy ucieka wzrokiem. Jak dotyka szyi, gdy kłamie. Jak szybciej mruga. Jak sięga po telefon, by nie patrzeć mi w oczy.

Nie potrzebowałam więcej. Nie musiałam słyszeć wyznania. Nie musiałam złapać go na gorącym uczynku. Wiedziałam. A wiedza przynosi ciszę. I tę ciszę w sobie pielęgnowałam.

Obudziłam się przed nim. Cicho, bez porannego światła, bez dźwięku budzika. Wstałam i ubrałam się w tej samej ciszy, z jaką przez ostatnie tygodnie znosiłam jego milczenie. Nie chciałam robić hałasu. Nie chciałam zostawiać słów.

Spakowałam się szybko. Tylko to, co moje. Ubrania, książki, kilka drobiazgów. Zostawiłam klucze na stole w kuchni. Obok obrączka. Zadzwonił po dwóch tygodniach. Nie od razu odebrałam. Głos miał zmieniony, jakby trochę stłumiony. Zapytał, czy możemy się spotkać. Powiedziałam, że tak. Sama nie wiem dlaczego. Może z ciekawości, może po to, by zobaczyć, jak wygląda ktoś, kto mnie przestał kochać.

Miał wyrzuty sumienia

Wybrałam kawiarnię, w której nikt nas nie znał. Przyszedł pierwszy. Wstał, gdy mnie zobaczył, ale nie podałam mu ręki. Usiadłam naprzeciwko i patrzyłam, jak szuka słów.

– Karolina… Nie wiem, od czego zacząć – powiedział w końcu, przesuwając palcami po brzegu filiżanki. – Nie jestem z siebie dumny. Nie tak to miało wyglądać. Niczego nie planowałem…

Milczałam. Nie chciałam mu pomagać.

– To wszystko... po prostu się stało. Byliśmy w trudnym momencie, ty i ja. I nie wiedziałem, jak to poskładać. Ona… po prostu wysłuchała. Mówiła mi rzeczy, których dawno nie słyszałem… Wiem, że cię zraniłem i nie oczekuję, że mi wybaczysz. Po prostu… chciałem, żebyś wiedziała, że mi przykro. Bardzo.

Podniosłam na niego wzrok. Dopiero wtedy się odezwałam.

– Już wyszedłeś z żoną, pamiętasz?

Zamilkł. Opuścił głowę. Nie próbował nic powiedzieć, i dobrze. Wszystko już zostało powiedziane.

Karolina, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama