Reklama

Ile mam lat? Jak się zastanowię i policzę to wiem: siedemdziesiąt trzy. Ale tak na co dzień to nie wiem. Bo się tak wcale nie czuję. W końcu siedemdziesięciotrzyletnia baba to dosyć stara baba, prawda? A ja wcale nie czuję się stara. I nie wyglądam na swoje lata. Nie chcę kłamać, że mam młodzieńczą sylwetkę, ale nigdy w życiu nie tyłam, jestem szczupła i dosyć wysoka. Trzymam się prosto. Ruszam się sprężyście i mogę łazić kilometrami po lesie. Taki narzuciłam sobie tryb życia na emeryturze: żadnego lenistwa.

Reklama

Mało masz zmartwień?

Od czterech lat mam wiernego towarzysza moich włóczęg, owczarka Rubena. Taki pomysł na profilaktykę przeciwzawałową. Ruben wie, że to jego misja i nawet, kiedy źle się czuję, nie daje mi szans na poranne wylegiwanie. Włazi przednimi łapami na łóżko i liże mnie po twarzy, a jak już otworzę oczy, to patrzy na mnie tak, że nie pozostaje mi nic innego, jak się ubrać.

Na początku próbowałam się wykpić i prosiłam męża, żeby wyprowadzał psa, ale Piotrek twierdził, że Ruben nie lubi z nim chodzić. Ja myślę, że tych spacerów nie lubi mąż. Jego ulubionym sportem jest komputer. Od czasu, gdy nasz syn nauczył go poruszania się w sieci, chłopina kompletnie oszalał, i bez przerwy czegoś szuka, coś znajduje, przekleja i tworzy jakieś dokumenty. Czasami opowiada mi o swoich znaleziskach, bo Piotr szuka w sieci śladów po polskich Żydach. Szczególnie po żydowskich miasteczkach na Lubelszczyźnie, skąd pochodzi. Słyszał w dzieciństwie sporo dramatycznych opowieści o nielicznych Żydach, którzy przeżyli wojnę, i próbowali wrócić do rodzinnych miejscowości.

– Nie można wyleczyć choroby, jeśli ucieka się od poznania jej przyczyn i objawów, a antysemityzm jest chorobą. Straszną chorobą! – mawia.

– Piotruś, po co ci to? Mało masz zmartwień? Książkę chcesz pisać?

Zobacz także

– Nie chcę niczego pisać. Chcę zrozumieć mechanizmy.

– Było, minęło…

– Co ty opowiadasz za głupoty? Jak minęło? Poczytać ci wpisy, komentarze? Chcesz usłyszeć?

– Nie chcę. Potem mam koszmary nocne. Wolę wybiegać Rubena.

Taki leśny paradoks

Ruszam z psem na poranne łażenie. Mnie Ruben nie ciągnie do domu. W lesie spuszczam go ze smyczy, choć wiem, że to zabronione, ale przecież to bardzo dobrze ułożony pies i nie napadnie na żadne leśne stworzenie. Boję się tylko myśliwych, bo podobno teraz mogą strzelać do psa, jeśli jest poza terenem zabudowanym i nie na smyczy. Wszyscy puszczamy psy na spacerach, a jest tu nas psiarzy w okolicy bez liku. Bo pies musi się wybiegać, każdy to wie. Myślę, że nic złego się nie stanie, nawet jak pogoni jakiegoś dzika czy sarnę, bo to dla ich bezpieczeństwa, żeby się trochę bały i nie wyłaziły na ulice, na jezdnie. A Rubenowi wystarcza patyk do rzucania.

Czasami spotykamy kogoś z naszej leśnej paczki. Nasze psy się znają i lubią. My lubimy siebie i takie grupowe spacery są najciekawsze, bo zawsze można o czymś interesującym pogadać. A czasy są takie, że jest o czym rozmawiać. Ale nie zawsze rozmawiamy o tym, co się w Polsce czy na świecie dzieje. Wszystko zależy od tego, kto akurat zameldował się na zbiórce. Z Pawłem najbardziej lubię wspominać. Jest, co prawda, o dziesięć lat ode mnie młodszy, ale gdy tak idziemy i gadamy, to mam wrażenie, że idę ze starcem, który żyje już wyłącznie wspomnieniami.

