Reklama

Zawsze wiedziałam, że moja wnuczka Lena jest wyjątkowa. Ośmioletnia, drobniutka jak wróbelek, z poważnymi oczami. Kiedyś powiedziała mi, że na Komunię chciałaby mieć wianek z prawdziwych kwiatów, „nie ze sztucznych, babciu, bo one nie pachną niczym”. Marzyła o zdjęciach na tle zielonych drzew i o tym, jak będzie stała na środku kościoła i wszyscy będą patrzeć tylko na nią.

Reklama

Ekscytowała się

Przygotowania do Komunii pochłonęły całą rodzinę. Zaproszenia z wypukłym złotym napisem, wybór odpowiedniego cateringu – wszystko musiało być idealne. Moja córka, czyli mama Leny, biegała od rana do wieczora. A Lena odliczała dni.

Aż nadszedł dzień spowiedzi przed Komunią, a potem coś się zaczęło zmieniać. W jej oczach pojawił się cień. Nie mówiła o sukience już tak często. Kiedy pokazałam jej zdjęcie wianka z żywych stokrotek, tylko skinęła głową. Była cicha, jakby coś w niej gasło powoli, niepostrzeżenie.

Byłam w kuchni, gdy wrócili ze spowiedzi. Usłyszałam, jak drzwi się zamykają, a potem kroki – szybkie, niepewne. Lena przemknęła obok mnie jak cień, z mokrymi policzkami i czerwonym nosem. Weszła do swojego pokoju i zamknęła drzwi. Matka spojrzała na ojca i wzruszyła ramionami.

– Emocje – mruknęła. – Dzieci tak mają. Trochę się przestraszyła, przejdzie jej do jutra.

– Pewnie konfesjonał ją przeraził – dodał ojciec, siadając do stołu. – Też kiedyś myślałem, że ksiądz mnie tam zje.

Nie odezwałam się. Umyłam ręce, wyłączyłam gaz pod zupą i poszłam do Leny. Zapukałam cicho. Nie odpowiedziała, więc uchyliłam drzwi. Siedziała skulona na łóżku, z kolanami pod brodą. Oczy miała wlepione w podłogę.

– Mogę? – zapytałam.

Była przerażona

Skinęła głową, nie patrząc na mnie. Usiadłam obok niej i przez chwilę nic nie mówiłyśmy. Wiedziałam, że nie mogę od razu zadawać pytań. Lena w końcu westchnęła i ledwo słyszalnie szepnęła:

– Powiedział, że nie jestem gotowa… Bo nie płakałam nad grzechami… Ale ja się starałam…

Poczułam, jak coś we mnie pęka. Objęłam ją ramieniem i przytuliłam do siebie.

– Oj, kochanie… Spowiedź nie powinna tak wyglądać… Nikt nie może sprawić, żebyś czuła się zła, kiedy przyszłaś tam z otwartym sercem.

Łzy zaczęły znowu płynąć po jej twarzy. Szeptała coś jeszcze, ale głos jej się łamał. Tuliłam ją, aż przysnęła wtulona we mnie jak kiedyś, gdy była zupełnie malutka.

Następnego ranka Lena nie chciała wstać z łóżka. Przyszłam do niej z kanapką, ale tylko spojrzała na mnie spod kołdry i powiedziała, że boli ją brzuch. Pomyślałam, że może to naprawdę stres. Ale potem było to samo kolejnego dnia. I następnego.

Rodzice zaczęli tracić cierpliwość.

– Przestań, Lena, nie udawaj. Wszyscy się cieszą, tylko ty znowu swoje – powiedziała jej matka, wyjmując z szafy świeżo uprasowaną albę.

– Jak nie pójdzie, to się ośmieszymy. Ludzie pomyślą, że coś z nią nie tak – dodał ojciec, prostując koszulę i wzdychając ciężko.

Nie rozumieli jej

Z trudem powstrzymałam się, by nie wtrącić się ostro. Zamiast tego, wieczorem usiadłam z Leną przy biurku.

