„Wielkanocna spowiedź zniszczyłam naszą rodzinę. Ojciec wziął mnie pod włos, więc powiedziałam mu, co o nim myślę”
„Nie planowałam tego. Przysięgam. Ale kiedy spojrzałam na mamę z twarzą w dłoniach, na ojca, który udawał, że ma wszystko pod kontrolą, i na Kacpra, który siedział z rękami skrzyżowanymi jak tarcza… coś we mnie pękło”.

- Redakcja
W mojej rodzinie Wielkanoc to nie tylko święconka i jajka w majonezie. Od lat kultywujemy dziwaczną tradycję, którą mama nazwała „domową spowiedzią”. Z pozoru chodzi o dzielenie się dobrymi słowami, ale w praktyce wygląda to zupełnie inaczej. Niezręczne milczenie, wymuszone uśmiechy i nieudolne próby budowania więzi, której już dawno nie ma.
W tym roku coś jednak we mnie pękło. Od tygodni wiedziałam, że nie będę w stanie znowu milczeć. Nie po tym, jak tata próbował nakłonić mnie do powrotu do domu. Jakby nie rozumiał, że ja nie uciekłam od miasta. Uciekłam od niego. Od jego głosu, który mnie dławił od dziecka. A dziś? Dziś znów usiądziemy przy stole. I chyba wreszcie powiem na głos to, co od lat bolało mnie najbardziej.
Nie czułam się komfortowo
– No, kochani, siadamy, bo potrawy stygną – zawołała mama, ustawiając koszyczek z pisankami na środku stołu. – Barszcz się już nalewa!
Śniadanie wielkanocne w naszym domu to była tradycja. Jajka w każdej możliwej postaci, biała kiełbasa, ćwikła, żur – wszystko według rodzinnego przepisu. Tylko atmosfera była nieco mniej uroczysta. Zajęłam swoje miejsce obok Kacpra. Wsunął na uszy kaptur bluzy, mimo że siedzieliśmy przy stole. Ojciec zmierzył go spojrzeniem.
– Możesz to zdjąć? – rzucił tata tonem, który nie znosił dyskusji.
– Jestem przeziębiony i mi zimno – odparł Kacper z kamienną twarzą i sięgnął po jajko.
Mama westchnęła, ale nie komentowała. Ciocia Basia wstała i stuknęła łyżeczką w szkło.
– Skoro już się tu zebraliśmy w komplecie, to może... zamiast tylko życzyć sobie zdrowia i miłości... powiedzmy też coś od serca? Prawdziwego?
Zapanowała cisza. Ojciec uniósł brwi, mama udawała, że szuka łyżeczki do chrzanu.
– Co masz na myśli? – zapytał, podsuwając sobie ćwikłę.
– No wiesz... żeby nie tylko o tym, co dobre. Może ktoś chce przeprosić? Albo powiedzieć coś, co od dawna leży na wątrobie?
– Może ty chcesz – odpowiedział jej zimno ojciec.
– Może i chcę – uśmiechnęła się Basia. – Ale najpierw niech każdy się zastanowi, czy naprawdę nie ma nic do powiedzenia.
Zrobiło się dziwnie cicho. A ja już wtedy wiedziałam – to nie będzie zwykłe śniadanie.
Poczułam impuls
– No to ja zacznę – powiedziała ciocia Basia, zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować. – Bo ja już nie mam siły udawać.
Oparła dłonie o blat stołu, jakby przygotowywała się na wybuch.
– Pamiętasz, jak miałam ten kryzys, po rozwodzie? Jak przyjechałam wtedy do was, bo nie miałam się gdzie podziać?
Mama zamarła z łyżką w ręce. Potem powoli odłożyła ją do talerza.
– Proszę...
– Nie, teraz ja mówię – ciocia spojrzała jej w oczy, łagodnie, ale bez odwrotu. – Spałam wtedy w waszym salonie, chodziłam na rozmowy o pracę, gotowałam obiady dla wszystkich. A ty powiedziałaś mi wtedy... że was męczę. Że przesadzam z tą rozpaczą. Że mam się wziąć w garść, bo Marek się denerwuje moim „biadoleniem”.
– To nie tak... – wyszeptała mama, blada jak obrus. – Byliśmy w trudnym momencie, Marek miał problemy w pracy...
– Taaa, jak zwykle tata musi być w centrum wszechświata – skwitował Kacper.
Ojciec odchylił się na krześle i spojrzał na niego z góry.
– Może wystarczy tego cyrku?
– Nie, tato. Już za późno – powiedziałam, patrząc na matkę.
W jej oczach już zbierały się łzy. A poczułam, że to właśnie ten moment.
Wyznałam, co mnie boli
Nie planowałam tego. Przysięgam. Ale kiedy spojrzałam na mamę z twarzą w dłoniach, na ojca, który udawał, że ma wszystko pod kontrolą, i na Kacpra, który siedział z rękami skrzyżowanymi jak tarcza… coś we mnie pękło.
– Wiecie co? To ja też coś powiem – zaczęłam cicho, nie patrząc na nikogo. – Całe życie się ciebie bałam.
Wszyscy zamarli. Tylko widelec upadł na talerz z głuchym stukiem.
– Słucham? – ojciec uniósł głowę, mrużąc oczy.
– Bałam się twojego tonu, kiedy mówiłeś, że mam nie pyskować. Bałam się, jak trzaskałeś drzwiami, jak milczałeś przez trzy dni po kłótni. Bałam się tak bardzo, że wyprowadziłam się z domu.
– To bzdury – syknął. – Przesadzasz.
– Naprawdę? – spojrzałam mu prosto w oczy. – Pamiętasz, jak miałam ataki paniki przed maturą? Krzyczałeś, że robię z siebie ofiarę, że mam się „ogarnąć”, bo życie nie głaszcze.
– Dosyć – przerwała mama. – To nie miejsce...
– A gdzie i kiedy mamy wreszcie powiedzieć sobie prawdę? Przy grobie?
Kacper spojrzał na mnie ze zdziwieniem. A potem... skinął lekko głową.
– Nie chcę więcej udawać – powiedziałam. – Przyjechałam tylko dlatego, że obiecałam. Ale ja tu nie mieszkam już od dawna. I chyba już nigdy nie wrócę.
Ojciec wstał. Talerz zsunął się z obrusu i roztrzaskał o podłogę.
– Dziękuję za to śniadanie – rzucił zimno i wyszedł bez słowa.
Utknęłam w miejscu
Kiedy trzasnęły drzwi wejściowe, nikt się nie odezwał. Przez chwilę słychać było tylko odgłos kapiącego żurku na podłogę i jakieś ptaki za oknem. Kacper pierwszy się ruszył. Podniósł talerz ojca i wrzucił odłamki do kosza. Beżowe kawałki porcelany zniknęły bezszelestnie, jakby miały zabrać ze sobą to, co się właśnie wydarzyło. Mama patrzyła na plamę na obrusie, jakby to ona mówiła do niej wszystko, czego nie chciała słyszeć.
– Przepraszam – powiedziałam cicho.
– Nie – pokręciła głową. – Nie przepraszaj. Sama prosiłam Basię, żebyśmy spróbowali znowu być bliżej... I może właśnie to było potrzebne.
Kacper parsknął śmiechem.
– Świetny eksperyment. Kompletna rozwałka. Dobrze, że chociaż szynka była dobra.
Ciocia Basia podeszła do mamy i położyła jej dłoń na ramieniu.
– Może już nie musisz wszystkiego ratować.
– Ale ja... chciałam, żebyśmy znów byli rodziną. Żeby znów było jak dawniej.
– Może już nie da się wrócić do tego, co było – powiedziałam. – Ale może też już nie trzeba wracać do przeszłości. Może powinniśmy razem spojrzeć w przyszłość.
Wieczorem siedziałam w swoim dawnym pokoju. Na ścianie wisiała ta sama tapeta. Nic się nie zmieniło. Tylko ściany jakby się skurczyły, a pomieszczenie wydawało się mniejsze. W pewnym momencie usłyszałam ciche pukanie.
– Córeczko... – powiedziała mama, wchodząc nieśmiało, ze szklanką wody. – Chciałam, żebyśmy byli razem. Żebyś nie mieszkała sama w innym mieście.
– Nie jestem sama. Tylko... jestem gdzie indziej.
Usiadła obok i mnie przytuliła.
Zrozumiałam, co jest ważne
Następnego dnia dom był cichy. Nawet ptaki za oknem śpiewały ciszej. Słychać było tylko tykanie zegara i głuche stukanie łyżeczki o dno kubka. Mama siedziała przy stole, zawinięta w sweter, z oczami wbitymi w marmurkową filiżankę. Nie powiedziała „dzień dobry”. Ja też nie. Kacper wszedł do kuchni, minął nas bez słowa i wyjął mleko z lodówki. Tkwiliśmy tak w milczeniu, aż w końcu brat rzucił:
– Fajnie było. Naprawdę rodzinnie.
– Może przynajmniej raz mógłbyś sobie darować – mruknęła mama.
– A może ty mogłabyś przestać wszystkich usprawiedliwiać – odburknął i wyszedł, trzaskając drzwiami od pokoju.
Spojrzałam na mamę. Nie miała już siły płakać. Tylko siedziała i gniotła w dłoni brzeg obrusa, jakby próbowała wyprasować nim całe to święto.
– Wszyscy jesteście do siebie podobni – szepnęła w końcu. – Tylko ranić umiecie. A ja nie wiem, jak to wszystko posklejać.
– Może nie trzeba sklejać – odpowiedziałam. – Może trzeba pozwolić, żeby się rozsypało.
W tej samej chwili zadzwonił telefon. Mama zerknęła na ekran i szybko odrzuciła połączenie. Zostawiłam ją samą. Poszłam się spakować i wyszłam z domu. Bez pożegnania. Nikt nie próbował mnie zatrzymać. Stojąc na przystanku, pomyślałam sobie, że może wcale nie chodziło o to, żeby się pogodzić. Może chodziło o to, żeby wreszcie przestać kłamać.
Natalia, 28 lat
Czytaj także:
- „Myślałem, że jestem dla niej kimś więcej, a byłem zerem. Wyrzuciła mnie ze swojego serca jak starą rzecz”
- „Harowałem przy wnukach i byłem na każde zawołanie. Gdy przestałem być użyteczny, córka wywinęła taki numer, że szok”
- „Kuzyn wpadł ze święconką i wygadał sekret Huberta. Nie wiedziałam, że mąż rozsiewa swoje nasionka w ogrodzie kochanki”