„Wnuczek bez skrupułów robił dziadka w balona. Chciał wypchać sobie portfel nieswoją kasą”
„To ogromny cios, kiedy dzieci i wnuki czyhają na majątek seniorów rodu. Pan Adam też był w takiej sytuacji, a ja miałem mu pomóc zdemaskować niecne intencje członków jego parszywej rodziny”.

- Marek, 47 lat
– Żarty sobie stroisz, prawda? – spojrzałem na Martę z niedowierzaniem. – Przecież to, co przed chwilą powiedziałaś, brzmiało jak kwestia dialogowa z kryminału „Panna Marple”!
– Tobie naprawdę się wydaje, że na świecie nie ma już prawdziwych hrabiów, baronów i książąt?
– Są – zaśmiałem się. – Oczywiście, że są. Wiem, że nawet w Polsce mamy potomków Radziwiłłów, Nałęczów, Branickich czy Zamojskich. Kochanie, nie jestem takim nieuświadomionym salonowo burakiem, jak ci się wydaje.
– Nie jesteś burakiem – odpowiedziała bardzo poważnie. – Gdybyś był, nigdy bym nie poleciła twoich usług Adamowi N.S.
Pokręciłem głową, z trudem zapanowałem nad złośliwym językiem. Ale tak do końca nie dałem rady stłumić wrodzonej skłonności do szyderstwa.
– Moich usług? – spytałem niewinnie. – Mam się czuć jak sługa i podnóżek?
– Przestań! – fuknęła. Uwielbiałem ją taką: zaangażowaną, lekko zniecierpliwioną. Była wtedy wyjątkowo piękna. – Masz się czuć jak detektyw, którego arystokrata chce… – zawiesiła głos, żeby zaakcentować to, co zaraz powie. – …wynająć. Bardziej ci pasuje takie określenie?
– Bardziej – odparłem z godnością.
– Albowiem powiadam ci i zważ to u siebie, że słowo „wynająć” bardziej pachnie pieniędzmi niż określenie „usłużyć”.
– Jesteś nieznośny! Zaraz zadzwonię do ciotki Heleny, że jednak nie mogę cię polecić!
Roześmiałem się, usiadłem obok niej na kanapie i otoczyłem ją ramieniem.
– Dobrze już – powiedziałem pojednawczo. – Porozmawiam z tym staruszkiem. I obiecuję, że będę się zachowywał, jak na dobrze wychowanego młodzieńca przystało – uprzedziłem jej nieuchronną uwagę.
– Młodzieńca? – uniosła brwi.
– Oczywiście, mam dopiero czterdzieści siedem lat. Nie czytałaś Czechowa, Turgieniewa albo Gogola? W carskiej Rosji mężczyzna w moim wieku był zazwyczaj jeszcze kawalerem do wzięcia.
– Jesteś nieznośny – powtórzyła, ale tym razem zupełnie bez złości, a potem przytuliła się do mnie. – Dziękuję. Dla starszego pana sprawa jest podobno bardzo przykra i bardzo ważna, chociaż nie wiem, o co chodzi. Postaraj się.
Tego nie musiała mówić. Zawsze się staram.
Czułem się, jakby przeniesiono mnie w przeszłość
Rozglądałem się po przestronnym gabinecie. Nie wiedziałem, że są jeszcze takie mieszkania, jako żywo przypominające scenografię z kadrów przedwojennych filmów z życia wyższych sfer. A może raczej nie „jeszcze są”, ale „są z powrotem”. Po upadku komuny arystokraci znów mogli w Polsce odetchnąć swobodniej, zainwestować w dawne nieruchomości. W każdym razie to pomieszczenie robiło wrażenie. Dębowe, przeszklone szafy pełne książek, serwantka z porcelanową zastawą i eleganckimi kieliszkami do różnych rodzajów równie eleganckich trunków.
– Pan hrabia prosi o chwilę cierpliwości. – W drzwiach stanął stareńki mężczyzna, który mnie wpuścił.
Marta uprzedzała, że hrabia ma kamerdynera, ale wiedzieć a widzieć to ogromna różnica. Czułem się, jakby przeniesiono mnie ze sto lat w przeszłość.
