Reklama

Grażynę wszyscy z naszej wsi uważali za dziwaczkę. Potrafiła wróżyć z dłoni i z fusów, leczyła mieszkańców ziołami i podobno umiała uspokoić płaczące dziecko jednym spojrzeniem. Jedni mówili, że jest wiedźmą, inni, że wariatką. Ale wszyscy zgadzali się co do jednego: była wyjątkowa.

Reklama

Czy chciałam to wiedzieć?

W dzieciństwie bałam się jej, ale równocześnie mnie fascynowała. Potem pochłonęły mnie inne rzeczy: chłopcy, randki, nauka, bo chciałam dostać się do wymarzonego liceum. Grażka wróciła do mojego życia na kilka dni przed wyjazdem do szkoły z internatem. Ela, moja najlepsza przyjaciółka, urządziła mi pożegnalną imprezę. Kiedy już wszyscy poza nami dwiema poszli do domów, Ela powiedziała:

– Mam jeszcze jedną niespodziankę. Przepowiadanie przyszłości u starej Grażki.

– Naprawdę? Super! – ucieszyłam się.

Ale kiedy już dotarłyśmy na miejsce, przeszedł mnie dreszcz podekscytowania i… lekkiej obawy. Zaraz się dowiem, jak wygląda dom współczesnej czarownicy, pomyślałam. Ale się nie dowiedziałam, bo Grażyna nie wpuściła nas do środka. Wyszła na podwórko, a potem zaprowadziła nas na tyły ogrodu, do starej studni.

– Dziś będę patrzeć w wodę. Tuż przed równonocą widać w niej bardzo dużo – wyjaśniła. – Muszę trzymać twoją dłoń, żeby się udało – dodała.
Wzięła mnie za rękę, nachyliła się nad cembrowiną i zaczęła mówić, co „wyczytała w wodzie”.

– Lata spokoju i lata dobra. Tylko uważaj na rudego kota, bardzo uważaj! Ale chyba wyjdziesz z tego cało. A potem… będziesz spadać, spadać z wysoka. I po tym upadku trafisz do raju. Koniec, nic więcej nie widać.

Wyprostowała się, głęboko odetchnęła, patrząc na mnie lekko nieprzytomnym wzrokiem, jakby właśnie zbudziła się ze snu.

– Dobrze się pani czuje? – zapytałam.

– Tak, wszystko w porządku. Zaraz minie.

– Chyba nie do końca zrozumiałam… Rudy kot? Spadanie z wysoka? Mogłaby pani powiedzieć coś więcej?

– Nie mogę. Już nie pamiętam, co widziałam, zapominam od razu, usuwam z głowy. Ale ty zrozumiesz… w swoim czasie. Zawsze tak się dzieje.

Graża powróżyła jeszcze Eli, ale nie słuchałam. Byłam zajęta swoimi myślami, a dokładniej, przekonywaniem samej siebie, że wcale nie wierzę w tę głupią przepowiednię, która ani trochę mi się nie spodobała. Nie mogła mi przepowiedzieć, że wygram w totolotka albo wyjdę za arabskiego księcia? Starałam się podejść do sprawy z humorem, żeby przegnać niepokój, w jaki wprawiły mnie słowa tej dziwnej, starej kobiety. Wierzymy we wróżby czy nie, bez znaczenia, tak jesteśmy skonstruowani, że te pomyślne nas radują, a niepomyślne budzą lęk…

Kiedy skończyła wróżyć Eli, z ulgą stamtąd odeszłam.

Nie wiedziałam, czy Ela mnie pocieszała, czy mówiła prawdę

Mimo swoich obaw szybko zapomniałam o przepowiedni. Wyjechałam do miasta, poznałam nowych ludzi, zanurzyłam się w całkiem inny, ekscytujący odmiennością świat. Miałam dużo nauki, bujne życie towarzyskie, każdy mój dzień od rana do wieczora był wypełniony aż po brzegi. Minęło kilka lat. Skończyłam szkołę średnią, zdałam maturę, poszłam na studia. Zrobiłam też prawo jazdy i nawet udało mi się tanio kupić używany samochód. Jednak nie nacieszyłam się nim długo…

Jechałam odwiedzić rodziców, kiedy niespodziewanie wyskoczył mi przed maskę duży, rudy kot. Odruchowo skręciłam kierownicę i wypadłam z drogi. Moje auto stoczyło się po zboczu, dachowałam. Zanim straciłam przytomność, przypomniałam sobie, że miałam uważać na rudego kota…

Kiedy obudziłam się w szpitalu, przy moim łóżku czuwali rodzice. Płakali ze wzruszenia, kiedy wróciłam do świadomości.

– Teraz już wszystko będzie dobrze, wyzdrowiejesz! Nie masz żadnych nieodwracalnych obrażeń. Lekarze mówią, że po rehabilitacji całkiem dojdziesz do siebie – zapewniali mnie.

Cieszyłam się, że żyję i że kiedyś wrócę do dawnej sprawności. To oczywiste, kto by się nie cieszył, choć wiedziałam, że rehabilitacja wymaga czasu, wytrwałości i konsekwencji. Nie to mnie martwiło. Spokoju nie dawała mi myśl, że sprawdziła się wróżba z dzieciństwa! To było niesamowite. I straszne…

W szpitalu odwiedziła mnie Ela – dalej się przyjaźniłyśmy, chociaż widywałyśmy się dużo rzadziej. Przyniosła mi czekoladki, pogadałyśmy chwilę o błahostkach, a potem nie mogłam się powstrzymać i wyznałam jej, że ten wypadek samochodowy wywróżyła mi przed laty stara Grażka.

