„Wnuczka miała komunię, ale synowa nie pozwoliła mi nawet wejść do kościoła. Wstydziła się, że jestem ze wsi”
„Czułam to od dawna. Tylko nigdy nikt nie powiedział tego tak wprost. – Dla nich ważniejsze, żeby dzieciak miała quada niż babcię – dodała gorzko Ewka. – Taka prawda. – Wiem – odpowiedziałam cicho. – I chyba już się z tym pogodziłam”.

- Redakcja
Zawsze mówiłam, że dzień najlepiej zaczyna się od zapachu świeżo parzonej kawy i skrzypiących drzwi do spiżarki, w której chowam domowy twaróg. Taki z podpuszczką, nie z marketu. U mnie na wsi nic się nie marnuje. Zawsze trochę śmietany zostaje, jajka od kurek, mąka z młyna od Kazika — wystarczy, by upiec sernik, za którym kiedyś wnuczka Julka przepadała.
– Babciu, tylko nie zapomnij o tej chrupiącej kruszonce! – wołała, kręcąc się po kuchni w swoich białych rajtuzach, gdy miała cztery lata.
Pamiętam to jak dziś. Teraz cisza. Tylko zegar na ścianie tyka, a ja siedzę przy stole, zerkając przez okno na poranek w ogrodzie. Kury gdaczą, pies śpi pod schodami. A ja... ja się starzeję. Może już zdziczałam? Może faktycznie jestem „za prosta”, jak to powiedziała kiedyś Karolina, żona mojego syna. Szeptem, ale słyszałam. Nie musiała mówić głośno.
Odkąd Tomek się z nią ożenił, wszystko się zmieniło. Jeszcze kiedyś przyjeżdżali z Julką na weekendy. Dziewczynka tuliła się do mnie wieczorami, jadła zupę mleczną, a ja myślałam, że tak będzie zawsze. Ale potem... Karolina zaczęła robić miny, kiedy częstowałam rosołem z prawdziwej kury, nie z kostki. I już więcej nie przyjechali. Nie obrażam się. Już nie. Po prostu przestali dzwonić.
O Julce dowiedziałam się od sąsiadki, tej z numeru dziewiętnaście. „A wiesz, że twoja wnuczka Komunię ma w niedzielę?” – rzuciła, przystając przy płocie. Serce mi wtedy stanęło. Nie zaprosili mnie. Postanowiłam jednak pojechać. Nie żeby się wpraszać. Nie żeby im coś zepsuć. Chciałam tylko z daleka popatrzeć. Upewnić się, że rośnie zdrowa. Że wygląda na szczęśliwą. I nic więcej.
Wszystko wyglądało elegancko
Wysiadłam z autobusu dwie ulice dalej, żeby nikt nie widział. Szłam powoli. W ręku ściskałam małą torebkę z medalikiem i chusteczkę, bo znałam siebie – wiedziałam, że będą łzy.
Kościół był pięknie przystrojony. Białe baloniki, wstążki, złote litery na banerze: „Pierwsza Komunia Święta”. Przed wejściem tłum. Kobiety w drogich sukniach, dzieci w strojach jak z katalogu. Ktoś parkował czarnego SUV-a, inny robił zdjęcia nowym aparatem.
Stanęłam z boku. Przy ścianie. Czułam się obca, jak intruz. I wtedy ich zobaczyłam – Karolina w białym garniturze, Tomek w granatowym. Szli z Julką, która wyglądała jak aniołek – biała sukienka, wianek, bielutkie buciki. Karolina mnie zauważyła. Zmrużyła oczy i ruszyła w moją stronę.
– Mamo? Co ty tu robisz? – spytała zimno.
– Chciałam tylko zobaczyć Julkę – odpowiedziałam cicho.
– Nie powinnaś tu być...
Tomek stał za nią. Patrzył gdzieś w bok. Nawet nie powiedział „cześć”.
– To nie o mnie chodzi – szepnęłam – tylko o nią.
– Właśnie – Karolina zmroziła mnie spojrzeniem. – Dlatego nie wchodź. Ona cię nawet nie pamięta.
Cofnęłam się. Zostałam przy murze, słysząc przez drzwi dźwięki organów. Komunijne pieśni. A potem ciszę – tylko łzy kapały mi na płaszcz.
Czułam się jak podglądaczka
Stanęłam z boku, prawie za tujami, byleby nie rzucać się w oczy. Z kościoła właśnie wychodzili – dziewczynki jak z bajki, bielusieńkie, z torebeczkami i wianuszkami, chłopcy jak mali dżentelmeni. Wszyscy ustawiali się do zdjęć. Rodzice biegali z telefonami, ktoś miał drona. Tyle zamieszania, tyle śmiechu.
Zobaczyłam ją – Julkę. Szła jako jedna z ostatnich. Uśmiechała się szeroko, niosła świecę i wyglądała... inaczej. Jakby już nie była tą małą dziewczynką z sernikiem na buzi, tylko damą, pannicą z miasta.
Podjechał quad. Prawdziwy, czerwony, z kokardą. Tłum zamarł. Ktoś zawołał: „Ale bajer!”. Karolina klasnęła w dłonie, Tomek robił zdjęcia. A ja... patrzyłam. I nie wiedziałam, czy bardziej mnie boli, że mnie tam nie ma, czy że Julka wyglądała na szczęśliwą beze mnie.
Podeszła jakaś kobieta z dzieckiem i powiedziała:
– Piękna ta dziewczynka. Pewnie wnuczka?
Spojrzałam na nią zaskoczona.
– Widziałam, jak na nią patrzysz – dodała łagodnie. – Ja też tak kiedyś stałam. Tylko że moja wnuczka już ma siedemnaście lat i nawet nie mówi „dzień dobry”.
Skinęłam głową. Powietrze nagle stało się ciężkie. Chciałam podejść, pogratulować, powiedzieć jedno słowo. Ale bałam się spojrzenia Karoliny. Bałam się, że Julka powie: „Kim pani jest?” Zostałam więc tam, za krzakiem, patrząc, jak moje dziecko, moje małe słoneczko, świętuje bez mnie.
Dla mnie to było jak cud
Już miałam odejść. Wszystko się skończyło – zdjęcia zrobione, baloniki rozdane, ludzie pakowali się do samochodów. Ustałam jeszcze chwilę, trzymając się ogrodzenia, jakbym szukała w nim oparcia. Wtedy usłyszałam to jedno słowo, które rozerwało mnie od środka.
– Babciu!
Odwróciłam się. Biegła. W białej sukience, z wiankiem przekrzywionym na bok, z zawiązaną na nadgarstku złotą wstążką. Julka. Moja wnuczka. Moja dziewczynka.
– Babciu! – powtórzyła, już przy mnie. – Dlaczego nie byłaś w środku?
Nie potrafiłam wydobyć głosu. Łzy mnie zatkały. A ona, bez wahania, rzuciła mi się na szyję. Pachniała pudrem i bzem.
– Tęskniłam za tobą – wyszeptała.
– Ja za tobą jeszcze bardziej – wyjąkałam w końcu. – Tak bardzo...
W dłoni trzymała mały bukiecik.
– To dla ciebie – podała mi go z powagą. – Chciałam, żebyś miała cząstkę mojego święta.
Czułam, jak moje dłonie drżą. Przyjęłam bukiecik z pokorą, jak największy dar. Z daleka Karolina patrzyła. Twarz miała jak z kamienia. Tomek odwrócił wzrok. Może wstydził się. Może żałował. Ale nie podszedł. Nie powiedział nic.
– Muszę wracać – powiedziała Julka. – Ale będę o tobie pamiętać. Obiecuję.
I pobiegła. A ja stałam dalej, z kwiatkami w dłoni, płacząc jak dziecko. Bo może nie wszystko stracone.
Było mi przykro
Odeszłam w bok, w boczną alejkę przy kościele. Jeszcze łzy nie obeschły, jeszcze w uszach brzmiało to jedno „Babciu”. I wtedy spotkałam Ewkę – moją kuzynkę, której nie widziałam od lat. Przyglądała mi się przez moment, a potem tylko westchnęła.
– Karolina cię nie znosi – powiedziała bez ceregieli. – Od początku. Mówiła, że jesteś wieśniarą. A Tomek… On nie ma jaj.
Zamrugałam, ale nie zaprzeczyłam. Wszystko już wiedziałam. Czułam to od dawna. Tylko nigdy nikt nie powiedział tego tak wprost.
– Dla nich ważniejsze, żeby dzieciak miała quada niż babcię – dodała gorzko Ewka. – Taka prawda.
– Wiem – odpowiedziałam cicho. – I chyba już się z tym pogodziłam.
Szłyśmy chwilę razem, w milczeniu. Ewka mówiła jeszcze o tym, co się u niej dzieje, o wnukach, o nowym płocie. A ja myślami byłam w tamtym uścisku, w tej chwili, która trwała może dwie minuty, ale była silniejsza niż całe lata milczenia.
Potem pożegnałyśmy się. Nie chciałam wracać autobusem. Szłam pieszo. Droga była długa, ale potrzebna. Po drodze zbierałam gałązki bzu. Te kwiaty Julka zawsze uwielbiała. – Pachnie jak bajka! – mówiła kiedyś. W domu wstawiłam bez do dzbanka. Usiadłam przy stole. Cicho. Tylko zegar tykał. „Nie jestem już potrzebna”, pomyślałam.
Chciałam zobaczyć się z wnuczką
Zebrałam się dopiero po kilku dniach. Myślałam, że emocje opadną, że wszystko sobie w głowie poukładam. Ale serce nie chciało się uspokoić. Czułam je w gardle za każdym razem, gdy wchodziłam do kuchni i widziałam pudełko po komunijnym medaliku.
Postanowiłam, że spróbuję. Nie chcę już milczeć, udawać, że mnie nie boli. Zadzwoniłam do Tomka.
– Cześć… to ja. Mama – powiedziałam, jakby to mogło nie być oczywiste.
– Cześć – odpowiedział po chwili. Głos miał zdziwiony, może trochę spięty.
– Chciałabym się spotkać z Julką. Tylko z nią. Choćby na chwilę. Na spacer. Lody. Nic więcej nie chcę.
Cisza.
– Tomek… proszę cię. Nie chodzi o ciebie, nie o Karolinę. Chcę po prostu... ją zobaczyć. W normalny dzień, nie zza krzaka.
– Muszę zapytać Karolinę – powiedział. I wtedy zrozumiałam, że to nie on decyduje. Że nawet jeśli by chciał, nie ma odwagi.
Czekałam. Cały dzień, dwa, trzy. W końcu dostałam wiadomość. SMS. Od Tomka. Krótki.
„To nie jest dobry moment. Julka ma dużo obowiązków.”
Obowiązki. No tak.... Pamiętam, jak biegała po podwórku z wiaderkiem, zbierając stokrotki, jakby to był największy obowiązek świata. Nie odpisałam.
Będę czekać
Wieczorem usiadłam na ganku. Pachniał bez, a po podwórku ganiały dzieci sąsiadów – chłopaki w piżamach, jedna dziewczynka w koronie z papieru. Śmiali się tak głośno, że aż pies zaczął szczekać.
Spojrzałam w górę, na niebo – fioletowe od zmierzchu, przyciężkie, ale spokojne. Wzięłam głęboki oddech. Powoli, jakby oddech mógł ukoić tę przestrzeń we mnie, w której nie było już ani gniewu, ani nadziei. Tylko cicha zgoda. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś mnie zaproszą. Czy usłyszę „Babciu, przyjedź do nas”. Może nie. Może już zawsze będę tą, którą trzymają za płotem. Ale jedno wiem na pewno: ja nadal jestem babcią. Dla niej.
Bo miłości nie odbiera się zaproszeniem. Nie kasuje się jej brakiem telefonu. Nie kończy się jej nawet wtedy, gdy ktoś ci zamyka drzwi przed nosem. Ona zostaje. W serniku. W medaliku. W cichym „Tęskniłam” wypowiedzianym przez dziecko, które na moment zapomniało, co jej wpojono.
Nie walczę już. Nie zabiegam. Nie chcę się nikomu przypodobać. Mam swoją kuchnię, swoje kury, swój bez i wspomnienia małych rączek lepionych do mojego fartucha. To moje. I jeśli któregoś dnia Julka zapuka do tych drzwi, zastanie mnie tu. Może starszą. Może słabszą, ale gotową powiedzieć: – Dziecko, dobrze że jesteś.
Barbara, 69 lat
Czytaj także:
- „Komunia wnuczki była jak gala Oscarów ze złotym konfetti. Naiwnie wierzyłam, że jeszcze nadal chodzi o Boga”
- „Wesele siostry zakończyło się rozwodem i to jeszcze przed tortem. Szwagier odstawił taki teatrzyk, że głowa mała”
- „Gdy usłyszałam, że teściowa kogoś ma, nie dowierzałam. Prawdziwy szok jednak przeżyłam, gdy poznałam jej amanta”