– Oczywiście, poczekam – odpowiedziałem grzecznie.
Nawet na mnie działała atmosfera tego miejsca. Ale nie byłbym sobą, to znaczy starym gliną i prywatnym łapsem, gdybym nie spróbował zagrać po swojemu.
– Czy może orientuje się pan, jakie kłopoty ma pan Adam, że poprosił o moją pomoc?
– Pan hrabia – odpowiedział sztywno, kładąc szczególny nacisk na słowo „hrabia”, które pominąłem – sam na pewno zechce to panu wyjaśnić. Nie czuję się upoważniony.
Aż mnie język zaświerzbił, żeby powiedzieć coś błyskotliwie zjadliwego, ale przypomniałem sobie obietnicę złożoną Marcie. Powinienem być grzeczny.
– Dziękuję, Henryku – usłyszałem rześki, choć zdradzający zaawansowany wiek głos zza pleców kamerdynera. – Już jestem gotowy.
Do gabinetu wszedł wysoki, szczupły mężczyzna. Gdybym nie wiedział, że jest hrabią, pomyślałbym, że tak właśnie hrabia powinien wyglądać. Nobliwy, starszy pan w ciemnogranatowej marynarce, dumnie wyprostowany, choć utykał lekko na lewą nogę. Przyznam, że robił wrażenie. Dobre wrażenie. Wstałem zupełnie odruchowo.
– Witam pana – uśmiechnął się pan Adam. – Moja daleka kuzynka polecała mi pana jako znakomitego detektywa. Podobno rozwiązuje pan wszystkie sprawy.
– Większość. Wszystkiego nikt nie jest w stanie rozwiązać – odpowiedziałem również z uśmiechem. – Nawet Sherlock Holmes ponosił porażki.
– No cóż, z pewnością ma pan rację – odpowiedział z pewnym roztargnieniem.
Myślami był zapewne już przy tym, po co mnie prosił o spotkanie. Podszedł, podał mi rękę. Miał nadspodziewanie silny uścisk jak na swój wiek. Nie spodziewałem się wprawdzie jakiejś śliskiej, mydlanej dłoni, ale i tak mnie zaskoczył.
– Przejdźmy od razu do rzeczy – zaproponował, wskazując mi fotel, z którego właśnie wstałem.
Zapadłem się z powrotem w miękkie, a jednocześnie odpowiednio sprężynujące poduszki.
– Napije się pan czegoś? – spytał gospodarz. – Nie wiem, co pan lubi.
– Jeśli chodzi o alkohol, muszę odmówić – uśmiechnąłem się. – A jeśli idzie o inne napoje, nie jestem spragniony. Dziękuję. Jak pan powiedział, przejdźmy do rzeczy.
Ktoś czycha na majątek hrabiego
Pokiwał głową, a potem przymknął oczy, jakby chciał zebrać myśli. I pewnie tak było. Zostałem uprzedzony, że sprawa jest delikatnej natury, więc powinienem zachować daleko idący takt oraz wstrzemięźliwość w ocenach.
– Widzi pan – zaczął hrabia po dłuższej chwili – mam poczucie, że ktoś mnie okrada.
Zamilkł i spojrzał na mnie. Wydawał się zakłopotany, jakby mówił o czymś niesłychanie wstydliwym. Powinienem mu pomóc.
– Ma pan poczucie, wrażenie, podejrzenie czy pewność?
Podziękował mi za naprowadzenie skinieniem głowy, a potem powiedział twardo:
– Podejrzenie graniczące z pewnością.
– A czy ta granica – ciągnąłem grę pojęć – jest bardziej przesunięta w stronę podejrzeń czy twardych faktów?
Ale hrabia nie zamierzał pogrywać dalej. Strzepnął kurz z rękawa niecierpliwie ręką. Przypuszczam, że gdybym był jego służącym, taki gest wprawiłby mnie w panikę. Lecz nie byłem nikim takim i nie zamierzałem się przejmować.
– Proszę powiedzieć wyraźnie. – Spojrzałem staremu człowiekowi prosto w oczy. – Z takimi ludźmi, jak ja jest trochę jak z komputerem. Jeśli włoży się nieprawidłowe dane, na pewno uzyska się nieprawdziwe wyniki.
