Reklama

Okolica była przerażająca

Szłam ciemną ulicą na parapetówkę do mojej szefowej. Okolica paskudna, ale to podobno największy szpan mieć tutaj mieszkanie. Sprowadzają się tu jacyś nawiedzeni artyści, remontują stare rudery i urządzają w nich studia, galerie, apartamenty… Klaudia jest straszną snobką i ekscentryczką, ale żeby za cenę mody godzić się na takie sąsiedztwo?!

Reklama

„Co to za pomysł, żeby na takim zadupiu mieszkała samotna kobieta?!” – pomstowałam po nosem, wciąż przyspieszając kroku, bo okolica naprawdę budziła grozę. W co drugiej mijanej bramie tkwił jakiś menel z petem w ustach i butelką piwa w ręku. Z kilku dochodziły odgłosy awantur albo pijackich libacji. W innych panowała złowroga cisza, a wszystkie zionęły chłodem i ciemnością.

W pewnej chwili moja prawa szpilka utknęła w szczelinie między płytami chodnika. Kilka sekund minęło, zanim zdołałam wyszarpnąć but. Klęłam coś pod nosem, gdy z bramy obok wyskoczył czarny kot i z dzikim miauknięciem puścił się na drugą stronę ulicy. Za nim wyskoczył wielki, przypalany buldog. Pies był wstrętny. W ułamku sekundy zdążyłam zauważyć sączącą się z jego pyska ślinę i obłęd w złych ślepiach.

Wiedziałam, że mnie dopadnie

Ruszyłam szybkim krokiem przed siebie. „Jeszcze dziesięć numerów i będę na miejscu” – myślałam ze strachem. Obejrzałam się za siebie. Pies, który powinien był zniknąć dawno w pogoni za kotem, stał kilka metrów za mną. Dyszał. W świetle latarni błyszczały jego złe ślepia. Ze zmarszczonego pyska wydobywało się stłumione warczenie. W jednej sekundzie zrozumiałam, że złowroga poza i dziki wzrok zwierzęcia oznaczają, że teraz ja stałam się dla niego lepszym i – co tu dużo mówić – łatwiejszym obiektem polowania niż czarny sierściuch.

Zaczęłam uciekać. „Jeszcze dziesięć numerów” – czułam, że biegnę za wolno, że pies jest tuż za mną. Jeszcze chwila, a jego szeroka, zaśliniona szczęka zaciśnie się na mojej łydce, a potem… „Byłam już blisko, tylko co z tego! Chryste, nie pozwól, żeby to bydle mnie skrzywdziło!” – modliłam się w duchu, ale i tak byłam pewna, że jeśli nie zdarzy się cud, nie dam rady uciec przed wściekłą bestią. I jeszcze te cholerne szpilki…

W ostatniej chwili zdołałam zatrzasnąć skrzypiące skrzydło tuż przed nosem buldoga. Całym ciężarem oparłam się o metalową konstrukcję, powstrzymując atak wściekłego psa. Za moimi plecami było podwórze. Przede mną pozbawiona jakiegokolwiek zamka brama, na którą z dziką wściekłością rzucał się buldog. Wiedziałam, że gdyby tylko mnie dopadł, bez wahania rzuciłby mi się do gardła. Nie miałam wyjścia. Musiałam jakoś zablokować bramę, i szukać ratunku w ciemnej otchłani podwórza.

Musiałam stamtąd uciekać

Niewiele myśląc, zrzuciłam z nóg szpilki. Jeden but wetknęłam między dolną krawędź bramy a betonowy wjazd. Klin z mojego pantofla nie był jednak pewnym zabezpieczeniem, dlatego trzymając wciąż bramę, jedną ręką ściągnęłam z nóg pończochy. Elastycznym węzłem złączyłam oba skrzydła zdezelowanej bramy. Prowizoryczny zamek chwilowo zdawał egzamin.

Nie miałam czasu do stracenia. Puściłam się boso w stronę podwórka. Oczy zdążyły przywyknąć do ciemności. W głębi dostrzegłam otwarte drzwi na klatkę schodową. Po prawej majaczył kształt jakiejś komórki. Ściana z lewej straszyła otworami powybijanych w oknach szyb. „Ktoś tam musi mieszkać” – pomyślałam i ruszyłam na wprost. Wpadłam na cuchnącą wilgocią klatkę.

Drzwi do mieszkań na parterze były zabite deskami. Wejścia na górę broniła stalowa krata.
„Ratunku, pomocy” – krzyknęłam, ale na moje wołanie odpowiedziała cisza. „Ratunku” – powtórzyłam błagalną prośbę. W tym samym momencie usłyszałam dziki skowyt. Odwróciłam głowę. W ciemności zobaczyłam, jak mój prześladowca susami zbliża się do klatki. Trzasnęłam drzwiami i pędem rzuciłam się schodami do piwnicy…

Niski korytarz prowadził w prawo. Nie miałam czasu, zastanawiać się, co będzie dalej. Biegłam przed siebie kilka metrów, gdy nagle poczułam ostry ból w kostce… Bestia mnie w końcu dopadła. Runęłam na wilgotny beton… Nie wiem, jak długo tam leżałam. Obudził mnie dźwięk mojej komórki. Otworzyłam oczy. Było jasno. Na wyświetlaczu zobaczyłam słowo: Klaudia.

– Ilona? Jeszcze śpisz? Pamiętasz? Dziś u mnie, o dwudziestej. Trafisz?

Reklama

– Tak… Myślę, że trafię… – odpowiedziałam powoli. – Ale i tak na wszelki wypadek wezmę taksówkę…

Reklama
Reklama
Reklama