Reklama

Mówiono o nim Zawisza

Wujek Stefan był w naszej rodzinie tym, czym Zawisza w powszechnie używanym powiedzeniu, czyli rycerzem, na którym zawsze można było polegać. Nasz krewniak miał jednak jeszcze dodatkowo kilka wyróżniających go cech, na przykład był niesłychanie skrupulatnym człowiekiem. Kiedyś w przypływie szczerości przyznał mi się, że „nic tak człowieka nie deprawuje, jak niepunktualność, niedotrzymywanie słowa i nieuregulowanie własnych finansowych zobowiązań”.

Reklama

Wujek był osobą rzetelną, ale niezbyt zamożną. Nigdy się nie ożenił, gdyż – jak twierdził – cierpiałby prawdziwe katusze, gdyby jego żona chciała jakąś ładną sukienkę, a jego nie byłoby na nią stać. Nie wspominając o samochodzie, większym mieszkaniu, pralce, lodówce, zagranicznych wojażach i Bóg raczy wiedzieć, co jeszcze by chciała. Nie, to nie na jego skołataną duszę…

Bycie kawalerem miało dla niego jeszcze jedną zaletę – otóż nikt mu nie ciosał kołków na głowie, żeby był kimś, kiedy on zawsze marzył, żeby być właśnie tym, kim jest, czyli zwykłym hydraulikiem zatrudnionym w osiedlowej administracji. Zwykłym, a może niezwykłym – dzięki swojej solidności w dotrzymywaniu danego słowa znany był na osiedlu właśnie jako Zawisza.

– Solidność i uczciwość nie zawsze lubią się z pieniędzmi – wyznał mi pewnego dnia, gdy nas odwiedził. – Dlatego przychodzę do was po małą pożyczkę. Tu, gwoli uczciwości, muszę od razu dodać, że o podobne chwilówki zgłosiłem się jeszcze do trzech członków naszej rodziny.

– Po co? – zdziwiłem się szczerze. – W końcu tysiąc sześćset złotych na telewizor to nie jest aż tak strasznie wielka suma.

Zobacz także

– Widzisz, Żuczku – nazwał mnie przydomkiem, pod jakim byłem znany w naszej rodzinie – każdy ocenia świat według siebie. Dla mnie tysiąc sześćset złotych to poważna kwota. Dlatego pomyślałem sobie, że lepiej będzie, jak od czterech osób pożyczę po czterysta złotych i przez cztery miesiące będę każdemu oddawał po stówce.

– Jeśli wujek tak to sobie wykalkulował – rozłożyłem ręce – to z doświadczenia wiem, że nie mamy co w tej sprawie już dyskutować.

– Między nami mówiąc – wtrącił wuj – ciotka Stacha chciała trochę zmodyfikować mój plan, ale stanęło w końcu na moim.

Był bardzo uczciwym człowiekiem

Nie dochodziłem, na czym owa modyfikacja miała polegać, tylko sięgnąłem do szafki, gdzie z żoną zawsze trzymamy domowe pieniądze. Potem odliczyłem czterysta złotych. Następnego dnia wuj Stefan miał iść do sklepu, gdzie upatrzył już sobie odpowiedni telewizor. Ten miał zastąpić starego grata, który służył krewniakowi od dziewiętnastu lat.

Niestety, z zakupu nic nie wyszło. Kiedy następnego dnia wuj Stefan przekraczał próg sklepu z elektroniką, doznał rozległego zawału. Lekarz pogotowia, które natychmiast wezwano, stwierdził jedynie zgon. W rzeczach zmarłego, które ciotka odebrała ze szpitala, nie znaleziono tysiąca sześciuset złotych. Pomyśleliśmy, że ktoś nieuczciwy nieprzytomnego – lub już martwego – wujka po prostu okradł.

Tydzień później odbył się pogrzeb. Na stypie, gdy wspominaliśmy wuja Stefana, ktoś zauważył, że nawet w ostatnich chwilach swojego życia krewniak postępował bardzo roztropnie. W końcu strata tysiąca sześciuset złotych przez jednego pożyczkodawcę mogła być boleśnie odczuwalna. Natomiast strata „tylko” czterystu złotych była stosunkowo mniejszą dolegliwością. Oczywiście wszyscy nadmieniali o niesłychanej uczciwości i skrupulatności zmarłego.

– Dziś takich ludzi już nie ma – stwierdził stryj Karol. – Mówiąc szczerze, to gdyby Stefek miał znowu żyć, to bez wahania pożyczyłbym mu na wieczne nieoddanie drugie cztery stówy.

Mylili się wszyscy, którzy sądzili, że na pogrzebie skończą się sprawy ze zmarłym. A przynajmniej tych krewnych, którzy pożyczyli mu pieniądze.

Upatrywali w tym dziwnych zdarzeń

Dziewięć miesięcy później nadeszła wigilia Wszystkich Świętych. Było wyjątkowo ciepło. Zadzwonił do mnie stryj Karol.

– Nie uwierzysz, Żuczku, co mi się przytrafiło – i w słuchawce zamiast opowieści rozległo się pospieszne sapanie.

– Dopóki stryj mi nie powie, o co chodzi, to nie będę miał szansy nie uwierzyć – odpowiedziałem.

Stryj Karol tylko roześmiał się nerwowo.

– Wyobraź sobie, że wczorajszego popołudnia poszedłem na długi spacer po parku. Już miałem wchodzić przez parkową bramę, kiedy ulicą nieoczekiwanie nadjechał jakiś samochód. A ja właśnie minąłem kałużę, która rozlewała się na pół jezdni. No i tamten drań całym rozpędem wjechał w tę wodę. Udało mi się w ostatniej chwili uskoczyć w bok, ale i tak zostałem nieźle ochlapany. No, mówię ci, myślałem, że mnie trafi jasna cholera. Trochę głupio mi było tak iść do parku, ale powiedziałem sobie, że niech się wstydzi ten, kto widzi.

Oczekiwałem na rozwój opowieści, która mnie nudziła.

– Poszedłem więc główną aleją. Chwilę potem usiadłem na jednej z ławek i wyjąłem książkę, którą chciałem poczytać. Zrobiło się bardzo ciepło, więc zdjąłem kapelusz i położyłem obok siebie. Mógłbym jednak przysiąc, że położyłem go rantem do dołu. Potem zacząłem czytać i, jak nigdy mi się nie zdarza, przysnąłem. Obudził mnie brzęk wrzucanej do kapelusza monety. Zobaczyłem, jak mała dziewczynka odbiega w stronę babci i chwali się, że „dała temu panu pieniążek”. O co chodziło? Dopiero chwilę później zauważyłem, że kapelusz jest odwrócony i wypełniają go pieniądze. Nie zgadniesz, ile ich naliczyłem!

– Niby skąd mam wiedzieć?

– Czterysta złotych. Rozumiesz?

– Nie bardzo – bąknąłem, rzeczywiście nie łapiąc, co stryjek ma na myśli.

– To Stefan. Wujek Stefan oddał mi te pieniądze. Zapomniałeś już, jaki był skrupulatny w kwestiach finansowych? A jutro Wszystkich Świętych.

Przypadków było więcej

Przyznam szczerze, że nie bardzo uwierzyłem, że to dzięki wujkowi Stefanowi ludzie potraktowali stryja jako potrzebującego. I niby w ten sposób Stefan zorganizował oddanie długu. Pomyślałem sobie wtedy, że aż takim naiwniakiem to ja nie jestem. A jednak jeszcze tego samego dnia zadzwoniła do mnie stryjenka Tekla.

– Nie dasz, Żuczku, wiary, co się wydarzyło.

– Chcesz się znowu rozwieść?

– Ależ skąd! Wujek Stefan oddał mi pieniądze!

– W jaki sposób, przecież nie żyje?

– Wyobraź sobie, że znalazłam pierścionek zaręczynowy, który twój stryj podarował mi na oświadczyny i który wkrótce potem gdzieś się zapodział. To było równe trzydzieści siedem lat temu. Znalazłam go w swoich panieńskich pamiątkach, które, nie wiedzieć czemu, postanowiłam przejrzeć. Patrzę, a tu pierścionek. Poszłam do jubilera, gdyż stryj mówił, że wydał na niego majątek. I co się okazało? Że pierścionek został wyceniony na równe czterysta złotych. A miał być niby majątek… I jak tu się z tym człowiekiem było nie rozwieść?

Po tej wiadomości nie byłem już taki pewien, czy wujek Stefan rzeczywiście nie wyrównuje swoich długów. Jeszcze bardziej do owej myśli przekonała mnie ciotka Stacha. Ona trafiła w lotto czterysta złotych i ona również była święcie przekonana, że to sprawka wuja Stefana.

– Może dlatego, że od chwili śmierci co wieczór modlę się za spokój jego duszy. Może Stefan tam, na drugim świecie, pomyślał, że przestanę, jak szybko nie odda mi tych pieniędzy…

– Przecież wujek nigdy nie był interesowny i ciocia doskonale o tym wie.

– Ja, Żuczku, owszem, ale po śmierci, kiedy idziemy w inne miejsce, ludzie mogą się zmieniać. W końcu nikt tego nie sprawdził.

Przyznałem jej rację i życzyłem spokojnego dnia. Wtedy przyszło mi do głowy, że tylko ja pozostałem na liście pożyczkodawców. Ale jakoś wuj nie kwapił się oddać mi moich czterech stów.

Oddał to, co pożyczył

A jednak wieczorem dostałem przekaz pieniężny. Okazało się, że w telewizji dokopali się, że są mi winni wypłatę zaległego honorarium. Wiedziałem o tym, ale sądziłem, że to kilka złotych i nigdy nie chciało mi się iść po tę drobnicę. Okazało się jednak, że kwota wynosiła trzysta dziewięćdziesiąt dziewięć złotych i dziewięćdziesiąt dziewięć groszy. Kiedy przeczytałem wysokość zwrotu, odetchnąłem z ulgą. To na pewno nie była sprawka wujka Stefana, który, odkąd pamiętam, skrupulatnie rozliczał się z każdym co do grosza.

Następnego dnia wyszedłem z domu, by wsiąść w samochód i pojechać na groby. Moja niepełna wypłata była dla mnie dowodem, że z tym oddawaniem pieniędzy to był najzwyklejszy w świecie zbieg przypadków, które ułożyły się w szczęśliwą serię. Gdyby bowiem było inaczej, ja powinienem też dostać równe cztery stówy…

Reklama

Sekundę później znieruchomiałem, jakby mnie sparaliżowało. Przed moimi drzwiami pobłyskiwał w świetle padającego przez okno słońca jeden grosz.

Reklama
Reklama
Reklama