– A jeśli ktoś taki, jak pan otrzyma prawidłowe dane? Wynik jest prawdziwy?
– A z tym to już różnie bywa – roześmiałem się.
Hrabia patrzył na mnie przez chwilę, a potem również się zaśmiał.
– Podoba mi się pan, młody człowieku – rzekł z namysłem. – Rzadko spotyka się dziś ludzi prawdziwie inteligentnych.
– Takie czasy – westchnąłem, rozkładając ręce. Spoważniałem. – Proszę powiedzieć, o co chodzi.
Starzec również spoważniał. Wahałem się nawet w duchu określać go mianem starca, ale Marta powiedziała, że hrabia Adam ma dziewięćdziesiąt dwa lata. Na oko dałbym mu może siedemdziesiąt pięć.
– Obawiam się, że ktoś regularnie pomniejsza stan mojego konta. A właściwie moich kont. Od razu mówię, że to nie są wielkie kwoty. W każdym razie do niedawna były niewielkie. Prawdę mówiąc, nie zwracałem na to większej uwagi. Mój osobisty broker inwestuje na giełdzie, nabywa jakieś aktywa, akcje, obligacje. Trudno w takim układzie kontrolować wszystko.
– Podejrzewa pan brokera? – spytałem natychmiast.
– Jeśli kogoś podejrzewam, to na pewno nie jego – odparł równie szybko. – Broker pozostaje poza podejrzeniem i wiem doskonale, co mówię. Gdyby chciał mnie oskubać, nie bawiłby się w takie ogałacanie rachunków, tylko obrał mnie dosłownie do naga.
To miało sens.
– Kto ma jeszcze dostęp do pańskich kont?
– Teoretycznie nikt – powiedział hrabia. – Ale wie pan, jak to bywa z teorią? Jestem starszym człowiekiem, pamięć nie ta. Wszystko muszę zapisywać.
– A zapisków nie chowa pan w sejfie – domyśliłem się. – Tylko trzyma w szufladzie biurka.
Spojrzał na mnie z uznaniem.
– Właśnie. Tajemnica jest, kiedy wie o niej jeden człowiek. Jeśli znają ją dwie osoby, wiadomo, kto zdradził. A jeśli dostęp do niej ma więcej, prawdy trudno dojść…
Pokiwałem głową. W krótkich słowach ujął istotę rzeczy.
– Jeśli mam wziąć tę sprawę – powiedziałem – muszę otrzymać wydruki z pańskich rachunków. Trzeba je dokładnie przeanalizować…
– Już kazałem je przygotować – przerwał mi. – Niemniej, chyba powinien pan…
W tej chwili przerwało nam pojawienie się kamerdynera.
– Panie hrabio – oznajmił. – Przyszedł z wizytą…
– Odsuń się, stary grzybie! – usłyszałem nieprzyjemny głos, a Henryk został odepchnięty na bok.
Do gabinetu wszedł – a raczej należałoby powiedzieć wtargnął – mężczyzna po czterdziestce, a może po pięćdziesiątce. Na mój widok stanął zaskoczony. Nie spodziewał się widocznie, że starszy pan ma gościa.
– Poznajcie się – powiedział spokojnie pan Adam. – To mój wnuk, Maurycy, a to pan Marek, prywatny detektyw.
Widziałem, że w przybyłego jakby piorun strzelił. Nie przywitał się ze mną, nawet nie kiwnął głową.
– A po co dziadkowi ktoś taki? – „Ktoś taki” wypowiedział, jakby spluwał z obrzydzeniem. – Nie ma już dziadek na co wydawać pieniędzy?
Starszy pan ewidentnie miał ochotę ostro odpowiedzieć, ale powstrzymał się. Podziwiałem go. Dla niego ten Maurycy to musiał być irytujący gówniarz. Ale – jak to mówią – szlachectwo zobowiązuje.
– Jak dobrze wiesz – rzekł hrabia – powstały pewne wątpliwości w niektórych aspektach moich finansów. To wymaga wyjaśnienia…
– Umawialiśmy się przecież na dzisiaj… – zaczął Maurycy, lecz hrabia mu przerwał.
– To wymaga wyjaśnienia – powtórzył. – Pilnego.
– Do tego potrzebny jest księgowy, a nie detektyw! – gość zachowywał się, jakby mnie w ogóle nie było.
– Ty jesteś przecież księgowym – uśmiechnął się pan Adam.
– Jestem i dlatego powinieneś zwolnić tego… kogoś… – obrzucił mnie przelotnym, skrajnie niechętnym spojrzeniem. – On może sobie szukać zaginionego pieska, a nie zaginionych pieniędzy! Zwolnij tego pana jak najszybciej, zanim to on całkowicie oskubie cię z gotówki. Wiem, że usługi takich ludzi sporo kosztują.
– Pozwolisz, drogi Maurycy, że sam będę decydował, na co mam ochotę przeznaczyć moje pieniądze – hrabia odezwał się cichym, uprzejmym głosem, ale aż mnie zmroziło od ukrytych w nim tonów.
Lecz na jego wnuku nie zrobiło to większego wrażenia. Spojrzał na mnie tylko jeszcze, tym razem wyniośle i pogardliwie, a potem wyszedł. Adam westchnął ciężko.
– Chce pan coś jeszcze wiedzieć? – spytał.
– Nie, panie hrabio. – Muszę powiedzieć, że tytuł wymknął mi się zupełnie odruchowo. Ten człowiek naprawdę budził szacunek. – To, co zobaczyłem w zupełności mi wystarczy, reszty mogę się domyślać. Poproszę o te wydruki z kont. Zanim powiem coś więcej, poproszę, aby przejrzał je mój przyjaciel, który zna się na przekrętach finansowych jak mało kto.
– Czy to pewny człowiek? – zaniepokoił się starszy pan.
– Oczywiście. Inaczej bym z nim nie współpracował. To emerytowany glina, absolutnie uczciwy. To, co mnie by zajęło tygodnie, dla niego będzie pracą na dni, może nawet godziny…
Hrabia był robiony w balona
Nie pomyliłem się. Andrzej zadzwonił do mnie dwa dni po otrzymaniu danych z kont. Najpierw zaczął mówić finansowym slangiem, ale kiedy na niego fuknąłem, przeszedł na ludzki język.
– Ktoś skubie twojego klienta – oznajmił. – I to na o wiele większe pieniądze, niż się temu człowiekowi wydaje. Każdy wypływ środków należałoby mnożyć przez trzy, cztery, a niektóre nawet przez osiem. Tak, to możliwe – uprzedził moje pytanie. – Trzeba wiedzieć jak i znać się doskonale na rachunkowości, ale to jak najbardziej możliwe. To nie są zwyczajne konta oszczędnościowo-rozliczeniowe, z jakich korzystają małe misiaczki, takie jak my. Ich funkcjonowanie jest bardziej rozbudowane i skomplikowane. Jeśli zna się odpowiednie metody i ma dostęp do haseł, można zdziałać cuda. Dosłownie cuda, bo ten, kogo się skubie, orientuje się w tym dość późno, o ile w ogóle.
– Mam rozumieć, że stan kont mojego klienta wygląda nieco inaczej, niż by się wydawało?
– O, daleko bardziej inaczej! – Andrzej był w swoim żywiole. – Mam wprawdzie tylko wydruki i nie mogę dokonać sprawdzeń dynamicznych, ale to, co wydaje się na tym całym papierze pozycją po stronie aktualnych stanów, nie do końca odpowiada realnym aktywom. Istnieje parę sposobów dokonania takiej manipulacji, wymagają one jednak gruntownej wiedzy.
Tłumaczył mi jeszcze jakieś szczegóły, ale to, co usłyszałem do tej pory, w zupełności wystarczyło. Wiedziałem przecież, kto ma należytą wiedzę.
– Możesz zostawić tę sprawę – Marta zadzwoniła do mnie dosłownie dwie minuty po mojej rozmowie z Andrzejem. – Pan Adam nie żyje…
Przez chwilę zdawało mi się, że się przesłyszałem. Nie żyje? Przecież…
– Został zamordowany? – spytałem.
– Oszalałeś?! – oburzyła się. – Ciotka mówiła, że na pewno przedawkował leki. Chorował na serce, a przy tym miał problemy z pamięcią. Prawdopodobnie przez pomyłkę zażył podwójną dawkę. W jego wieku to okropnie niebezpieczne… W każdym razie, jeśli była jakaś sprawa, to już jest po niej…
– Wcale nie jest po niej – warknąłem i rozłączyłem się.
Później przeproszę narzeczoną. Obudził się we mnie stary policyjny pies, który chwycił trop. Nieważne, że nie dostanę honorarium. Przestępstwo to przestępstwo i należy je ścigać! Pognałem do mieszkania hrabiego.
– Gdzie mieszka wnuk pana Adama? – spytałem Henryka, który wyglądał, jakby całą noc przepłakał.
– Który wnuk? – spytał, ale zaraz dotarło do niego, o kogo pytam. – Pan Maurycy? Dwie ulice dalej. Przeprowadził się niedawno…
– Adres, człowieku! Konkretny adres!
Przestraszony mężczyzna, widząc, że to nie przelewki, natychmiast podał numer bramy i mieszkania. Nie dopadłem cholernego hrabiątka. Powinienem się zresztą tego spodziewać. Taki sprytny lis jak on nie da się łatwo schwytać. Kiedy wpadłem do wynajmowanego przez niego lokalu, dowiedziałem się, że właśnie zwolnił mieszkanie, choć było opłacone na kolejne pół roku i wyjechał. Właściciel nie wiedział dokładnie, gdzie, ale ja mogłem się domyślać. Prysnął gdzieś, gdzie nie będzie łatwo go znaleźć, a jeśli nawet się znajdzie, nie zostanie wydany naszym władzom.
Porządni ludzie powinni żyć, jak najdłużej
Dopiero kiedy ochłonąłem, dotarło do mnie, że stary hrabia doskonale wiedział, kto go okrada, nawet jeśli nie rozumiał dokładnie, w jaki sposób. Wynajmując mnie, chciał się zabezpieczyć, stąd uczynił to ostentacyjnie, żeby wnuk wiedział. Przecież Maurycy miał do niego wyraźne pretensje, że umówił się z nim właśnie wtedy, kiedy przyszedłem. To musiało być celowe działanie.
Zamierzał pokazać krewnemu, że musi się liczyć z konsekwencjami swoich poczynań, bo jest ktoś, kto może go zdemaskować. Może, ale nie musi. Starszemu panu wystarczyłyby zapewne same niepodważalne dowody przestępstwa. Dlatego nie zawiadamiał prokuratury ani policji, ale wynajął prywatnego detektywa. Taka sprawa powinna zostać w rodzinie. I właśnie została, niech to szlag trafi.
Byłem dziwnie pewien, że toksykologia wykaże w organizmie denata bardziej interesujące substancje niż nasercowe leki. Mimo sprzeciwów rodziny, prokurator zażądał autopsji zwłok. A zażądał dlatego, że poszedłem do kogo trzeba z wydrukami bankowymi, wspartymi pisemną analizą, sporządzoną przez Andrzeja. Oczywiście, dochodzenie przejęły państwowe organy ścigania, a ja w tej sprawie nie miałem już nic do zrobienia.
Nie wiem, czy Maurycy kiedykolwiek odpowie za to, co uczynił. Niejedno przestępstwo pozostaje bezkarne. Ale to nie znaczy, że zbrodniarz powinien spać spokojnie. A nuż kiedyś pojawi się w takim miejscu świata, że zostanie aresztowany.
Miałem okazję poznać hrabiego zaledwie przelotnie. To była tylko jedna rozmowa. Zrobił na mnie jednak wrażenie dobrego, prawego człowieka, a rzadko się mylę w takich sprawach. A porządni ludzie powinni żyć jak najdłużej. W odróżnieniu od kanalii. Ale na to człowiek nie ma wpływu. Niechże więc chociaż nad kanalią wisi widmo kary, nawet jeśli wydaje się odległe.