– Czujesz się tak, jakbyś nie miała wyboru, prawda? – zapytałam cicho, nie patrząc jej w oczy.

– Wszyscy chcą, żebym była szczęśliwa, a ja nie umiem – wyszeptała w końcu. – Wiem, że powinnam, ale czuję się dziwnie w środku.

Dorośli widzieli w niej upór. Ja widziałam coś innego. To nie był bunt. To był lęk. A lęk jest jak głaz – dzieci nie umieją go same dźwigać. Potrzebują, żeby ktoś im go choć trochę uniósł. Ale nikt nie próbował. Nawet ja nie umiałam jeszcze wtedy znaleźć właściwego słowa.

Każdego ranka Lena wstawała coraz wolniej, a z oczu znikało światło. Jakby coś ją codziennie gasiło, a ona już nawet nie próbowała z tym walczyć.

W dzień Komunii wstałam wcześnie. Za oknem było jasno, ale cicho – jakby świat sam nie wiedział, jak się zachować w ten dzień. Dzień, który miał być świętem.

Zrobiła, jak uważała

Lena dała się ubrać bez słowa. Wianek z żywych konwalii, który sama dla niej uplotłam, leżał na toaletce. Usiadła przede mną i pozwoliła, żebym go założyła na jej głowę. Nie spojrzała w lustro. W oczach nie miała ani radości, ani wzruszenia.

W kościele rodzice usiedli w ławce, dumni i zdenerwowani jednocześnie. Zerkałam co chwilę w tył, bo nie widziałam Leny. W końcu dostrzegłam ją, wchodzącą wraz z innymi dziećmi, z rękami splecionymi przy brzuchu. Patrzyła w ziemię. Msza się zaczęła. Rodzice nerwowo rozglądali się za Leną, ale nie wstawała. Siedziała, milcząca, nieruchoma, jakby bała się, że każdy ruch wywoła lawinę. Nie podeszłą, gdy dzieci przyjmowały Komunię.

Po mszy rodzice wybuchli.

– Ośmieszyłaś nas! Jak mogłaś?! – wykrzyknęła matka, ściskając torebkę z taką siłą, że aż zbielały jej knykcie.

– Tyle przygotowań. I na co to wszystko? – dodał ojciec, patrząc na córkę z chłodnym rozczarowaniem.

Stanęłam między nimi a Leną. Nie chciałam, żeby musiała słuchać dłużej.

– Zostawcie ją. Może pierwszy raz zrobiła coś naprawdę po swojemu.

Nie odpowiedzieli. Odwrócili się i poszli do samochodu.

Rodzice byli wściekli

W domu grała muzyka, goście śmiali się przy stole, a Lena zamknęła się w swoim pokoju. Rodzice nic nie tłumaczyli. Każdy, kto pytał, dostawał tylko uśmiech bez słów. Weszłam do niej po cichu. Siedziała na łóżku w białej sukience, wianek leżał obok. W dłoniach ściskała różaniec.

– Nie musisz nikomu nic udowadniać – powiedziałam, siadając obok.

Spojrzała na mnie poważnie, dojrzale.

– Ale ja chyba nie chcę Boga, jeśli On się na mnie złości.

Zacisnęło mi się gardło. Takie słowa nie mieszczą się w ustach dziecka. A jednak się zmieściły. I wszystko zmieniły.

Nie wiem, czy Lena jeszcze kiedyś wróci do kościoła. Ale tamtego dnia, siedząc w białej sukience i nie sięgając po opłatek, pokazała coś więcej niż niezgodę. Pokazała, że widzi i czuje inaczej. Że nie chce grać w nie swoją grę.

Rodzice długo nie rozumieli, o co chodziło. Przykryli tę historię ciszą, jakby miała zniknąć. Zawsze myślałam, że odwaga to głośny krzyk. Ale może prawdziwa odwaga rodzi się właśnie w ciszy. I w oczach ośmioletniej dziewczynki, która po raz pierwszy powiedziała światu „nie”.

Bożena, 62 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama