„Wnuczka kręciła nosem na moje łupy z lumpeksu. Dopóki koleżanki nie zapytały, skąd ma taką stylową kurtkę za 600 zł”
„Czułam, że to będzie dobry dzień. Weszłam do lumpeksu chwilę po otwarciu i od razu skierowałam się do działu z kurtkami. I wtedy ją zobaczyłam. Wisiała na samym końcu wieszaka. Nowiutka, z metką”.

- Redakcja
Nie jestem kobietą, która wydaje tysiące na fatałaszki. Nigdy nie byłam. Może to kwestia wychowania w innych czasach, a może po prostu rozsądku – jak mam do wyboru chleb i ser, albo bluzkę za dwieście złotych, to wiadomo, co wybiorę. Lubię ubrać ładnie, tylko że z głową. I z pomysłem.
Od kilku lat mam swoją rutynę. W poniedziałki idę na rynek po warzywa, a we wtorki – do lumpeksu. Otwierają o dziewiątej, ale ja jestem już o ósmej trzydzieści, bo wiadomo, co dobre, szybko znika. Mam swoje ulubione panie, z którymi wymieniam się opiniami przy wieszakach. Czasem znajdziemy coś, co wygląda jak z katalogu, a kosztuje grosze. Moja wnuczka kiedyś tylko przewracała oczami.
– Babciu, przecież tam śmierdzi – mówiła, jakby to był jakiś bunkier, a nie butik z duszą.
Jednak wiedziałam, że kiedyś zmieni zdanie. Tylko trzeba było trochę czasu... i odpowiedniego znaleziska.
Znalazłam perełkę
Wtorkowy poranek był chłodny, ale słoneczny. Założyłam swój płaszcz z wełny, który kupiłam rok temu za dwadzieścia złotych. Czułam, że to będzie dobry dzień. Weszłam do lumpeksu chwilę po otwarciu i od razu skierowałam się do działu z kurtkami. I wtedy ją zobaczyłam. Wisiała na samym końcu wieszaka. Nowiutka, z metką. Cena w sklepie? Sześćset złotych. A tu? Czternaście złotych i pięćdziesiąt groszy.
– O matko, pani Janino! – zawołała pani Halina, która często ze mną buszowała. – Przecież to wygląda jak z jakiegoś katalogu!
– No właśnie, aż się zastanawiam, czy nie pomylili się z ceną – odparłam, uśmiechając się.
Wróciłam do domu z kurtką w reklamówce, a na schodach spotkałam sąsiada z naprzeciwka.
– Dzień dobry. Widzę, że udane łowy? – zagadnął, zerkając na torbę.
– A i owszem. Znalazłam coś, co nawet mojej wnuczce może się spodobać. Choć znając ją, powie, że to starocie.
– Czasem trzeba młodym pokazać, że styl nie kosztuje fortuny – odparł z uśmiechem.
Wnuczka przyszła po południu.
– Babciu, serio, znowu coś z lumpeksu? – skrzywiła się, gdy pokazałam jej kurtkę.
– Przymierz, zanim ocenisz – powiedziałam spokojnie.
Wzruszyła ramionami, ale wzięła kurtkę i zniknęła w łazience. Po chwili wyszła i spojrzała na siebie w lustrze.
– No dobra, przyznam, że wygląda całkiem... modnie – mruknęła.
– A kosztowała czternaście pięćdziesiąt – dodałam z dumą.
– Co?! To niemożliwe!
Uśmiechnęłam się tylko i poszłam nastawić wodę na herbatę.
Byłam z niej dumna
Wnuczka pojawiła się znowu w sobotę, tym razem w kurtce, którą jej podarowałam.
– Myślałam, że tylko przymierzasz, a nie że już nosisz – powiedziałam, zerkając spod oka.
– Miałam ją na sobie wczoraj w szkole. Koleżanki pytały, skąd ją mam.
– I co powiedziałaś? – zapytałam, nie kryjąc ciekawości.
– Że od babci... Ale nie mówiłam, że z lumpeksu. Powiedziałam, że to vintage.
Parsknęłam śmiechem.
– Czyli teraz lumpeks to „vintage”?
– Brzmi lepiej, przyznaj sama – rzuciła, z uśmieszkiem. – Ale wiesz co? Jedna z dziewczyn powiedziała, że widziała taką kurtkę na stronie jakiegoś drogiego sklepu. Myślała, że wydałam majątek.
– I jak się z tym czułaś?
– Fajnie. Wreszcie nie musiałam nic zazdrościć tym, co mają wszystko od rodziców.
Poczułam dumę. Lena dorastała. I może pierwszy raz zrozumiała, że wartość rzeczy nie zawsze mierzy się metką.
– Babciu, a wiesz, że moja koleżanka też chce iść do lumpeksu? – dodała, oblizując palce z soku. – Pytała, czy mogłaby kiedyś pójść z tobą.
– Z przyjemnością – odpowiedziałam bez zastanowienia. – Ale ostrzegam, trzeba wstać wcześnie i mieć oczy szeroko otwarte. I cierpliwość. Dużo cierpliwości.
– No to chyba jeszcze musi dojrzeć – rzuciła Lena, śmiejąc się.
Zanim wyszła, poprosiła o parasolkę. Wyszła w kurtce, która jeszcze tydzień temu była dla niej „obciachem”.
Stałam się ich przewodniczką
W następnym tygodniu Lena zadzwoniła wieczorem.
– Babciu, mogę przyjść jutro z koleżanką? Ta od kurtki, pamiętasz? – zapytała bez zbędnych wstępów.
– Pamiętam, przecież mówiłaś, że chce się wybrać do lumpeksu.
– No to przyjdziemy razem rano. Pójdziesz z nami?
– A co, mam być waszym przewodnikiem po świecie używanej odzieży?
– Dokładnie! – zaśmiała się. – Nikt nie zna się na tym lepiej niż ty.
Nazajutrz spotkałyśmy się pod moją klatką o ósmej rano. Koleżanka Leny – chuda, wysoka, w ogromnym szaliku – była wyraźnie podekscytowana.
– Dzień dobry! Lena mówiła, że z pani to mistrzyni lumpeksów.
– Mistrzyni? No nie wiem, ale potrafię znaleźć coś dobrego za grosze – odparłam z uśmiechem.
Weszłyśmy do sklepu i od razu zanurkowałyśmy między wieszakami. Dziewczyny zaczęły przeglądać ubrania z zaciekawieniem, czasem zaskoczone, czasem rozbawione.
– Babciu, patrz! – zawołała Lena. – To chyba taka sama bluza, jaką widziałam na zdjęciu w internecie!
– A ile kosztuje? – zapytałam, podchodząc.
– Siedem złotych. – Koleżanka Leny patrzyła na metkę, jakby widziała złoto.
Później, przy kasie, dziewczyny miały ręce pełne „skarbów”. A przy wyjściu Lena zrobiła mi zdjęcie z torbami.
– Po co ci to zdjęcie? – spytałam, podejrzliwie mrużąc oczy.
– Wrzucę na story. Podpiszę: „Zakupy z babcią, która zna życie i ma oko do stylu”.
– Żeby tylko się nie wydało, że to wszystko z lumpeksu – mruknęłam, półżartem.
– Babciu, dziś to już nie wstyd. To trend!
Doceniła mnie
Od tamtego dnia coś się zmieniło. Lena zaczęła dzwonić częściej. A co sobotę – obowiązkowo – przychodziła do mnie na herbatę i wspólne przeglądanie nowych „łupów”. Czasem sama coś przyniosła, czasem prosiła, żebym jej coś wypatrzyła.
– Babciu, nie widziałaś przypadkiem jakiejś torebki w stylu retro? Takiej na długim pasku, z klapką?
– Widziałam jedną brązową, ale była już mocno zużyta. Ale pani Halinka mi obiecała, że da mi znać, jak coś lepszego się pojawi.
– Pani Halina to ta z fioletowymi włosami?
– Tak, tylko teraz są niebieskie – zaśmiałam się.
Wnuczka parsknęła i zanotowała coś w telefonie.
– Co robisz?
– Zapisuję, żeby ci przypomnieć. Mam teraz zeszyt z listą „do upolowania z babcią”.
Sąsiad z naprzeciwka coraz częściej spotykał mnie na klatce, gdy wracałam obładowana torbami.
– Chyba biznes się rozkręca – zagadnął pewnego dnia.
– Raczej hobby z misją – odpowiedziałam.
– Wnuczka dalej pod wrażeniem?
– Teraz to już cała jej klasa wie, że babcia znajduje perełki. Ostatnio jedna z dziewczyn zapytała, czy nie mam konta na jakiejś sprzedażowej stronie.
– To może pani otworzyć własny butik internetowy – rzucił z uśmiechem.
– O nie, ja już mam swoje lata. Wystarczy mi, że wnuczka się do mnie przytula bez kręcenia nosem.
I to była prawda. Bo nic nie cieszyło mnie bardziej niż ten moment, gdy Lena objęła mnie ramieniem i powiedziała:
– Babciu, jesteś najlepsza.
Byłam zadowolona
Był piątek, jeden z tych jesiennych dni, kiedy wszystko pachnie mokrymi liśćmi. Wstałam wcześnie, bo wiedziałam, że dziś nowe dostawy. Wnuczka nie mogła iść ze mną, bo miała kartkówkę z historii, ale powiedziała:
– Babciu, jakbyś trafiła na coś beżowego, wełnianego i z dużymi guzikami, to bierz w ciemno!
– Dobrze, dobrze. Beżowe, wełniane, guziki. Już sobie wyobrażam pół miasta w takich samych płaszczach – odparłam, śmiejąc się.
Znalazłam. Płaszcz jak z filmu. Długi, z szerokim kołnierzem, podszyty satyną. Wyglądał, jakby ktoś w nim raz wyszedł i potem odwiesił do szafy na dziesięć lat. Kosztował osiemnaście złotych. Nawet nie wahałam się ani chwili. Po południu Lena przyszła szybciej niż zwykle.
– Masz coś dla mnie? – zapytała, jeszcze zdejmując buty.
– Siadaj. Zobacz. – Podałam jej płaszcz, starannie złożony.
Rozłożyła go na kanapie i zamarła.
– Babciu… on jest idealny.
– Wiedziałam. Twój gust nie jest taki trudny do odczytania.
– Ale… on wygląda jak z tej kolekcji, co kosztuje po tysiąc pięćset. Serio.
– A kosztował osiemnaście – rzuciłam mimochodem.
– Powinnaś za to dostawać medal – zaśmiała się i ruszyła w stronę kuchni.
W tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam – to sąsiad.
– Przyszedłem oddać talerz po cieście. Pachnie tu… nowym płaszczem?
– Albo dumą babci – powiedziała Lena zza moich pleców.
Spojrzałam na niego i tylko wzruszyłam ramionami.
– Mam dobre oko.
– I serce – dodał cicho, zanim się odwrócił.
Serce miałam miękkie jak masło
Minęło kilka tygodni. Płaszcz, kurtka, bluzy – wszystko, co Lena kiedyś nazywała „babcinym dziadostwem”, dziś nosiła z dumą. A ja? Ja wciąż chodziłam do swojego ulubionego lumpeksu we wtorki rano, choć teraz często w towarzystwie jednej lub dwóch młodych dziewczyn, które przyprowadzała wnuczka.
– Babciu, wiesz, że koleżanki pytają, czy nie możesz ich nauczyć „sztuki polowania”? – zapytała Lena pewnego dnia przy obiedzie.
– A co ja, trenerka od lumpeksów? – odparłam z udawanym oburzeniem.
– Trochę tak! Serio, babciu, jesteś jak influencerka, tylko że taka prawdziwa. Nie udajesz nikogo, po prostu wiesz, co robisz.
Pokiwałam głową z rozbawieniem, ale serce miałam miękkie jak masło. Tydzień później, przy herbacie, Lena powiedziała coś, co zapamiętam na długo:
– Wiesz, co jest najlepsze w tych naszych wspólnych zakupach?
– Że nie kosztują majątku?
– Też. Ale przede wszystkim, że dzięki nim spędzamy razem czas. I że nauczyłaś mnie, że styl to nie metka. To babcia.
Milczałam chwilę. W gardle mnie ścisnęło.
– A ty nauczyłaś mnie, że nawet stara babka może być trendy – odpowiedziałam w końcu.
Obie się roześmiałyśmy. Jednak największa jest ta bliskość, która wróciła między mną a wnuczką.
Janina, 63 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Dzieliłem się z synem emeryturą, bo nie miał za co żyć. Po tym, co mi zrobił w ramach wdzięczności, nie mam już dziecka”
- „Ukochany przestrzegał biurowych zasad jak ksiądz 10 przykazań. Nawet w imię miłości nie zrzucił maski zimnego biurokraty”
- „Za miłosne nadgodziny z szefem, dostałam premię uznaniową. W życiu trzeba łączyć przyjemne z pożytecznym”