Ela wcale nie wyglądała na zaskoczoną.

– Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło.

– Nie dziwisz się? Nie powiesz, że bredzę i że to skutki uboczne po uderzeniu w głowę?

– Nie, nie powiem. Ona mnie też przepowiedziała przyszłość, pamiętasz? I wszystko się sprawdziło. Wszystko…

Już miałam zapytać, co jej wywróżyła, ale Ela popatrzyła mi smutno w oczy i przecząco pokręciła głową. Jakby prosiła: „nie pytaj”. Więc nie drążyłam tematu; przyjaźń to także szanowanie swoich sekretów, zwłaszcza tych bolesnych. Zamiast tego wzięłam ją za rękę i uścisnęłam, żeby jakoś ją pocieszyć.

– A wiesz, co jest najgorsze? Ten wypadek to dopiero połowa wróżby. Druga była o spadaniu z wysoka… i chyba o śmierci. Że pójdę do raju. Przyznaję, boję się…

– Niepotrzebnie. Graża nigdy nie przepowiada śmierci. Nigdy! – podkreśliła.

– Skąd wiesz? Skąd ta pewność?

– Sama tak mówi, taką ma zasadę. A czarownicom nie wolno łamać własnych zasad. Poza tym… zawsze pierwsza część jej wróżby jest niepomyślna, a druga dobra. Nie musisz się martwić, uwierz mi.

Po tej rozmowie trochę mi ulżyło, ale tylko trochę. Nie byłam pewna, czy Ela mówiła prawdę, czy skłamała, żeby poprawić mi humor. Tak czy siak, co da martwienie się na zapas? Nic. Z drugiej strony może powinnam się jakoś zabezpieczyć? I co? Unikać wysokości, gór, bloków, mostów? Paranoja.

Trafiłam do raju

Po wyjściu ze szpitala próbowałam wrócić do normalnego życia. Studiowałam, pracowałam, spotykałam się z przyjaciółmi, nie zapominałam o ćwiczeniach. Moje ciało niemal całkiem się zagoiło, lecz moje serce nadal dręczył lęk. Oczekiwanie na niewiadome, lecz już rozstrzygnięte przeznaczenie odbierało mi energię i radość, czułam się tak, jakby jakiś wampir wysysał ze mnie siły, dzień po dniu…

Pewnej nocy zbudziło mnie gorąco i swąd. Pali się! – zrozumiałam, jeszcze zanim otworzyłam oczy. Rzeczywiście, w moim mieszkaniu szalał pożar. Płomienie ogarnęły przedpokój, odcinając mi drogę ucieczki. Nie wiedziałam, co robić: próbować przedrzeć się przez ogień czy skakać przez okno z drugiego piętra? Było mi coraz bardziej gorąco i coraz trudniej mi się oddychało, musiałam szybko podjąć decyzję.

Poparzeń i spłonięcia żywcem bałam się bardziej niż skoku przez okno. To tylko drugie piętro, okej, z wysokim parterem, ale ludzi spadali z wyższych pięter i przeżywali. Poza tym na dole rosły krzaki i trawa. Nie rąbnę o beton. Zresztą, jakby co, mam wprawę w łamaniu kości, ze śpiączki też wyszłam…

Podbudowując się czarnym humorem, otworzyłam okno, siadłam na parapecie i siedziałam tam dłuższą chwilę, nie patrząc w dół, w ogóle nie otwierając oczu… Z dołu dobiegały jakieś krzyki, a ja byłam w jakimś dziwnym stanie. Jeszcze dziwniejsze było to, że zdobyłam się w końcu na odwagę, bo przypomniała mi się wróżba. Upadek z wysoka i… raj. Czeka mnie raj…

Skoczyłam.

Spodziewałam się bolesnego zderzenia z ziemią, a tymczasem upadłam na coś miękkiego. Otworzyłam oczy. Oprócz gapiów, którzy ściągnęli do płonącego budynku, oraz lokatorów, którzy salwowali się ucieczką, pojawiła się też ekipa strażacka. To oni umieścili pod moim oknem to miękkie coś, na co spadłam. Akcja gaszenia budynku trwała, a mną zajęli się ratownicy medyczni. Jeden z nich przez cały czas mówił coś łagodnym tonem, dodając mi otuchy. Może byłam w szoku, ale nie takim, by nie dostrzec, że jest wyjątkowo przystojnym mężczyzną. Aż miałam ochotę udawać, że jestem w gorszym stanie, niż faktycznie byłam, byle zatrzymać go przy sobie dłużej. Chyba oczadziałam…

Reklama

Kiedy zabrała mnie karetka, pomyślałam z żalem, że pewnie już więcej go nie zobaczę. Myliłam się: odszukał mnie i odwiedził w szpitalu. To była miłość od pierwszego wejrzenia – z obu stron! Coś takiego zdarza się tylko w filmach. Widać byliśmy sobie przeznaczeni. Nie zaprzeczam, że kiedy mój ukochany bierze mnie w ramiona, to czuję się jak w niebie…

Reklama
Reklama
Reklama