Reklama

Nigdy nie myślałam, że tak się skończy. Całe życie dbałam, żeby Wielkanoc miała ręce i nogi. Najpierw szorowałam okna, potem piekłam babki drożdżowe, nie żadne tam z paczki, tylko prawdziwe – z rodzynkami i lukrem, jak Pan Bóg przykazał. Do koszyczka pakowałam swojski chleb, białą kiełbasę, baranka z cukru, a nie plastikowego z dyskontu. I rodzina zawsze była razem. Zawsze. Ale w tym roku wszystko się zmieniło. Adam z synową kupili mieszkanie. Wreszcie się „usamodzielnili”, jak to się mówi. Oczywiście byłam z nich dumna – że im się udało, że młodzi na swoim. Tylko że jak usłyszałam, że to Marta będzie robić święta...

Reklama

Pewnie znów będzie ten jej humus i tofu. W zeszłym roku na Wigilię zrobiła kapustę bez grzybów, bo „nie wszyscy lubią grzyby”. A pierogi... Boże, pierogi z soczewicą! Mówiła, że „to taka nowoczesna wersja”, a ja miałam ochotę wyjść z domu i iść pieszo do siebie przez śnieg. Teraz znowu to samo, tylko że na Wielkanoc. Wiem, że nie powinnam być taka złośliwa. Wiem, że młodzi mają swoje życie i swoje sposoby. Ale jak patrzę na to wszystko, to mi serce pęka. Dlatego przygotowałam święconkę, tak jak trzeba. Nawet dwie, bo przecież trzeba coś im zawieźć. Upiekłam babkę. Tę moją, sprawdzoną. I sałatkę – z majonezem, jak Pan przykazał. Wsadziłam wszystko do koszyka i pojechałam. Bo jak nie ja, to kto?

Myślałam, że wybuchnę

Już od progu poczułam, że coś tu nie gra. Pachniało... czymś dziwnym. Może tym wegańskim pasztetem Marty?

– Wesołego jajeczka! – zawołałam, wchodząc z koszykiem.

– O, jak pięknie zapakowane! – powiedziała Marta, ale spojrzała z odrazą na moje domowe jaja z brokatem.

Rozejrzałam się. Okna brudne. Firanki jakby nieprane od jesieni.

To teraz się już nie myje okien na Wielkanoc? – rzuciłam niby żartem.

Synowa się zaśmiała, ale w oczach miała lodowaty błysk.

– Nie zdążyliśmy, wiesz... praca, życie...

Usiedliśmy do stołu. Żurek... chłodny.

– Oj, coś zimnawy ten żurek – powiedziałam, dmuchając. – Ale to pewnie tak teraz się je, prawda?

Marta zagryzła wargę. Adam się krzywił w milczeniu. I wtedy podała sałatkę jarzynową. Spojrzałam. Ani grama majonezu. Sama marchewka, groszek i coś zielonego.

A majonez? – zapytałam.

– Nie dodaję, to lżejsza wersja – wyjaśniła z dumą.

Nie wytrzymałam.

– Dziecko, jak można robić sałatkę jarzynową bez majonezu?! To jak Wigilia bez karpia.

Adam próbował ratować sytuację.

– Mamo, daj spokój. Marta się naprawdę napracowała...

Ale ja już czułam, jak narasta we mnie gula. Święta? Kpina z tradycji! A ja tylko siedziałam, ściskając kolana pod stołem, żeby nie wybuchnąć.

Moje zdanie nie miało znaczenia

Siedziałam w kuchni i łupałam orzechy. Kiedy Marta weszła do kuchni z talerzami, od razu wybuchłam:

Ty naprawdę myślisz, że to były święta? Żurek zimny, sałatka jak z diety pudełkowej i jeszcze te brudne okna!

Marta spojrzała na mnie zdezorientowana.

– Naprawdę się starałam... – zaczęła.

– Starałaś się?! Gdzie była babka drożdżowa? Kto święcił koszyczek? Przecież ta rzeżucha nawet nie wykiełkowała!

Jej oczy zrobiły się mokre.

– Nie wszystko musi być jak dawniej! – warknęła. – Może dla mnie tradycja to coś innego, może dla nas liczy się po prostu bycie razem, a nie lukier i majonez!

Zamilkłam. Ale tylko na chwilę.

– Bycie razem? A kto mnie zapytał, czy dobrze się czuję? Czy może chcę pomóc? Całe życie organizowałam święta, a teraz nawet nie wiem, co z tym zrobić – wskazałam na dziwne ciasto z kaszy jaglanej.

– Może czasem trzeba się trochę dostosować? – rzuciła ostro.

Zapanowała cisza. Poczułam, jak coś się we mnie łamie. Niby wiedziałam, że świat się zmienia, ale nie sądziłam, że moje zdanie nie ma znaczenia. Odwróciłam się, niby poprawiając fartuch, żeby nie widziała łez. Synowa stała z drugiej strony kuchni, ścierką w rękach, jakby nie wiedziała, czy mnie przytulić, czy wygonić.

Zrobiło mi się ciepło na sercu

Zegar w kuchni wybił dwudziestą drugą, kiedy zadzwonił telefon. Odebrałam po trzecim sygnale.

– Mamo, nie śpisz?

A ty myślisz, że po takich "świętach" da się spać?

Zamilkł na chwilę.

– Marta płakała pół wieczoru. Nie chciałem, żeby to tak wyszło.

Poczułam, jak gardło mi się zaciska.

– A ja całe życie piekłam dla was babki, lepiłam pierogi, święciłam koszyczki. I nikt nigdy nie zapytał, czy mam siłę. Teraz jestem tylko starą babą, co przeszkadza.

– Mamo... – westchnął ciężko. – Doceniam to, ale Marta też się stara. Ona po prostu... no, inaczej świętuje.

To już teraz wszystko musi być inaczej? Bez majonezu, bez sensu, byle jak? – zadrżał mi głos. – Czy naprawdę nie można było choć raz zapytać, czy chciałabym pomóc?

– Przepraszam. Marta naprawdę miała dobre intencje.

Zapadła cisza. I wtedy on dodał cicho:

– Może powinniśmy poszukać jakiegoś kompromisu. Tak, żebyś nie czuła się obca przy naszym stole.

Zrobiło mi się ciepło. Pierwszy raz tego dnia.

– Myślisz, że ona się zgodzi na pierogi z kapustą i grzybami na Wigilię?

Adam się roześmiał.

– Myślę, że się nauczy je lepić razem z tobą.

Zaniemówiłam

Tydzień po świętach synowa zaprosiła mnie na kawę. Nie powiem, trochę się denerwowałam. Ubrałam się elegancko, choć bez przesady. W końcu to tylko kawa, a nie randka. Gdy weszłam do ich mieszkania, aż się zatrzymałam. Okna umyte. Firanki świeże, pachnące. A na stole… moja babka. Tyle że pokrojona na porcelanowym talerzu, z delikatną gałązką bukszpanu obok.

– Nie chciałam, żeby się zmarnowała – uśmiechnęła się Marta. – I... chciałam coś powiedzieć.

Zaparzyła herbatę, po swojemu, z imbirem i cytryną. Ale podała ją w filiżance, którą Adam zabrał z mojego domu. Wiedziała, co robi.

– Jesteś taka konkretna, stanowcza, że przy tobie czuję się jak dzieciak – poprawiła się szybko.

Zaniemówiłam. A ona mówiła dalej.

– Chciałam, żeby te święta były nasze, ale też nie chciałam cię urazić. I chyba wyszło... no, tragikomicznie.

Zaśmiałam się. Tak, to było dobre słowo.

– Może następnym razem zrobimy to razem. Ty swoje dziwactwa, ja swoje – puściłam do niej oko.

Zamarła. A potem się rozpromieniła. I wtedy zrozumiałam – może nie zaakceptuję hummusu na śniadanie, ale Martę tak.

Danuta, 62 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama