Reklama

Nie wierzę w świąteczne cuda, nie czekam na pierwszą gwiazdkę ani nie wzruszają mnie dźwięki kolęd. Święta przypominają mi raczej o tym, czego mi w życiu zabrakło. Odkąd pamiętam, ten czas wywoływał we mnie napięcie i smutek, choć skrzętnie to ukrywałam. W tym roku postanowiłam spędzić je sama, z dala od rodziny, od znajomych, od przeszłości. Chciałam ciszy i spokoju, które miały być moim jedynym prezentem. Nie wiedziałam, że właśnie wtedy pojawi się ktoś, kto rozbroi moją samotność. Ktoś, kogo nie chciałam już nigdy więcej widzieć.

Najpierw odeszła mama

Nie przygotowałam karpia. Nie ubrałam choinki. Nawet nie miałam w planach zjeść czegokolwiek szczególnego – ot, pierogi z paczki, do mikrofalówki. Kiedyś święta pachniały u mnie makowcem i kapustą z grzybami, ale od kilku lat wszystko się zmieniło. Najpierw odeszła mama, potem pokłóciłam się z bratem, a niedługo później rozpadło się moje małżeństwo. Z każdym kolejnym rokiem święta były coraz uboższe – i nie chodziło o jedzenie czy prezenty. Uboższe emocjonalnie. W końcu zostałam sama, z własnego wyboru. A przynajmniej tak sobie powtarzałam.

Usiadłam przy kuchennym stole z kubkiem herbaty i włączyłam radio. Jak co roku – „Last Christmas”. Prychnęłam pod nosem. Święta potrafią być okrutne, kiedy nie masz z kim ich dzielić. Zegar wskazywał szesnastą. Wtedy się zaczęło. Najpierw usłyszałam pukanie. Delikatne, ledwie słyszalne. Przypomniało mi się, że sąsiadka z dołu prosiła mnie o podlewanie kwiatów, może wróciła wcześniej? Poszłam do drzwi bez większych emocji i spojrzałam przez wizjer.

Nikogo nie było. Otworzyłam. Pusto. Tylko koperta leżała na wycieraczce. Biała, bez adresata. Podniosłam ją, zamknęłam drzwi i usiadłam z powrotem przy stole. Przez moment się wahałam. W końcu rozdarłam papier i wysypałam zawartość. Na stole wylądowały dwa zdjęcia. Jedno stare, drugie nowsze. Oba przedstawiały tę samą osobę. Człowieka, o którym chciałam zapomnieć.

Nie spodziewałam się gości

Patrzyłam na te zdjęcia długo, aż herbata wystygła. Na jednym miał może dwadzieścia lat – rozwiane włosy, uśmiech, który kiedyś uważałam za najpiękniejszy na świecie. Drugie było znacznie nowsze. Siwe pasma przy skroniach, zmarszczki wokół oczu, ale wciąż ten sam wyraz twarzy – lekko przepraszający, jakby próbował wzbudzić litość.

Wiedziałam, kto to był. Michał. Mężczyzna, który kiedyś złamał mi serce tak skutecznie, że przez lata nie potrafiłam się po nim pozbierać. Zniknął bez słowa. Po prostu przestał odbierać telefony, nie przyszedł na spotkanie, na które się umówiliśmy. Tak po prostu przestał istnieć, jakby ktoś wyciął go z mojego życia nożyczkami. Przez długi czas próbowałam zrozumieć, co się stało. Potem przestałam próbować. W końcu stłumiłam wspomnienia, zepchnęłam go w głąb pamięci. Albo przynajmniej tak mi się wydawało.

Teraz jego zdjęcia leżały na moim stole w Wigilię, jakby wysłał je sam duch przeszłości. Pod zdjęciami, złożona na czworo, znajdowała się jeszcze jedna kartka. Tym razem odręcznie zapisana.

– Błagam cię – powiedziałam do siebie półgłosem – tylko nie list.

Nie był to list. Jedno zdanie, jak cios w żołądek: „Zasługujesz na wyjaśnienie. Będę dziś o dziewiętnastej”. Serce zaczęło mi łomotać. Zerknęłam na zegarek. Siedemnasta trzydzieści. Zamarłam. Wyglądało na to, że właśnie miałam spędzić Wigilię z kimś, kto powinien pozostać przeszłością.

Otworzyłam drzwi. Stał tam

Siedziałam na kanapie jak na rozżarzonych węglach, wpatrując się w zegarek. Każda minuta ciągnęła się jak godzina. Gdy wskazówka przesunęła się na dziewiętnastą, drzwi nie otworzyły się, nic się nie wydarzyło. Może to był kiepski żart? Albo on jednak nie miał odwagi? Już miałam wstać i wrzucić wszystko do kosza, kiedy ktoś zapukał. Tym razem nie cicho, lecz stanowczo.

Podniosłam się powoli. Ręce mi się trzęsły, a oddech rwał się nierówno. Otworzyłam drzwi. Stał tam. Michał. Przez chwilę żadne z nas się nie odezwało. Wyglądał na starszego, bardziej zmęczonego życiem, ale oczy miał te same. To było najgorsze – że patrzył na mnie tak, jakby czas stanął w miejscu.

– Mogę wejść? – zapytał cicho.

Skinęłam głową. Przeszedł obok mnie i stanął w progu kuchni. Spojrzał na puste miejsce przy stole. Chyba zrozumiał.

– Myślałem, że mnie nienawidzisz – zaczął, siadając. – I chyba miałem nadzieję, że tak będzie. Że nie będziesz czekać. Że zapomnisz.

– Nie czekałam. Zapomniałam – skłamałam, siadając naprzeciwko.

– Nie chciałem zniknąć tak… wtedy. Wiem, jak to wyglądało. Ale...

Nie – przerwałam. – Nie mów jeszcze. Daj mi chwilę.

Wpatrywałam się w niego, czując jak coś we mnie zderza się z czymś innym. Żal z ciekawością. Wściekłość z tęsknotą. A potem zapytałam:

– Dlaczego przyszedłeś teraz?

Jego odpowiedź zmieniła bieg tego wieczoru.

Przez lata nie znałam prawdy

– Bo umierałem – powiedział cicho Michał, jakby wypowiadając te dwa słowa, coś z niego uleciało. – Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Diagnoza w tamtym czasie była wyrokiem. Bałem się powiedzieć ci prawdę. Bałem się, że zostaniesz i będziesz patrzeć, jak znikam. A ja... ja byłem zbyt dumny, by pozwolić ci tego doświadczyć.

Siedziałam w milczeniu. Moja szczelnie zabetonowana nienawiść zaczęła się kruszyć, kawałek po kawałku. Chciałam go znienawidzić jeszcze mocniej, ale coś mi przeszkadzało. Chyba to, że nadal miałam go przed sobą.

– Więc zniknąłeś? Po prostu? – zapytałam, czując, że głos mi się łamie. – Uznałeś, że lepiej będzie mnie zostawić z niewiedzą? Z pytaniami? Przez lata myślałam, że zrobiłam coś nie tak. Że po prostu przestałam być wystarczająca.

– Nigdy tak nie myślałem – odparł natychmiast. – To była moja decyzja, mój lęk, moja głupota. Ucieczka zamiast odwagi.

Wziął łyk wody z mojego kubka, jakby to było coś całkiem naturalnego. Jakby te wszystkie lata nie istniały.

– Przeżyłem – dodał po chwili ciszy. – Ale to, co wtedy zrobiłem, zostawiło we mnie ranę, której nic nie zakleiło. Żadne leczenie, żaden czas. A teraz, w te święta... nie wiem. Obudziłem się rano i poczułem, że nie mogę już dłużej tego nosić.

Zamilkliśmy oboje. W tle leciała kolęda, której nie słuchałam. Patrzyłam na Michała i nagle zrozumiałam, że wszystko, co myślałam przez tyle lat, było oparte na półprawdzie.

Nie chciał niczego więcej

– I co teraz? – zapytałam w końcu, choć bałam się odpowiedzi.

– Nic. Nie przyszedłem z prośbą, z oczekiwaniem. Nie chcę naprawiać, bo wiem, że nie da się cofnąć czasu. Chciałem tylko... żebyś wiedziała. Żeby to nie umarło ze mną – odparł. I po raz pierwszy tego wieczoru zobaczyłam, jak mu drżą ręce.

Wstałam i sięgnęłam po drugą filiżankę. Zaproponowałam herbatę. Nic więcej. Nie padły żadne wielkie słowa, nie było łez ani dramatycznych wyznań. Siedzieliśmy przez ponad godzinę w półmroku, wśród pustych ozdób, w cieniu przeszłości, która nagle ożyła.

Opowiadał mi, co robił przez te lata. Gdzie był. Jak bardzo nienawidził siebie za to, że nie dał mi prawa wyboru. A ja słuchałam. Bo chyba właśnie tego potrzebowałam. Nie deklaracji, nie prób powrotu, tylko tej jednej rzeczy: prawdy.

Gdy wychodził, zatrzymał się w progu. Spojrzał na mnie z taką miną, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział, czy ma do tego prawo.

– Michał – przerwałam mu. – W tamtym czasie mnie złamałeś. Ale dziś, choć to zabrzmi dziwnie... dzięki temu, że przyszedłeś, nie jestem już ofiarą twojego milczenia.

Skinął głową. Wyszedł. Nie obejrzał się. Zamknęłam drzwi. Było cicho. Może pierwszy raz od dawna – naprawdę cicho. Nie miałam prezentów pod choinką. Nie było też choinki. Ale dostałam coś, czego się nie spodziewałam. Prawdę. Zamknięcie.

To spotkanie wiele zmieniło

Następnego dnia obudziłam się wcześnie. Przez moment nie wiedziałam, co to za data. Święta? Już po wszystkim? A potem przypomniałam sobie wieczór. Michała. Zdjęcia. Jego słowa. Ciszę po jego wyjściu. Podeszłam do drzwi, jakby wciąż mogło coś pod nimi leżeć, ale nie było tam już nic. Żadnych duchów, żadnych cieni.

Zaparzyłam świeżą kawę, a potem otworzyłam okno. Było mroźno, ale czułam, jak powietrze oczyszcza mi głowę. Po raz pierwszy od lat nie czułam ciężaru w klatce piersiowej. Nie dlatego, że przebaczyłam. Nie jestem pewna, czy do końca potrafiłam. Ale zrozumiałam. I to było więcej, niż kiedykolwiek dostałam od niego wcześniej.

Ludzie często mówią o wybaczeniu, jakby to była jakaś szlachetna decyzja. A czasem to po prostu przestanie zadawać sobie codziennie pytania bez odpowiedzi. Michał zostawił mi wyjaśnienie, ale nie prosił o drugą szansę. I dzięki temu mogłam ją dać sobie – nie jemu.

Po południu zadzwonił brat. Pierwszy raz od lat.

– Hej, chciałem tylko... no wiesz, Wesołych Świąt. I że my też... pamiętamy – powiedział. – Może wpadniesz do nas po Nowym Roku?

– Może – odpowiedziałam cicho, ale z uśmiechem.

Odłożyłam telefon i spojrzałam na stół. Nadal stała na nim pusta filiżanka po wczorajszej herbacie Michała. Wzięłam ją i włożyłam do zlewu. Potem zamknęłam drzwi na klucz. Tym razem naprawdę.

Beata, 41 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama