Reklama

Zaraz po ślubie teściowie podarowali nam wspaniały prezent. Przeprowadzili się do schorowanej babci, a swój dom podzielili na dwa lokale. Ten na dole dostaliśmy my, a na górze zamieszkał szwagier. Takie rozwiązanie było rozsądne. Mieszkania były identyczne, ten sam rozkład i metraż, a nam przypadło to na parterze, tylko dlatego, że byłam wtedy w ciąży z Martusią i trudniej mi było wchodzić po schodach z wielkim brzuchem. Wszystko odbyło się "na gębę". Byliśmy młodzi, ufni i nie przewidywaliśmy złego scenariusza. Po latach zrozumieliśmy, że to błąd, jednak było już za późno, by naprawić sytuację.

Reklama

Przez lata inwestowaliśmy pieniądze i czas w remont domu: wymiana instalacji, nowy piec, ogrzewanie podłogowe, podłączenie do kanalizacji, remont kuchni, a potem łazienki. W salonie miałam piękne meble, wszystkie pokoje przeszły generalny remont, a ściany regularnie odświeżałam, bo chciałam, żeby w moim mieszkaniu było zawsze ładnie i schludnie. Co tu dużo mówić, mieszkaliśmy w starym budynku, który okazał się skarbonką bez dna. Jednak nie żałowaliśmy grosza na remonty, bo byliśmy przekonani, że inwestujemy w swoje.

Ogródek stał się moją oazą i oczkiem w głowie. Wszystko miałam dopieszczone w najdrobniejszym szczególe. Co wiosnę sadziłam kwiaty na rabatach, pielęgnowałam zieleń przy domu, sadziłam warzywa w przydomowej szklarence. Uwielbiałam zapach ziół i kwiatów, który latem roztaczał się pod oknami. Martusia miała także swój kącik do zabawy, a Marek – garaż, w którym trzymał swoje skarby. Wydzieliliśmy także miejsce na grill, by móc spędzać czas z rodziną na świeżym powietrzu. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego miejsca na świecie.

Tymczasem szwagier nie był zainteresowany remontami, ogrodem i nie zainwestował złamanej złotówki w swoje mieszkanie. Mało tego, niechętnie dokładał się do wymiany dachu, czy nowej elewacji, chociaż powinien. Gdy zamieszkał nad nami, był młodym chłystkiem, więc to nas specjalnie nie dziwiło. Mieszkał sam, nie miał dzieci, więc nie miał też motywacji. Mieszkanie traktował jak hotel, byle mieć dach nad głową. Niedawno jednak poznał dziewczynę, z którą planował wspólną przyszłość. Polubiłam Julkę i nawet się ucieszyłam, że Andrzej w końcu spoważniał. Nie sądziłam jednak, że niebawem nasze relacje zwisną na włosku.

Nie wybiegajmy tak w przyszłość

Data ślubu była już ustalona, wszystko było zaplanowane, a Julka wprowadziła się do mieszkania szwagra. Cieszyłam się, że będę miała przyjaciółkę. Zastanawiałam się, jaki ma gust, jak umebluje mieszkanie i czy wspólnie będziemy zajmowały się ogrodem. Miałam dla niej wiele rad i wskazówek dotyczących remontu mieszkania. My już to przerabialiśmy, a w starym budownictwie łatwo jest nadziać się na minę. Nie sądziłam jednak, że wszystko pójdzie zupełnie inaczej. Narzeczona Andrzeja była pulchną kobietą, a na szyi miała widoczną bliznę. Nie kryła się z tym, że od dziecka ma problemy ze zdrowiem. No cóż, choroby się nie wybiera. Problem w tym, że na tym tle szybko pojawiły się między nami napięcia.

Było wczesne lato. Siedziałam z testową na tarasie, piłyśmy pyszną kawę i rozmawiałyśmy o bieżących sprawach. Córka z koleżankami bawiła się wesoło i co chwilę podbiegała do nas, oczekując pochwał. Rozmowa zeszła na temat zbliżającego się ślubu. Jednak, zamiast zastanawiać się, w jaką suknię wybierzemy na wesele Andrzeja, teściowa podjęła niebezpieczny temat.

Ostatnio Julka mi się żaliła, że strasznie puchną jej nogi i ma zadyszkę, jak wchodzi po schodach – powiedziała mama Marka z troską w głosie.

– Mamo, bez przesady, to tylko kilka schodów – odpowiedziałam pewnie, ale słowa teściowej zasiały we mnie ziarnko niepewności. – Nic jej się nie stanie. Poza tym to dla zdrowia – dodałam, chociaż akurat tego nie byłam taka pewna.

– A jak zajdzie w ciążę? To już całkiem będzie jej ciężko. Pamiętasz przecież, jak to było, gdy byłaś w ciąży, prawda? A Julka też swoje waży – kontynuowała teściowa z przejęciem. – A co z wózkiem? Wnosić na piętro będzie jej ciężko. A jak będzie pranie wywieszać w ogrodzie? Przecież nie zostawi maluszka na górze samego...

– Nie wybiegajmy tak w przyszłość – rzuciłam, czując, jak złość we mnie rośnie. – A poza tym Julka nie jest niepełnosprawna. Nie róbmy z niej na siłę kaleki! Mówiła, że jak wyreguluje hormony, to wszystko będzie dobrze.

Próbowałam przekonać teściową, jednak ona była poważnie zaniepokojona stanem zdrowia swoje przyszłej synowej. Nie miałam jej tego za złe, bo to kobieta o złotym sercu. Nie sądziłam jednak, że Julka i jej wieczne narzekania staną się powodem rodzinnego kryzysu.

Zapadła niezręczna cisza

Klika dni później urządziliśmy rodzinnego grilla u nas w ogrodzie. Przygotowałam sałatki, kiełbasę i mięso w marynacie. Nie zabrakło też domowej lemoniady z miętą z naszego ogródka, kompotu z jesiennych zbiorów i aromatycznej herbaty. Chciałam, żeby Julka czuła się dobrze w naszej rodzinie. Była dla mnie jak siostra. Czas mijał w bardzo miłej atmosferze, żartowaliśmy, wspominaliśmy dawne dzieje i śmialiśmy się bez końca. Trwało do momentu, kiedy to teściowa nie wypaliła jak z armaty.

– Kochami, wszystko przemyślałam i uważam, że powinniście zamienić się mieszkaniami.

Spojrzałam na męża ze zdziwieniem, ale nic nie powiedział. Dla niego to także była niespodzianka. Brak reakcji z naszej strony tylko rozochocił teściową, bo kontynuowała z przejęciem. Widać było po niej, że nie ma złych intencji i kieruje się wyłącznie troską. Niemniej jednak jej słowa sprawiły, że włos zjeżył się nam na głowie.

– Wy już raczej dzieci więcej mieć nie będziecie, a Juleczce będzie łatwiej z wózkiem i z niemowlakiem na parterze. Mieszkania są takie same, więc żadna różnica, prawda? – zapytała retorycznie. Zapadła niezręczna cisza. Teściowa była jednak przekonana co do swojego pomysłu. – Także postanowione, nie ma o czym mówić.

– Ale mamo... – bąknęłam tylko, bo byłam w takim szoku, że nie wiedziałam, co powiedzieć.

– Obiecuję, że będę pomagał znosić dziecko, a wózek zawsze może trzymać u nas na dole. Nie widzę najmniejszego powodu, żebyśmy mieli się przeprowadzać – dodał Marek, a w jego głosie było słychać złość.

– Nie, zamiana to najlepsze rozwiązanie – powiedział teściowa kategorycznie, tym samym zamykając nam usta.

Przez resztę wieczoru nie wracaliśmy do tego tematu. Miałam nadzieję, że wszystko rozejdzie się po kościach.

Będzie wojna

Jednak ta sytuacja nie dawała mi spokoju. Zastanawiałam się, co przemawiało przez Julkę, kiedy opowiadała teściowej o swoim złym samopoczuciu. Z pewnością to ona przyczyniła się do tego, że teściowa wpadła na ten durny pomysł. Nie wiedziałam tylko, czy Julka była aż tak głupia, czy wyrachowana? Za damo zamienić zapyziałą dziurę na pięknie wyremontowane mieszkanie. Po moim trupie. Przez lata odejmowałam sobie od ust i inwestowałam pieniądze w remonty. A teraz mam to wszystko oddać? Niedoczekanie.

– Co o tym wszystkim sądzisz? – zapytałam męża, gdy siedzieliśmy razem w salonie.

– To jakiś absurd. Ale wiesz, jak matka się uprze... – mąż zamilkł, jakby chciał dać sobie czas na zastanowienie. – Formalnie to nie jest nasz dom ani nasze mieszkanie...

– Wiem i to mnie boli najbardziej. Płakać mi się chce na samą myśl, że możemy to wszystko stracić – powiedziałam, ocierając łzę.

– Zastanawiałem się, czy nie rozwiązać tego notarialnie, ale boję się, że to jeszcze bardziej skomplikuje sytuację. Będzie wojna i pójdziemy na noże – mąż powiedział z żalem. – Musimy być silni.

– Może jeszcze raz porozmawiasz z mamą? Może zmieni zdanie? Proszę, zrób to dla nas, dla Martusi – spojrzałam na męża błagalnie.

– Nie mam innego wyjścia – odpowiedział i przytulił mnie mocno. – Wszystko będzie dobrze. Najważniejsze, że mamy siebie.

Ta rozmowa dała mi nadzieję, że jeszcze wszystko jest możliwe. Rozmowa z teściową niewiele zmieniła. Jednak szybko okazało się, że w życiu nic nie jest pewne. Zaraz po ślubie szwagier dostał świetną pracę w innym mieście i razem z Julką wyprowadzili się z domu.

Reklama

Weronika, 38 lat

Reklama
Reklama
Reklama