Reklama

Poród był koszmarem

Sześć lat temu, miałam wrażenie, że mój uporządkowany, znany mi świat, rozleciał się na kawałki. Ale nie dałam za wygraną i podjęłam decyzję, że będę walczyć z życiem. Z Bogdanem zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, by nasze dziecko przyszło na świat w bezpiecznych warunkach. Zatrudniliśmy położną, wynajęliśmy mały pokój do porodu z prysznicem i spokojną muzyką. Ale co z tego? Wszystko poszło nie tak, jak zaplanowaliśmy.

Reklama

Przez dziesięć godzin pielęgniarka podawała mi różne leki, trzymała mnie za rękę i tłumaczyła, jak powinnam oddychać. Tymczasem dyżurujący lekarz, młody chłopak, właściwie prawie w moim wieku, udawał, że wie, co robi. Kiedy zaczęło świtać, próbował wręcz wyciągnąć ze mnie moje dziecko, aby na koniec oznajmić, że „chyba coś jest nie tak”. I podszedł wypełniać jakieś papiery.

W międzyczasie, o siódmej rano, tętno mojego dziecka podskoczyło do dwustu, ja zaczęłam tracić świadomość, a Bogdan był przerażony. Dopiero o ósmej, gdy pojawił się nowy lekarz, zdecydowano się na cesarskie cięcie. Malutki Alanek otrzymał tylko dwa punkty w dziesięciostopniowej skali Apgar. Płakałam ze zmęczenia, patrząc na moje upragnione, wyczekiwane i cudem ocalone dziecko.

Już po narodzinach u Alanka zdiagnozowano poważne niedotlenienie mózgu. Pierwsze prognozy lekarzy były pesymistyczne.

– Proszę przygotować się na to, że syn może być w różnym stopniu niepełnosprawny – powiedział beznamiętnie jeden z lekarzy. Zupełnie nie zwracając uwagi na mojej uczucia.

Po tych słowach wybiegłam z jego gabinetu. Płakałam i nie mogłam się uspokoić. Wiedziałam jednak jedno – nie dam się. Będę walczyć o Alanka!

Mój mąż nie udźwignął obowiązków i stresu

Następne tygodnie, miesiące i lata to ciągła, intensywna walka o każdy, nawet najdrobniejszy, krok naprzód w jego rozwoju. To, co dla innych maluchów było codziennością – siedzenie, pełzanie, pierwsze wyrazy i samodzielne spożywanie posiłków – my musieliśmy wypracować, godzinami, dniami ćwiczeń, rehabilitacji, łzami z powodu bólu. Zmagaliśmy się ze smutkiem i chwilami zwątpienia. Na szczęście Alanek nie był warzywem i rehabilitacja, powoli, ale dawała widoczne efekty. Uśmiechał się do mnie w taki sposób, że natychmiast przestawałam mieć wątpliwości i obawy. Niezdarnie łapał mnie za włosy, cały czas patrzył na mnie swoimi małymi oczkami.

Kiedy miał mniej więcej rok, lekarze stwierdzili u niego dziecięce porażenie mózgowe, które było właśnie efektem niedotlenienia. Mimo że doktorzy nie dawali mi nadziei, że kiedykolwiek zobaczę, jak mój syn gra w piłkę z innymi chłopcami czy wygrywa trofeum na szkolnych zawodach sportowych, dla mnie zawsze był najwspanialszym dzieckiem.

Zajęta byłam opieką i troską nad synem (musiałam dla niego rzucić pracę), a także zarządzaniem domem – dlatego bardzo późno zauważyłam, że w naszym związku dzieje się coś niedobrego. Bogdan coraz częściej śmierdział alkoholem. Przychodził pijany z pracy, z sobotnich zakupów i niedzielnych spotkań z przyjaciółmi. Mówił niewyraźnie podczas obiadów w domu i spotkań rodzinnych. Chwiał się i kiwał w kościele, a także podczas spacerów z dzieckiem. Mówiąc wprost, ciągle był podchmielony.

– Co z tego? Nie mogę?! Przecież piję za swoje pieniądze! I jakoś jeszcze starcza mi na utrzymanie was dwojga! – zareagował, kiedy mu to wypomniałam. – Chyba mam prawo od czasu do czasu się zrelaksować?

Ostatecznie okazało się, że mocno przegiął z tym relaksem, ponieważ kiedy nasz syn Alan skończył trzy lata, Bogdana zwolniono z pracy. Powód? Alkohol.

– Z taką „wpadką” w CV, raczej trudno będzie ci znaleźć nową, dobrą pracę – powiedziałam mu wprost.

– Pewnie. Teraz zaczniesz się mnie czepiać! Bo nie doceniasz prostego faktu, że przez kilka lat harowałem jak wół, aby utrzymać ciebie i tego...

– Nawet nie wiesz, jak dalece się mylisz – przerwałam mu, zanim zdążył powiedzieć o naszym dziecku coś, czego nie mogłabym mu nigdy wybaczyć. – I dlatego uważam, że nadszedł czas na zmianę naszego stylu życia. Od jutra ty będziesz się opiekował Alanem. A ja pójdę do roboty.

– Ty? Do roboty? Tak po prostu? – roześmiał się. – Przez trzy lata tylko zmieniałaś pieluchy, karmiłaś i wycierałeś nos dzieciakowi! Co ty zamierzasz powiedzieć na rozmowie o prace? Że jesteś kurą domową i opiekunką do dziecka?

Byłam pewna, że każe mi natychmiast wyjść

No, tym razem przegiął. Kura domowa?! Jego słowa tak mnie rozwścieczyły, że zdecydowałam się zrobić wszystko, aby pokazać mężowi, że nadal jestem wartościowa. Zdecydowałam się więc złożyć podanie o pracę na stanowisko młodszego eksperta w dużej firmie, który organizuje wydarzenia, koncerty i wycieczki integracyjne dla firm.

– Zauważyłem, że miała pani długą przerwę w swojej karierze zawodowej – z dezaprobatą potrząsnął głową potencjalny pracodawca. – Ponadto nigdy nie miała Pani styczności z przemysłem rozrywkowym. To błąd, że w ogóle zaprosiliśmy Panią na to spotkanie. Przykro mi, ale to nie ma sensu.

– Nie ma sensu? Tak po prostu odrzuca pan moją kandydaturę?! – zareagowałam oburzona.

– Cóż – rozłożył ręce. – Szukamy kogoś zaradnego, przedsiębiorczego, kto poradzi sobie na przykład z zorganizowaniem dwudniowego wyjazdu dla grupy dwudziestu osób do ośrodka wypoczynkowego...

– Przepraszam, że przerywam! – weszłam mu bezceremonialnie w słowo. – Od trzech lat, każdego dnia organizuje terapię, rehabilitację i leki dla mojego niepełnosprawnego dziecka. Udało mi się odzyskać częściowy zwrot kosztów przystosowania łazienki, tak aby mój syn mógł z niej korzystać samodzielnie. Jak również zdobyłam fundusze na rampę do wózka na klatkę schodową. A mogę zapewnić, że negocjacje o finanse z urzędnikami nie są łatwe! Dodatkowo zajmuję się prowadzeniem domu, robię zakupy, pranie, sprzątam i gotuję. Wszystko to robimy przy ograniczonych środkach finansowych. Gwarantuję panu, że zorganizowanie imprezy dla małej grupy pracowników firmy, którzy potrzebują trochę rozrywki, to dla mnie bułka z masłem!

Myślałam, że po takim wystąpieniu, ten mężczyzna po prostu wezwie ochronę i każe mnie natychmiast wyrzucić. Jednak ten po raz pierwszy od rozpoczęcia rozmowy oderwał wzrok od dokumentów i spojrzał na mnie. W jego oczach dostrzegłam szacunek.

– No tak... Zatem jeśli będzie pani równie kreatywna w pracy jak przy obowiązkach domowych… No, praca jest pani!

Reklama

Od tego momentu upłynęły trzy lata. Dzięki moim zarobkom nie musimy się zastanawiać, czy wystarczy nam do pierwszego. Właściwie radzimy sobie nie najgorzej. Ale to nie koniec... Mój mąż bardzo się zmienił. Stały kontakt z synem sprawił, że Bogdan zaczął się angażować w jego wychowywanie. W końcu poczuł się jak prawdziwy tata. Co więcej, przestał pić i zawsze ma mnóstwo pomysłów na to, jak razem z nim spędzać czas. A nasz syn, Alan, uwielbia swojego tatę! I robi wielkie postępy. Mogliśmy zrezygnować z wózka dla niepełnosprawnych, teraz porusza się o kuli. Co więcej, w przyszłym roku pójdzie do normalnej podstawówki!

Reklama
Reklama
Reklama