Reklama

Nie wiem, co ja komu złego zrobiłem, że mnie takie nieszczęście spotkało. Żona stanęła nade mną jak kat nad ofiarą i nie pozwoliła mi nawet dokończyć krzyżówki.

Reklama

– Trzeba iść do sklepu – powiedziała.

– No i? – mruknąłem nieuważnie.

– No to weź i idź – odpowiedziała. – Ja dzisiaj nie mogę, muszę obiad dokończyć, a potem się zabrać za ogórki, bo same się przecież nie ukiszą.

– A to aż takie ważne? – narzekałem.– Musi być dzisiaj?

Zobacz także

Marylka popatrzyła na mnie wymownie, po czym załamała ręce.

– Ile mam czekać? Kot nad ranem doniczki z parapetu postrącał, musiałam kwiatki zapakować do słoików – wyjaśniła. – Tych samych słoików, które mi są potrzebne do ogórków, to co ja mam zrobić? Pójdziesz do meblowego i kupisz.

Mogłem sobie wzdychać i marudzić do woli

Aha – pomyślałem sobie. Nie tylko musiałem się wybrać po doniczki, na których się nie znałem, ale jeszcze kupić bardzo konkretne. Wiązało się to z wyprawą na drugi koniec miasta, do pewnego znanego sklepu… Wielkiego i skomplikowanego niczym labirynt, bo już nieraz zdarzyło nam się tam z żoną zgubić. Sam zginę na pewno! Smutny i zniechęcony spojrzałem na kota, który rozłożywszy się na krześle obok mnie, spokojnie wylizywał sobie futerko. Wredny sierściuch! On narozrabiał, a ja musiałem ponieść karę.

– A w drodze powrotnej kup jeszcze wołowinki – przypomniała sobie żona. Podążyła za moim wzrokiem i również spojrzała na kota z miłością, co nie pozostawiało wątpliwości, kto się rzeczoną wołowinką obeżre.

– Może jednak pójdziemy razem? – jęknąłem. – Wiesz, jak nie znoszę tego molocha, nic tam nigdy nie mogę znaleźć.

Fuknęła z irytacją, po czym machnęła w moją stronę ścierką do garów.

– No już, nie bądź dzieckiem, przecież nic ci się nie stanie! Ja nie mogę, mam robotę. W przeciwieństwie do ciebie, bo odkąd przeszedłeś na emeryturę, ciągle mi się kręcisz pod nogami.

Westchnąłem i podniosłem się z krzesła. Nawet nie dopiłem kawy, straciłem ochotę. Żona pokazała mi jeszcze na wzór szczątki rozbitej doniczki. Posłusznie zrobiłem zdjęcie telefonem. Wyszło ciut rozmazane. Potem Mariolka podała mi torbę i nawet cmoknęła w policzek na zachętę (to zawsze lepiej niż dostać ścierką). Kot tylko podniósł łeb i spojrzał na mnie z pogardą. Mogłem sobie wzdychać i marudzić do woli, jednak nie pozostało mi nic innego, niż tylko jechać do tego okropnego sklepu. Wpakowałem się zatem w komunikację miejską i ruszyłem na drugi koniec miasta – to zawsze taniej niż autem.

Dojechałem już po godzinie i dwóch przesiadkach… To w sumie sukces. Popatrzyłem na budynek i aż zrobiło mi się słabo. Zapomniałem, że jest aż taki wielki. Jak miałem tam znaleźć tę konkretną, malutką doniczkę? Jedno wejście, jedno wyjście, bez okien – jak to magazyn meblowy. Nie lubiłem tego miejsca! Na szczęście w zwykły dzień roboczy nie było tutaj aż takich tłumów. Kiedyś w sobotę ludziska mnie prawie zadeptali. Piszczące dzieci, wkurzeni tatusiowie, kobiety na granicy załamania nerwowego. Teraz przynajmniej był spokój. Zaopatrzyłem się w ulotkę z mapką, do tego postanowiłem kierować się namalowanymi strzałkami. Nie zginę – myślałem dzielnie. – Jakoś to będzie, przecież to tylko sklep.

Ma pan kota?

Niestety, bez dziennego światła szybko straciłem orientację. Wszystkie wąskie ścieżynki wśród wystawek mebli wyglądały tak samo. Kuchnia, łazienka, sypialnia… No dobrze, ale gdzie w tym bałaganie znajdowały się doniczki? Chciałem zapytać kogoś z obsługi, ale oni chyba są już wytrenowani w unikaniu klientów, bo gdy tylko wypatrzyłem jakiegoś pracownika, zaraz gdzieś znikał.

– Paranoja – mruczałem pod nosem. – Cyrk!

Nie wiem, jak długo tak szedłem. Gdy brakuje widoku na świat, mylą się nie tylko kierunki, ale zanika poczucie czasu. W każdym razie nogi już mnie bolały i byłem bardzo zmęczony. Krajobraz wokół, jeśli można tak to nazwać, też jakby się zmienił. Proste i zwyczajne meble zaczęły się zmieniać. Pojawiły się o wiele bardziej fikuśne wzory pełne ostrych kątów, metalowych dodatków i jakby… ekraników? Wszystkie też dziwacznie pikały niczym maszyny w fabryce. Hm – myślałem sobie. – Może to jakaś kolekcja premium? Pewnie droga… Albo ten… Jak mu tam? – próbowałem przypomnieć sobie nazwę. – Inteligentny dom.

Ludzi po drodze napotykałem mało i również wydawali mi się znacznie bardziej ekscentryczni. Mężczyźni byli wysocy i bladzi, kobiety miały krzykliwe, kolorowe makijaże. Sam już nie wiedziałem, czy to sklep, czy dyskoteka. No i też nosili na sobie dużo metalowych ozdób. Jedna kobieta gadała ze swoją bransoletką!

– Poziom tlenu… Nie odnotowano – mruczała. – Następny transport…

Nic więcej nie podsłuchałem, bo w końcu się doczekałem! Po tylu godzinach znojnej wędrówki w końcu spotkałem pracownika sklepu!

– W czym mogę panu pomóc? – zapytał.

– Chciałbym kupić doniczkę – powiedziałem energicznie. – O, dokładnie taką – sięgnąłem po telefon i pokazałem mu przezornie zrobione zdjęcie. – Kot dzisiaj rano zrzucił…

– Ma pan kota? – młodemu chłopakowi aż zaświeciły się oczy. – Wow!

Pomyślałem, że kot to zawsze dobry temat na początek rozmowy. Wszyscy je uwielbiają, więc doskonale przełamują lody.

– Ano mam. Straszny łobuz.

– Super! – cieszył się facet. – Szczęściarz z pana! Myślałem, że całkiem wyginęły…

– No co pan? – zdziwiłem się. – Tych sierściuchów pełno na świecie, niech pan jakiegoś adoptuje, skoro tak pan je lubi.

– Ha! – zaśmiał się gorzko. – Chciałbym! Widziałem je tylko na obrazkach, ale według zapisów z epoki były to bardzo sympatyczne zwierzęta.

Coś mi bardzo nie pasowało w tych słowach i tonie jego głosu. Jakie zapiski? Z jakiej epoki?! Zacząłem się martwić, czy przypadkiem chłopak nie jest naćpany, bo ewidentnie bredził. Postanowiłem jednak nie robić problemów ani nie wdawać się w dyskusję. Przysunąłem mu telefon przed oczy i jeszcze raz pokazałem zdjęcie doniczki.

– No… – westchnął. – Przestaliśmy je produkować tak około 2025 roku. Po wielkiej suszy nie było już za bardzo roślin, więc w sumie po co?

Zamarłem na moment.

– W roku… 2025?! – wyjąkałem. – Jak mogli je przestać produkować w 2025, skoro mamy dopiero rok 2020? Teraz to pan sobie ze mnie żarty stroi. Tak nie wypada, młody człowieku! Bo pójdę do kierownika!

Chyba potraktował moje słowa poważnie, bo przestał żartować i zamyślił się głęboko.

– Kierownik jest chyba aktualnie na Marsie – powiedział. – Ale oczywiście możemy się z nim skontaktować. Tylko użyjemy mojego komunikatora, bo ten pana jest chyba sprzed trzech dekad – wskazał na moją komórkę. Może trochę wysłużoną, ale bez przesady.

Ja chcę do domu!

Poczułem, że kręci mi się w głowie. Trzy dekady? Brak tlenu… Brak roślin. Brak kotów! Mars?! O czym ten człowiek do mnie mówił? Gdzie ja się znalazłem i jak tu dotarłem? Nic, kompletnie nic z tego nie rozumiałem.

– Dobrze się pan czuje? – zatroskał się chłopak. – Może potrzebuje pan szota z tlenem? Mogę go sprowadzić z…

– Pewnie z Wenus – mruknąłem. – Nie, dziękuję. Nie, nie, nie. Ja chcę do domu!

Wyrwałem mu się i pobiegłem z powrotem po swoich śladach. Wąskie ścieżynki między wysokimi meblami przypominały labirynt, ale dzielnie parłem do przodu. Wokół robiło się coraz ciemniej, brakowało mi powietrza. W wąskim przejściu zacząłem się szarpać, miałem wrażenie, że chwytają mnie jakieś ręce… A może macki? Nie mam pojęcia, ale broniłem się zawzięcie.

– Ja nie chcę na Marsa! – krzyczałem. – Ja nie chcę!

– Proszę pana! – usłyszałem nagle stanowczy głos. – Niech pan tak nie krzyczy!

Ocknąłem się… na łóżku w sektorze sypialnianym. Jakaś dziewczyna w firmowej koszulce, na pewno pracownica, pochylała się nade mną z zatroskaną miną.

– Dobrze się pan czuje? – zapytała. – Tutaj nie wolno spać – dodała z przyganą.

Przeszedł mnie dreszcz

Nagle wszystko sobie przypomniałem. Zmęczyłem się, gdy szukałem tej przeklętej doniczki, i na moment tutaj przysiadłem. Musiałem się zdrzemnąć… Więc to był sen! Tylko głupi, koszmarny sen! Miałem ochotę uściskać tę dziewczynę.

Uśmiechnęła się do mnie, pomogła mi wstać, a potem jeszcze znalazła dla mnie doniczkę i odprowadziła do linii kas, żebym na pewno już nie zabłądził.

– Do widzenia, niech pan na siebie uważa – pomachała mi na koniec.

Odwróciłem się i nad jej głową dostrzegłem ozdobny plakat w antyramie. Przedstawiał czerwoną planetę… Przeszedł mnie dreszcz. Bo co jeśli… Zabłądziłem tak daleko, że zobaczyłem ułamek przyszłości? Ale nie, to na pewno niemożliwe! W domu wdzięczna żona przyjęła mnie pomidorową i kotletem. Kot dostał wołowinkę i wszystko znów było w porządku. Tylko teraz czasem boję się zasnąć. Nie chcę, żeby znowu przyśnił mi się ten sen. Nie mam ochoty zobaczyć nic więcej…

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama