Reklama

Nie przepadam za firmowymi wigiliami. Już sam pomysł siedzenia przy stole z ludźmi, z którymi przez cały rok ledwo zamieniam dwa słowa, sprawia, że robi mi się nieswojo. Ot, zbieranina charakterów, które jakoś muszą ze sobą współistnieć przez osiem godzin dziennie. Mimo to w tym roku postanowiłam pójść. Po pierwsze – miałam cichą nadzieję, że ten wieczór potoczy się inaczej niż zazwyczaj. Po drugie – szef wspominał coś o „specjalnej premii” dla najbardziej zaangażowanych pracowników. A ja, skromnie mówiąc, miałam za sobą wyjątkowo owocny kwartał.

Nie spodziewałam się cudów, ale po cichu liczyłam na coś, co choć trochę zrekompensuje te nadgodziny, wyjazdy służbowe i ciągłe „zostań jeszcze chwilę, tylko coś poprawimy”. Sądziłam, że jeśli przez cały rok dawałam z siebie wszystko, to może na koniec ktoś to zauważy. Nie wiedziałam, że ta Wigilia nie tylko nie przyniesie mi uznania, ale sprawi, że długo nie będę mogła patrzeć ani na makowca, ani na własnego szefa.

Przerwał mi w połowie zdania

Stoły wyglądały jak z katalogu: białe obrusy, świerkowe gałązki z cynamonem i pomarańczą, pierogi pięknie ułożone w srebrnych podgrzewaczach. Siedziałam między dziewczynami z marketingu a grafikiem, który już od piętnastu minut udawał, że musi coś sprawdzić na telefonie.

– W ogóle to super, że przyszłaś – rzuciła Jola, poprawiając cekinową bluzkę. – Myślałam, że znowu się wymigasz.

– A nie miałam tym razem wymówki – odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem.

Szef krążył między stolikami jak wodzirej na weselu. Witał się z każdym, ściskał, rzucał suchary o barszczu. Co chwilę zerkał w moją stronę. W końcu podszedł.

– O, jest i nasza gwiazda działu analiz! – powiedział głośno, tak żeby wszyscy usłyszeli. – Niech ktoś da jej kieliszek, zasłużyła!

– Dziękuję, ale mam już… – zaczęłam, ale przerwał mi gestem ręki.

– Nie marudź! Dzisiaj świętujemy. A jak przyjdzie moment rozdawania niespodzianek, to myślę, że się uśmiechniesz – puścił mi oczko.

– Panie Rafale… ja tylko robię swoje – odparłam dyplomatycznie.

– Właśnie dlatego. Tacy ludzie jak ty ciągną ten wózek. Pamiętam, pamiętam, nie martw się – poklepał mnie po ramieniu.

Jeszcze nie wiedziałam, że ten wieczór stanie mi w gardle.

Szturchnęła mnie łokciem

Minęło może pół godziny. Impreza nabrała tempa, a ciche rozmowy przerywał głośny śmiech. Rafał – nasz szef – nagle poprosił wszystkich o uwagę. Stanął i rozejrzał się po sali.

– Moi drodzy! – zaczął z teatralnym namaszczeniem. – Przede wszystkim dziękuję wam za cały ten rok. Wiem, że nie było łatwo. Tarcze, przetargi, klienci z kosmosu… Daliśmy radę!

Rozległy się brawa. Ktoś krzyknął „brawo my!” i już wiedziałam, że zaczęło się przedstawienie.

A teraz czas na nagrody! – kontynuował. – Symboliczne upominki czekają przy wejściu, ale jedna osoba... jedna osoba zasługuje na coś więcej.

Poczułam, jak wszyscy odwracają się w moją stronę. Nawet Jola szturchnęła mnie łokciem.

Mówiłam, że to ty! – szepnęła.

– W tym roku – ciągnął szef – nagrodę specjalną otrzymuje… uwaga… nasza niezastąpiona dusza towarzystwa i anioł social mediów… Ola!

Rozległy się oklaski. Ola zerwała się z krzesła, wymachując rękami.

– Co…? – mruknęłam zdziwiona, odruchowo się prostując.

– Ola, chodź tu! – krzyknął Rafał. – Bez ciebie nasze zasięgi by leżały i kwiczały!

Ola rzuciła się mu na szyję, a on wręczył jej… kopertę.

– No to chyba sobie jaja robisz – szepnęłam, ale chyba za głośno, bo Jola spojrzała na mnie, jakbym komuś w twarz napluła.

Wciąż miałam nadzieję

Siedziałam dalej na krześle. Nogi miałam jak z waty, a uszy mi dźwięczały od braw, które nie były dla mnie. Przez chwilę miałam absurdalną nadzieję, że to tylko wstęp, że Rafał zaraz powie: „A teraz najważniejsza nagroda – za realną robotę, nie za dodawanie zdjęć słodkich kotków”. Nie powiedział. Zamiast tego objął Olę w pasie i zaczął z nią tańczyć.

– Przestań tak patrzeć – powiedziała Jola, nachylając się do mnie. – Przecież wiadomo, że on ją lubi.

– Ona nie zrobiła nawet połowy tego, co ja – syknęłam. – Cały raport kwartalny, wdrożenie nowej platformy analitycznej...

Odpuść – przerwała mi. – I tak już nic nie zmienisz.

Wtedy pojawił się szef.

– No, a co ty taka smutna? – zapytał. – Nie cieszysz się z sukcesu koleżanki?

– Cieszę – rzuciłam lodowato. – Tylko myślałam, że skoro obiecałeś nagrodę dla najbardziej zaangażowanej osoby…

– Oj, no nie bądź taka – przerwał. – Ty zawsze jesteś taka poważna. Ola robi klimat. Ty robisz tabelki. No nie bierz tego do siebie.

– Nie biorę – skłamałam.

– Wiesz… – dodał, uśmiechając się jak rasowy szuja – jeszcze wszystko przed tobą.

Poczułam, jak wewnątrz mnie coś się napina. Jak struna, która za chwilę pęknie.

Straciłam cierpliwość

Wzięłam kurtkę z krzesła i ruszyłam w stronę drzwi. Potrzebowałam przewietrzyć głowę. Zanim nacisnęłam klamkę, usłyszałam za sobą znajomy głos:

– Gdzie się wybierasz, skarbie? – Rafał już był przy mnie. – Impreza dopiero się rozkręca!

– Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza – rzuciłam, nie patrząc na niego.

– To może razem? – zaśmiał się i objął mnie za ramię, jakbyśmy byli na randce.

Zeszliśmy po schodach na zewnątrz. Było zimno, pachniało śniegiem. Odsunęłam się od niego o krok.

– Słuchaj, może przestaniesz ze mnie robić idiotkę?

– Co ty gadasz? Przecież się bawimy.

– Nie. Ty się bawisz. Ja mam już dość. Przez trzy miesiące zasuwam po godzinach, projekt dowiozłam przed terminem, a ty dajesz premię Oli, bo ładnie wrzuca relacje z imprez?

Ej, nie przesadzaj – wywrócił oczami. – Ola wnosi energię. Ludzie ją lubią. A ty? Ty jesteś taka… poprawna. Jak kalkulator.

– Więc kalkulatora nie warto nagrodzić?

– Wiesz, nie wszystko da się wyliczyć – rzucił z głupkowatym uśmiechem. – A poza tym… – zbliżył się, jakby miał mi powiedzieć coś na ucho – może warto, żebyś była bardziej… elastyczna?

Zamarłam.

– Elastyczna? – powtórzyłam powoli. – Chcesz mi powiedzieć, że premia zależy od… elastyczności?

Nie dramatyzuj – odparł z rozbawieniem. – No przecież nic takiego nie powiedziałem.

– A co dokładnie powiedziałeś?

– Że nie wszystko jest czarno-białe. To przecież tylko zabawa. Nie rób scen, proszę cię.

Poczułam, jak śnieg pod stopami zaczyna parzyć.

Pozbyłam się złudzeń

Wróciłam do stolika. Głosy, muzyka, światła – wszystko brzmiało jak zza szyby. Czułam, że muszę z kimś porozmawiać, zanim zacznę płakać. Jola akurat nalewała sobie kompotu.

– Może jednak nie warto było przychodzić – rzuciłam, podchodząc do niej.

– Oj, przestań już – mruknęła. – Nie przesadzaj.

– Szef właśnie próbował mnie upokorzyć. I to nie pierwszy raz. Tylko dziś przesadził.

– Co zrobił? – Jola spojrzała podejrzliwie.

– Zasugerował, że mogłabym być bardziej „elastyczna”, jakbym chciała kiedyś coś dostać.

– No… Może to nie było zbyt eleganckie, ale... Nie każdy umie przegrywać z klasą – powiedziała, spuszczając wzrok.

– Czyli według ciebie to ja przegrałam?

– A kto dostał premię? – wzruszyła ramionami. – On jest, jaki jest. Ty też nie jesteś łatwa we współpracy.

– Bo nie flirtuję w pracy?

– Nie chodzi o flirtowanie. Chodzi o to, że jesteś chłodna. Ludzie wolą ciepło, nawet jeśli to tylko atrapa.

Zostawiłam ją tam, z kubkiem kompotu i tanim usprawiedliwieniem. Przeszłam przez salę i spojrzałam na Olę, która właśnie tańczyła z Rafałem

– Może i nie jestem miła, ale przynajmniej mam swoje zasady – powiedziałam cicho.

I wyszłam. Bez pożegnania. Bez opłatka. Bez złudzeń.

Przestałam sobie umniejszać

Nie wróciłam do pracy po świętach od razu. Wzięłam trzy dni urlopu i zamiast nadrobić zaległości w analizach, odgrzebałam CV i zaktualizowałam je o wszystkie rzeczy, które faktycznie zrobiłam. Bez umniejszania. Bez fałszywej skromności. I bez zbędnych sentymentów. Wróciłam w poniedziałek, z kamienną twarzą i decyzją w sercu. Na biurku czekał liścik od szefa: „Wpadnij do mnie na chwilkę”. Typowe. Zapukałam.

Jak urlopik? – rzucił Rafał z uśmiechem, który pasowałby bardziej do mechanika po udanym przeglądzie auta.

– Krótki. Po co mnie wzywałeś? – zapytałam, oczekując konkretów.

– No to dobrze, że jesteś na miejscu, bo mamy kilka tematów, które musimy ogarnąć razem. Chociaż... przyznam szczerze, że miałem wrażenie, że się na mnie obraziłaś?

– Nie obraziłam się. Rozczarowałam. A to jest różnica.

– No weź, nie przesadzaj. Przecież ci życzyłem wszystkiego najlepszego na Wigilii.

– A ja ci życzyłam profesjonalizmu. I co?

Zamilkł na chwilę.

– Słuchaj, ja to rozumiem. Każdy chce być doceniony…

– Nie „doceniony”. Wynagrodzony. Finansowo. Bo poklepanie po ramieniu nie zapłaci rachunku.

Położyłam na biurku wypowiedzenie.

Żartujesz?

– Nie. Zaczęłam nową pracę od lutego. Tam doceniają tabelki. I nie oczekują wdzięczności za wątpliwe komplementy.

Nie odpowiedział. Wyszłam z jego gabinetu pewna jednego: firmowa wigilia może być ostatnim wspólnym posiłkiem. I dobrze.

Dorota, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama