„Wiedziałam, że teściowa życzyła mi wszystkiego najgorszego. Ale nie sądziłam, że posunie się do takiego draństwa”
„Po ślubie było tylko trudniej. Przypadkiem usłyszałam, jak teściowa plotkowała o mnie ze swoją przyjaciółką. Mówiła, że ja nie kocham. Że inwestuję. Że jestem z tych, które nie przychodzą po miłość – tylko po ustawioną przyszłość. I wtedy zrozumiałam: ona nie chciała mnie znać. Ona chciała mnie zniszczyć”.

- Redakcja
Poznałam Jakuba na konferencji. Pamiętam, że miał granatową koszulę z miękkiego materiału i oczy, w których było coś zawstydzająco czystego. Mówił cicho, nie przerywał, słuchał uważnie. Od razu wiedziałam, że to ktoś inny niż ci, których znałam wcześniej – mężczyźni z mojego świata byli szybsi, głośniejsi, pewni siebie aż do granicy arogancji. Jakub był odwrotnością. I właśnie dlatego przyciągnął mnie natychmiast.
Zakochaliśmy się szybko. Bez planu, bez strategii, tak po prostu. Moi rodzice byli ostrożni, ale nie ingerowali. Jego matka – Maria – od początku patrzyła na mnie jak na osobę z innego gatunku. Uprzejmie, ale chłodno. Jakby każda moja cecha była potencjalną wadą. Próbowałam: przynosiłam ciasta, książki, proponowałam wspólne wyjścia, gotowałam jej ulubiony rosół. Ale między nami była niewidzialna szyba – nie gruba, ale wystarczająca, bym czuła się jak ktoś obcy w cudzym salonie.
Maria nie mówiła wprost. Nigdy nie krzyczała, nie krytykowała otwarcie. Ale w jej milczeniu było coś ostrego. Kiedy przynosiłam bukiet, komentowała kwiaty. Kiedy zapraszałam na kolację, mówiła, że „u nas to się siada, nie ustawia stołów jak w restauracji”. Nigdy nie proponowała tej kawy, o której mówiła. Nigdy nie zapraszała sama.
Po ślubie było tylko trudniej. Przypadkiem usłyszałam, jak mówiła o mnie do swojej przyjaciółki. Mówiła, że ja nie kocham. Że inwestuję. Że jestem z tych, które nie przychodzą po miłość – tylko po ustawioną przyszłość. I wtedy zrozumiałam: ona nie chciała mnie znać. Ona chciała mnie zniszczyć.
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę
Przez kilka tygodni myślałam, że wszystko się uspokoiło. Maria nie komentowała, nie wbijała szpilek, nie kwestionowała każdego mojego gestu. Nawet przy stole mówiła do mnie po imieniu, a nie w trzeciej osobie. Ale to była cisza przed burzą – ta najgorsza, podstępna, gromadząca się powoli.
Pewnego dnia wpadłam do niej bez zapowiedzi. Przywiozłąm książkę, którą chciała przeczytać. Zostawiłam ją na ganku, nie chcąc przeszkadzać, ale drzwi były uchylone. I wtedy to usłyszałam.
– Pan sprawdzi dokładnie. Gdzie chodzi, z kim rozmawia, czy naprawdę pracuje tam, gdzie mówi. Chcę wiedzieć wszystko – mówiła Maria.
Mężczyzna westchnął. Miałam wrażenie, że sięgał po coś z teczki.
– Obserwuję ją od dwóch tygodni. Spotkania z przyjaciółką, lunch z ojcem, spacer z mężem. Zero kontaktów dwuznacznych. Pani synowa jest... całkiem uczciwa. Przykładna.
Zamarłam.
– To niemożliwe – powiedziała Maria. – Każdy ma jakiś brud. Ona tylko udaje. Może jest w tym dobra. Proszę szukać dalej.
– Pani Mario, naprawdę nie ma żadnych...
– W takim razie zróbmy inaczej. Jeśli nie można znaleźć, to się stworzy. Mam adres kawiarni, w której często bywa. Zatrudnię kogoś, kto zrobi odpowiednie zdjęcia. Wystarczy jedno nieostre ujęcie, by wzbudzić wątpliwość. Niech Jakub zobaczy to, co trzeba.
Cofnęłam się na palcach, serce waliło mi w gardle. Nie wiedziałam, co bardziej mnie bolało – treść tej rozmowy, czy jej chłodny ton. Maria nie chciała mnie poznać. Ona chciała mnie zniszczyć.
Chciała zniszczyć nasz związek
Minęło kilka dni, odkąd usłyszałam rozmowę Marii z detektywem. Nosiłam to w sobie jak ciało obce – bolesne, nieruchome. Nie powiedziałam nic Jakubowi. Nie wiedziałam jeszcze, jak. Czułam, że gdy wypowiem to na głos, coś pęknie. Nie między mną a nią. Między mną a nim.
W sobotę rano znalazłam w skrzynce grubą kopertę. Bez adresu nadawcy, bez podpisu. Przez chwilę tylko patrzyłam. Potem otworzyłam.
Zdjęcia. Ja, siedząca w kawiarni. Obok Artur – kolega z pracy, z którym przygotowywałam projekt na konferencję. Rozmawialiśmy, gestykulowaliśmy. Ktoś uchwycił moment, gdy nachylił się w moją stronę. Kadr był ciasny, kolor ocieplony. To wyglądało... niejednoznacznie.
Na końcu krótka notatka, wydruk komputerowo:
– Teraz już wiesz, z kim masz do czynienia.
Zadrżały mi dłonie. Usiadłam. Chwilę później zawołałam Jakuba.
– Możesz na moment?
Podałam mu zdjęcia. Przeglądał je długo. W końcu powiedział:
– To Artur? Z tej fundacji, co... współprowadzicie?
– Tak. Przecież ci opowiadałam, mieliśmy spotkanie organizacyjne. W tej samej kawiarni co zwykle.
– Wiem. Tylko kto to...?
Patrzył na mnie z niepokojem. Wtedy powiedziałam:
– To twoja mama. Usłyszałam, jak zlecała te zdjęcia. Miały wyglądać... dwuznacznie. Miały trafić do ciebie.
Jakub milczał. Myślałam, że mi nie uwierzył. Że wszystko stracone. Teściowa wygrała. Ale wieczorem, gdy sądziłam, że to już koniec, wrócił do mnie z telefonem w ręce.
– Znalazłem w skrzynce mamy wiadomość. Kiedyś zakładałem jej konto i wciąż mam dostęp. To mail do fotografa: „Zrób to subtelnie. Niech syn sam się domyśli”.
I wtedy zrozumiałam – ona nie tylko mi nie ufała. Ona chciała, żeby mnie znienawidził.
Zerwałam z nią kontakt
Wieczorem Jakub długo siedział przy kuchennym stole, wpatrzony w ekran laptopa. Nie mówił nic. Patrzyłam, jak przewija wiadomość raz za razem, jakby chciał znaleźć w niej coś, co ją uniewinni. Ale tam nie było pola do interpretacji.
– Powiesz jej? – zapytałam cicho.
Skinął głową, bez słowa.
Wyszedł do salonu i zadzwonił. Włączyłam czajnik, ale zanim woda się zagotowała, już był z powrotem. Twarz miał bladszą niż zwykle.
– I?
– Zdziwiła się, że „tak łatwo to znalazłem” – powiedział gorzko. – A potem próbowała tłumaczyć. Że chciała mnie ochronić. Że bała się, że coś przed sobą ukrywasz. Że to tylko test.
– Test?! – podniosłam głos. – Czy ja jestem jakimś kandydatem do małżeństwa, którego się sprawdza za plecami?
– Powiedziałem jej, żeby więcej nie dzwoniła.
Zamilkliśmy.
Po chwili usiadł obok mnie i wziął mnie za rękę.
– Przepraszam, że cię nie broniłem wcześniej. Że nie słuchałem, kiedy mówiłaś, że to nie tylko chłód, ale coś więcej.
– Nie musisz mnie przepraszać – powiedziałam. – Ale musisz wiedzieć, że to zmieniło wszystko.
W kolejnych dniach Maria pisała. SMS-y. E-maile. Wiadomości głosowe. „Nie tak miało być. Chciałam dobrze. Zobaczysz, że ona cię zostawi, jak tylko coś się posypie”.
Jakub nie odpowiadał. Kasował je wszystkie. A ja? Nie czułam triumfu. Czułam żałobę. Po czymś, co nigdy się nie wydarzyło – po rodzinie, której nigdy nie zbudowałyśmy. I po teściowej, której nigdy tak naprawdę nie miałam.
To było bolesne doświadczenie
Przez kolejne tygodnie było cicho. Aż nienaturalnie. Maria nie dzwoniła. Nie przysyłała SMS-ów. Nie pojawiła się nawet na urodzinach Jakuba, choć wcześniej przychodziła zawsze – z szarlotką, prezentem i zgryźliwym komentarzem na ustach.
– Nie myślisz o niej? – zapytała mnie pewnego dnia Ewelina, gdy siedziałyśmy w naszej ulubionej kawiarni.
– Myślę. Ale to bardziej coś jak echo. Nie mam już w sobie złości. Tylko pustkę – odpowiedziałam.
Ewelina pokiwała głową.
– Niektórzy wybierają konflikt, kiedy można wybrać zaufanie.
W domu Jakub też się zmienił. Był jakby spokojniejszy, ale i bardziej zamknięty.
– Nie mówisz o niej wcale – odezwałam się któregoś wieczoru, siadając obok niego na kanapie.
– Bo nie wiem, co jeszcze mógłbym powiedzieć – westchnął. – Nie wiem, kim jest ta kobieta, która napisała do obcego człowieka, żeby mnie zranić.
– Jest twoją matką – powiedziałam cicho. – I chyba właśnie to boli najbardziej.
Patrzył w dal, a potem spojrzał na mnie.
– Myślisz, że kiedyś się odezwie?
– Jeśli to zrobi, to nie po to, by przeprosić. Raczej po to, by znów postawić na swoim.
Jakub się nie odezwał. Tylko przytulił mnie mocniej niż zwykle.
I tak żyliśmy – obok siebie, w cieniu cudzego lęku, który zburzył zaufanie. Nie było awantur, nie było dramatycznych scen. Była tylko cisza. Ale cisza, która już nie bolała.
Nie rozmawiałyśmy ze sobą
Był wiosenny poranek, mokry od mżawki i szarego nieba. Wyszłam wcześniej z pracy, musiałam odreagować. Spacerowałam po parku w płaszczu i z rękami głęboko w kieszeniach. I wtedy ją zobaczyłam.
Maria siedziała na ławce. Sama. Pochylona, skulona, z gazetą na kolanach, której nawet nie czytała. Na chwilę podniosła wzrok – nasze spojrzenia się spotkały. Trwało to sekundę. Może dwie. A potem obie odwróciłyśmy głowy.
Wieczorem opowiedziałam o tym Jakubowi.
– Siedziała tam jakby… czekała na coś – powiedziałam.
– Może czekała na ciebie – odparł cicho.
– Ale nie podeszłam.
Jakub westchnął.
– Może to i lepiej. Ona już nie umie z nami rozmawiać. A ty nie musisz się jej znowu tłumaczyć.
Usiedliśmy przy kuchennym stole. W ciszy. W spokoju.
– Wiesz – powiedziałam po chwili – najgorsze nie było to, że mnie nienawidziła. Tylko że nigdy nie chciała mnie poznać. Miała gotowy obraz i zrobiła wszystko, żeby wepchnąć mnie w te ramy.
Jakub skinął głową. Patrzył gdzieś za okno, w deszcz.
– Myślisz, że kiedyś coś się zmieni?
– Nie. Bo żeby coś się zmieniło, ktoś musiałby zrobić pierwszy krok. A ona zbudowała tyle murów, że sama już nie potrafi znaleźć wyjścia.
Wstałam, wzięłam kubki do zlewu.
– Ja chcę tylko spokoju.
– Masz go – powiedział. – Masz mnie.
I może właśnie to było najważniejsze.
Kontakt się urwał
Minęło kilka miesięcy. Lato przyszło szybko, z palącym słońcem i wakacyjną codziennością. Nasze życie z Jakubem toczyło się spokojnie. Pracowaliśmy, gotowaliśmy, czytaliśmy książki, czasem rozmawialiśmy długo, a czasem siedzieliśmy w ciszy. I ta cisza nie bolała – była naturalna.
Nie wspominaliśmy Marii. Nie dlatego, że chcieliśmy zapomnieć. Po prostu nie było potrzeby. Kontakt się urwał. Nie przysłała wiadomości, nie zadzwoniła na urodziny syna. Nie było już kartek, upominków, świątecznych zaproszeń.
Pewnego wieczoru, kiedy kończyliśmy kolację, Jakub spojrzał na mnie z zamyśleniem.
– Myślisz, że ona naprawdę mnie kochała? – zapytał.
Zawahałam się tylko przez chwilę. Nie chciałam go ranić, ale nie chciałam też udawać.
– Myślę, że kochała swoją wersję ciebie. Tę, która była tylko jej. Bez innych kobiet, bez życia poza jej domem. Kiedy ta wersja przestała istnieć, nie potrafiła już kochać prawdziwego ciebie.
Nie odpowiedział. Ale widziałam, że zrozumiał.
Czasem wracały do mnie obrazy – jej spojrzenie, sposób, w jaki mówiła, ostrożnie, a jednak sprawiając ból. Ale potem przypominałam sobie tamto zdjęcie, tamtą wiadomość: „Niech syn sam się domyśli”. I wiedziałam, że nie zostało już nic do powiedzenia.
To nie była matka, która kochała. To była kobieta, która bała się utraty władzy. A my byliśmy tylko żródłem jej lęku.
Niektóre relacje nie kończyły się krzykiem. Gasły powoli. Z braku zaufania, z nadmiaru kontroli. I nie dało się ich naprawić – można było tylko pójść dalej. Silniejszym.
Lena, 35 lat
Czytaj także:
- „Mój 24-leni syn kocha tylko moje pieniądze. Gdy powiedziałam dość, zapomniał, że istnieję”
- „Po kolejnej awanturze wyszłam i wróciłam 3 dni później z papierami rozwodowymi. Mężowi szczęka opadła do podłogi”
- „Gdy odwołałam ślub, wszyscy uznali, że mam muchy w nosie. Ale ja miałam dość życia nudnego jak flaki z olejem”