– Ja tam już wszystko, co miałem przeżyć, przeżyłem. Tego, co się teraz dzieje, zupełnie nie rozumiem i nie chcę zrozumieć – mawia.

– No co ty? Paweł, gadasz jak jakiś stary dziad, a ty przecież jesteś chłopak jeszcze całkiem do rzeczy.

– Nie gadaj. Świat, który znałem, już nie istnieje. Tylko tu!

Puka się znacząco w czoło, że niby wszystko to, co ważne, nosi w swojej głowie. Trzeba mu przyznać, że wiele nosi. Ciągle coś wywleka i aż staję zdumiona, bo otwiera mi jakieś dawno zapomniane wspomnienia. A to przywołuje zapach chleba z czarnuszką albo jakieś dawno nieużywane określenie, albo głupią piosenkę z dzieciństwa. Czasami śmiejemy się jak młode źrebaki, bo opowiada o swoich studenckich czasach. O pijaństwie, podrywie i autostopie. Ja też opowiadam. O obozach harcerskich i o miłościach. Paweł z lasu wie więcej o mojej młodości niż mój ślubny mąż. Taki leśny paradoks.

Mogę się tak do pani zwracać?

Bardzo lubię też Alinkę. To sąsiadka, z którą często chodzę na zakupy. Równa babka, czasem siadamy na tarasie i popijamy kawkę z likierem.

– Marysia, słuchaj, mam zaproszenie na taki specjalny pokaz u moich znajomych – powiedziała jakiś czas temu. – Wiesz, to będą towary, których nie można kupić w normalnym sklepie. Najwyższej jakości. Mam na dwie osoby, wybierzesz się ze mną? Nie musimy nic kupić. Zobaczymy tylko.

– Nie wiem… a kiedy to?

– Dziś, o szóstej. Wpadnę po ciebie.

Alinka wpadła i mnie zabrała. Szkoda, że Piotra nie było w domu, pojechał do syna, bo pewnie by mnie powstrzymał.

Na miejscu byli gospodarze, kilka innych osób, my z Alinką i trzej młodzieńcy, którzy demonstrowali odkurzacz. Kosmiczny. Bardzo mi się podobał, bo odkurzał znakomicie i likwidował roztocza. Niestety, cena była tak samo kosmiczna jak odkurzacz… Już zbierałyśmy się do wyjścia, gdy jeden z młodych ludzi podszedł do mnie.

– I jaka jest pani opinia o tym odkurzaczu? – zapytał.

– Wydaje się świetny… tylko…

– Za drogi?

– No tak.

– Pani Marysiu, mogę się tak do pani zwracać? Ja panią rozumiem, taka pełna energii kobieta, pełna wigoru…

– Co pan?

– Wiem, co mówię. My głównie sprzedajemy nasze produkty ludziom starszym, bo oni są już bardziej wyczuleni i na wysiłek potrzebny do odkurzania tradycyjnym sprzętem, i na te roztocza… Ale pani jest inna, pani ma poczucie humoru… A przepraszam, ma pani wnuki?

– Mam, trójkę…

– O, to cudownie, wpadają do babci! Muszą panią uwielbiać.

Poszukałam wzrokiem Alinki. Nie było jej.

– Niech się pani nie niepokoi. Pani przyjaciółka już poszła, ale ja panią z przyjemnością odwiozę do domu. Rozumiem, że odkurzacz jest dla pani za drogi, chociaż to pozornie tak się wydaje. Nasz system rat jest tak skonstruowany, że w zasadzie nie odczuje pani żadnego ciężaru. Parę złotych miesięcznie, za to wygoda i zdrowie dla pani i dla wnuków.

– No ale…

– Nie namawiam. Każdy musi podjąć decyzję sam. Ale skoro już tak nam się fajnie rozmawia, to mam dla pani jeszcze taką propozycję: maść na reumatyzm i na bóle w krzyżu. Za symboliczną cenę, w dowód sympatii.

– No taką maść to może dla męża bym wzięła – skusiłam się.

– Bardzo rozsądna decyzja. Dorzucę pani jeszcze jedną, całkiem gratis.

Będziesz się ze mnie śmiał

Nie ma co dalej się rozwodzić. Oszołomiona komplementami poczułam się młoda, atrakcyjna, inteligentna i czemu nie? Zamożna. Panowie pokazali, gdzie mam podpisać umowę, i zawieźli mnie do domu razem z maścią, materacem lekarskim i odkurzaczem. Euforia się skończyła, gdy tylko wyszli.

– Co to jest? – spytał Piotr.

Musiałam mu tłumaczyć, starając się sobie przypomnieć to, co słyszałam na prezentacji. Ale nie szło mi tak dobrze, jak tym młodzieńcom.

– Marysiu, już wystarczy. Rozumiem, że to dobry odkurzacz, ale powiedz mi, ile kosztował?

Nie przeszło mi to przez usta. Powiedziałam tylko, że sama spłacę, bo raty nie są zbyt wysokie. Uspokojony Piotr zanurkował w swój komputer, a ja zadzwoniłam do Alinki.

– No i gdzie ty zniknęłaś? Zostawiłaś mnie tam! – poskarżyłam się.

– Marysiu, przepraszam, ale po prostu zgłupiałam, bo jeden z nich mnie wyprowadził na zewnątrz i powiedział, że już się z tobą dogadali, i że cię odwiozą do domu. Nawet poczułam się dotknięta, że o mnie zapomniałaś.

– Odwieźli mnie. Razem z odkurzaczem i innymi jeszcze rzeczami.

– Kupiłaś go? Świetnie. Teraz będzie lśniło, żadnych psich kłaków.

– Wcale nie świetnie – powiedziałam i zaniosłam się płaczem.

W nocy nie mogłam spać. Boże, jaka ze mnie idiotka, jak łatwo mnie podejść. Stara baba, a nagle podskakiwałam i chichotałam jak nastolatka. Zrobili mnie na szaro.

– Będziesz się ze mnie śmiał – opowiedziałam wszystko Pawłowi z lasu.

– Nie rozpaczaj, tylko pakuj odkurzacz i zawoź im do firmy. Masz dwa tygodnie na odstąpienie od umowy. Ile wyciągnęli? No, powiedz. Pięć tysięcy? Sześć? Siedem?

– Trochę więcej.

Pokręcił głową i zmienił temat. Nie odwiozłam odkurzacza. Maść na kręgosłup przyda się Piotrowi. Materac też. Ciągle siedzi przy komputerze, to na pewno mu to nie zaszkodzi. A Alinka zaraz przybiegła do mnie i najpierw odkurzyłyśmy u nas, a potem zawlekłyśmy to kosmiczne cudo do niej. Ona także ma wnuki.

Pogodziłam się z tym, że bywam idiotką. Okazało się, że w naszej leśnej paczce nie jestem sama. Mamy w sumie aż trzy takie odkurzacze. Gdzieś w głębi serca czułam jednak, że zostałam bezwzględnie naciągnięta. Nigdy więcej – obiecałam sobie.

Przynajmniej się odegram

– Dzień dobry, mówi starszy aspirant …owski z komendy głównej – odezwał się przyjemny głos w telefonie. – Prowadzimy właśnie akcję przeciwko wyłudzaczom. Słyszała pani o metodzie „na wnuczka”?

– Tak. Słyszałam.

– Mamy wiadomość z podsłuchu, że szajka planuje złapać panią w pułapkę. Jedyna szansa na złapanie ich jest w pani rękach, czy zgodzi się pani nam pomóc? – zapytał …owski.

– Tak, oczywiście. Co mam zrobić?

Poczułam, że przynajmniej się odegram na naciągaczach. Nie na tamtych, ale na jeszcze groźniejszych.

– Czy ma pani jakąś większą gotówkę w domu?

– Nie… Kilkaset złotych.

– A w banku?

– Dziesięć tysięcy, ale to moje wszystkie oszczędności.

– Będą absolutnie bezpieczne. Wszystko jest pod naszą kontrolą. Mamy założony podsłuch na telefonie złodziei. Zadzwonią do pani w ciągu pół godziny. Niech pani udaje, że wierzy w ich bajkę o kłopotach syna, i niech pani wykona ich polecenie. Najprawdopodobniej będą chcieli, żeby poszła pani do banku i podjęła gotówkę. Proszę to zrobić i proszę stawić się w miejscu, które wyznaczą. My będziemy w pobliżu. Złapiemy ich, gdy będą brali od pani pieniądze. Pani wpłaci je z powrotem na konto, a złodzieje nieprędko wyjdą z kryminału. Czy rozumie pani wszystko?

– Tak… Chyba tak… Ale czy to nie jest niebezpieczne?

– Czy pani uważa, że moglibyśmy narażać obywatela na szwank? Ma pani absolutną gwarancję bezpieczeństwa swojego i swoich pieniędzy – obiecał policjant i się rozłączył.

– Kto to dzwonił?

– Nic ważnego. Muszę wyjść, zrobić zakupy. Będę za jakąś godzinę.

Wyszłam z domu i usiadłam na ławce. Czekałam na telefon od złodziei, przeżywając w duchu uczucie triumfu. Trafili na sprytniejszych od siebie.

Zadzwonili. Znałam ten scenariusz z prasy i telewizji. Sporo się o tym mówiło. Pełen emocji „przyjaciel” mojego syna opowiedział bajeczkę o kłopotach, w jakich się rzekomo znalazł. Nie mogę do niego zadzwonić, bo szantażyści się zorientują. Trzeba im zapłacić dwadzieścia tysięcy, bo inaczej zrobią mu krzywdę, i te de.

– Nie mam dwudziestu tysięcy. Co z Jankiem? – udałam, że się przejęłam.

– To sprawa życia i śmierci. Może pani wziąć kredyt, pożyczkę? – Chyba mogę.

– To proszę to zrobić. Proszę się z nikim nie kontaktować, bo może to się dla Janka skończyć tragicznie. Proszę natychmiast po podjęciu pieniędzy zadzwonić na ten numer, a ja je odbiorę i wykupię Janka.

Chwilę później znowu zadzwonił ten miły policjant.

– Wszystko słyszeliśmy. Jest dobrze, nie zorientowali się, że to pułapka.

– Czyli mam iść do banku?

– Tak. Proszę iść do banku, wziąć tę pożyczkę, bo oni mogą panią obserwować. My będziemy tuż obok.

Skąd miałam o tym wiedzieć?

W banku na szczęście nie było kolejki. Poprosiłam o wypłacenie mi tych moich dziesięciu tysięcy i o udzielenie kredytu. Kasjerka coś przez chwilę sprawdzała, gdzieś zadzwoniła, przyszła jakaś kobieta.

– To kierowniczka. Przy przydzielaniu kredytu musi być obecna – uśmiechnęła się do mnie.

– Pani pozwoli ze mną.

Poszłyśmy do małego pokoiku obok.

– Niech pani usiądzie. Widzę, że wypłaca pani wszystkie swoje oszczędności i jeszcze chce pani wziąć kredyt. Czy można wiedzieć na co?

– No wie pani… Na zakupy.

– Ta kwota jest duża. Ja tu muszę wypełnić szczegółowy formularz, więc proszę o wyczerpujące informacje.

– No. Nie mogę pani powiedzieć, ale to ważna sprawa i jeszcze dzisiaj wpłacę te pieniądze z powrotem.

– Czy nie miała pani dziś jakiegoś podejrzanego telefonu?

– Nie mogę pani powiedzieć, bo mnie obowiązuje tajemnica.

– Pani Mario, panią ktoś próbuje oszukać. Zaraz zadzwonię na policję.

– Nie. Proszę nie dzwonić. Ja tu mam telefon do tego aspiranta…

– To nie jest żaden aspirant! Czy pani nie rozumie, że to nie jest policja? Ci sami gangsterzy oszukują panią podwójnie! Proszę nigdzie nie dzwonić.

Wykręciła numer do komendy, wyjaśniła im wszystko, po czym oddała mi słuchawkę. Jakiś policjant kazał mi wyjść za dziesięć minut z banku, zadzwonić pod numer „przyjaciela” syna i szybko wracać do domu. Zapisał sobie mój numer telefonu.

Wieczorem zadzwonił ten z komendy i powiedział, że złapali oszustów. I przestrzegł, żebym więcej nie dawała się nabrać. Policja nigdy nie używa osób cywilnych jako przynęty i nie każe wypłacać żadnych pieniędzy.

Skąd miałam o tym wiedzieć? Chyba jestem rzeczywiście naiwna jak dziecko. Mimo że z peselu wynika, że jestem po siedemdziesiątce.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama