„Wnuczka nie chciała iść do pierwszej spowiedzi przed komunią. Wyznała mi, czego naprawdę się boi”
„– Nie chcę mówić komuś obcemu, co robiłam źle – powiedziała. Poczułam ukłucie niepokoju. Wstałam z krzesła i przysiadłam obok niej, na małym stołku. – Ale to nie jest ktoś obcy – zaczęłam tłumaczyć, głaszcząc ją po ramieniu. – To ksiądz. On cię nie ocenia. On tylko pomaga ci porozmawiać z Bogiem”.

- Redakcja
Nie wiem, co mnie najbardziej zmieniło – emerytura, samotność czy może to, że zaczęłam spędzać więcej czasu z wnuczką niż z własną córką. Mam na imię Halina. Zosię wychowujemy wspólnie z Magdą, moją córką. Jej ojciec odszedł, zanim mała zaczęła mówić. Nie było łatwo, ale dałyśmy radę – kobiety są silne, gdy nie mają wyjścia.
Od lat znajduję ukojenie w modlitwie. W wierze jest coś prostego, spokojnego. To daje mi siłę – i chciałam, by Zosia też to poczuła. Gdy tylko Magda powiedziała, że czas zacząć przygotowania do komunii, ucieszyłam się, jakby to była moja własna szansa na bliskość z Bogiem. I może rzeczywiście o to chodziło – o szansę, by podzielić się z wnuczką czymś więcej niż tylko obiadem i bajką przed snem.
Nie przypuszczałam, że właśnie ta komunia sprawi, że zacznę się zastanawiać, czy dobrze rozumiem, czym naprawdę jest wiara.
Byłam w szoku
– Babciu, ja nie chcę iść do spowiedzi – powiedziała Zosia, patrząc na mnie znad talerza z kanapką. Jej głos był cichy, ale stanowczy.
Zawiesiłam nóż nad masłem i spojrzałam na nią uważniej. Miała zmarszczone brwi i lekko drżała jej broda. Wzięłam głęboki oddech.
– Dlaczego, kochanie? – zapytałam najłagodniej, jak potrafiłam. – Boisz się?
Zosia pokręciła głową, patrząc uporczywie w talerz. Przez chwilę myślałam, że nic nie odpowie. Ale nagle wyszeptała:
– Nie chcę mówić komuś obcemu, co robiłam źle.
Poczułam ukłucie niepokoju. Wstałam z krzesła i przysiadłam obok niej, na małym stołku.
– Ale to nie jest ktoś obcy – zaczęłam tłumaczyć, głaszcząc ją po ramieniu. – To ksiądz. On cię nie ocenia. On tylko pomaga ci porozmawiać z Bogiem.
Zosia wzruszyła ramionami i spuściła głowę jeszcze niżej. Widziałam, że walczy ze sobą.
– Zosiu, spowiedź to ważna rzecz. Bez niej nie możesz przyjąć komunii – powiedziałam łagodnie, choć wewnątrz narastała we mnie irytacja. – A ty przecież chcesz, prawda? Tak się cieszyłaś z białej sukienki…
– Ale ja... ja nie chcę! – krzyknęła nagle, zrywając się od stołu. Kanapka spadła na podłogę.
– Zosiu! – zawołałam za nią, ale już była w korytarzu, szarpiąc klamkę od drzwi swojego pokoju.
Siedziałam przez chwilę w ciszy, ściskając w dłoni nóż do masła. Czułam, jak rośnie we mnie gorące, niezrozumiałe rozżalenie. Przecież robiłam to dla niej. Dla jej dobra. Czy naprawdę była aż tak niewdzięczna?
Patrzyłam w okno, na przywiędłe liście kołyszące się na wietrze. Co ja zrobiłam źle? Może Zosia była po prostu jeszcze za mała. Może nie rozumiała, jak ważne są te rzeczy. Ale przecież ja w jej wieku... ja wiedziałam. A przynajmniej nikt nie pytał, czy rozumiem.
Przez drzwi jej pokoju dochodziło ciche szlochanie. Ścisnęło mnie w gardle. Może powinnam była ją przytulić. Ale zamiast tego, zostałam w kuchni, ze ściśniętym sercem i kanapką na podłodze.
Myślałam, że córka coś zrobi
Wieczorem, kiedy Zosia już spała, usiadłam z Magdą przy kuchennym stole. W powietrzu wisiała ciężka cisza, przerywana tylko tykaniem zegara.
– Twoja córka odmówiła pójścia do spowiedzi – zaczęłam, ściskając w dłoniach kubek herbaty. – Próbowałam z nią rozmawiać, ale... – wzruszyłam ramionami.
Magda spojrzała na mnie spokojnie, ale w jej oczach zobaczyłam cień zmęczenia.
– Wiem – powiedziała cicho. – Opowiadała mi już.
– I ty nic z tym nie zrobisz? – podniosłam głos bardziej, niż zamierzałam. – Przecież to jest ważne! To jest sakrament!
– Mamo, ona się boi – odpowiedziała Magda, opierając łokcie o stół. – I to nie jest jakiś kaprys. To jest prawdziwy lęk.
– A czy ty w ogóle próbowałaś ją przygotować? – warknęłam, zanim zdążyłam się powstrzymać. – Czy tylko zostawiłaś wszystko na mjej głowie?
Magda zbladła. Widziałam, jak ściska dłonie w pięści.
– Nie jesteśmy już w czasach, kiedy dzieciom mówiło się: „tak ma być i koniec” – odparła ostro. – Może ty tak byłaś wychowana, ale ja chcę, żeby moje dziecko rozumiało, co robi, a nie bało się Boga.
– Nikt się Boga nie boi! – krzyknęłam. – Trzeba mieć szacunek! Trzeba umieć przyznać się do winy!
Magda patrzyła na mnie przez długą chwilę. Milczenie było gorsze niż najgorsze słowa.
– Mamo – powiedziała w końcu, cicho, ale z drżeniem w głosie. – Może to ty nie chcesz przyznać, że świat się zmienił. Że Zosia ma prawo czuć inaczej niż ty czułaś trzydzieści lat temu.
Wstała, zabierając swój kubek. Przed zamknięciem drzwi szepnęła jeszcze:
– Może zamiast zmuszać ją do rytuałów, powinnaś po prostu jej wysłuchać.
Zostałam sama przy kuchennym stole, z sercem ciężkim jak kamień.
Wnuczka wszystko mi wyznała
Siedziałam w fotelu, z książką na kolanach, której nawet nie próbowałam czytać. W domu było cicho, za cicho. Nagle usłyszałam lekkie skrzypnięcie drzwi. Podniosłam wzrok – w progu stała Zosia. Miała na sobie za dużą piżamę w niebieskie gwiazdki i mokre od łez oczy.
– Babciu... – wyszeptała.
Odłożyłam książkę i rozłożyłam ramiona. Dziewczynka niemal rzuciła się w moje objęcia, mocno przytulając się do mnie.
– Kochanie, co się stało? – zapytałam, całując ją w głowę.
– Podsłuchałam waszą rozmowę – zaczęła, łkając. – Mamo i twoją... Nie chciałam, ale słyszałam wszystko...
Poczułam, jak serce ściska mi się z bólu. Objęłam ją mocniej, pozwalając mówić dalej.
– Ja się naprawdę boję, babciu... – szepnęła. – Koleżanka w szkole opowiadała, że ksiądz na spowiedzi pytał ją o rzeczy, których nie rozumiała. I że był na nią zły, jak nie wiedziała, co odpowiedzieć...
Zadrżałam. Gdzieś w głowie usłyszałam własne wspomnienia sprzed lat – tamten strach, to uczucie, że trzeba być „dobrą dziewczynką” bez względu na wszystko.
– A ja... ja nie chcę, żeby ktoś był na mnie zły – wyszeptała Zosia, przyciskając twarz do mojego ramienia.
Zaniemówiłam. Próbowałam znaleźć w sobie gotowe odpowiedzi, pocieszenia, rady. Ale nie umiałam.
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, w drzwiach stanęła Magda. Patrzyła na nas – ja obejmująca Zosię, a ona we łzach.
– Nie zmuszajmy jej, mamo – powiedziała cicho. – Proszę cię.
Patrzyłam na moją córkę, potem na wnuczkę wtuloną we mnie jak mały ptaszek. I poczułam, że pierwszy raz od dawna zaczynam rozumieć.
Pogadałam z księdzem
Poszłam do księdza jeszcze tego samego dnia. Pomyślałam, że rozmowa z nim pomoże mi uporządkować w głowie to wszystko, co się działo. Proboszcz znał mnie od lat, wiedział, że zawsze byłam zaangażowana.
– Zosia boi się spowiedzi – powiedziałam, siedząc w jego skromnym biurze, z zapachem kadzidła w powietrzu. – Mówi, że koleżanka ją nastraszyła. Że ksiądz zadawał dziwne pytania...
Spojrzał na mnie znad okularów. Uśmiechu w jego oczach nie było.
– Dzieci dzisiaj są przewrażliwione – mruknął. – Kiedyś się nie pytało, tylko się prowadziło do konfesjonału. A teraz wszystko trzeba tłumaczyć, tłumaczyć i jeszcze raz tłumaczyć.
– Ale może właśnie trzeba... – zaczęłam niepewnie. – Może one nie rozumieją tego, co myśmy przyjmowali jako oczywiste.
Westchnął i odchylił się na krześle.
– Pani Halino, jeśli każdemu dziecku będziemy pozwalać decydować, co chce robić, a czego nie, to gdzie zajdziemy?
Wyszłam z kościoła z uczuciem ciężaru w klatce piersiowej. To nie była ta rozmowa, której oczekiwałam. To nie była pomoc.
Wieczorem usiadłam z Magdą na kanapie. Długo milczałyśmy.
– Byłam dziś u księdza – zaczęłam cicho. – I wiesz... po tej rozmowie zrozumiałam, że nie chodzi o to, by Zosia „odrobiła” spowiedź, jakby to była lekcja religii. Chodzi o to, by kiedyś mogła naprawdę spotkać się z Bogiem. A nie tylko się go bać.
Magda skinęła głową. A ja poczułam, że pierwszy raz od dawna powiedziałam coś nie tylko jako babcia, ale jako kobieta, która zaczyna rozumieć, że miłość nie zawsze mieści się w regułkach.
Postanowiłam pomóc wnuczce
W kuchni pachniało ciastem drożdżowym, które upiekłam specjalnie dla Zosi. Chciałam, żeby ten wieczór był inny – spokojny, ciepły, bez napięcia. Wnuczka siedziała przy stole, dłubiąc widelcem w kawałku jciasta. Od kilku dni chodziła przygaszona, a ja... próbowałam zrozumieć.
– Zosiu – zaczęłam cicho, siadając obok. – A co byś powiedziała, gdybyśmy same trochę się pobawiły w spowiedź?
Spojrzała na mnie zaskoczona.
– Jak to… pobawiły?
– No tak. Ja będę księdzem, ty powiesz coś, co cię gryzie, a potem się zamienimy – uśmiechnęłam się lekko. – Bez żadnych „grzechów ciężkich”. Po prostu spróbujmy pogadać. Tak... żeby oswoić to, co nieznane.
Zosia zawahała się, ale skinęła głową. Wzięłam małą apaszkę i przewiesiłam przez ramiona, udając ornat.
– Dziecko, witaj – zaczęłam teatralnie. – Co chcesz dziś powiedzieć?
Zosia zaśmiała się niepewnie, ale po chwili powiedziała cicho:
– Pokłóciłam się z Pauliną, bo nie chciała mi pożyczyć flamastrów.
– I co wtedy poczułaś?
– Że jej nienawidzę – westchnęła. – Ale to już mi przeszło.
– A przeprosiłaś ją?
– Nie...
– To może zrób to jutro – powiedziałam, kładąc jej rękę na dłoni. – I to wystarczy. To właśnie jest spowiedź. Nie chodzi o strach, tylko o rozmowę i próbę naprawy.
Zosia siedziała chwilę w milczeniu. Potem uśmiechnęła się lekko i powiedziała:
– Babciu… może jednak spróbuję.
Serce mi drgnęło. Może nie wszystko trzeba rozumieć od razu. Ale można się nauczyć – razem.
Może jeszcze coś się zmieni
Obudziłam się wcześnie, zanim jeszcze pierwsze promienie słońca przebiły się przez zasłony. Przez chwilę leżałam w ciszy, wsłuchując się w oddechy domu. Przypomniałam sobie własną pierwszą spowiedź – ten lodowaty konfesjonał, surowy głos księdza i drżące dłonie, które zaciskałam na różańcu. Nie wiedziałam wtedy, czy bardziej boję się Boga, czy tego, że coś powiem źle.
Wstałam i podeszłam do okna. Za nim świat powoli budził się do życia. Wśród drzew przemykały ptaki, a ulica była jeszcze pusta. Wzięłam głęboki oddech. Czułam w sobie spokój, ale też dziwną lekkość. Jakby coś ciężkiego, co nosiłam w sobie latami, nagle znalazło ujście.
Usłyszałam ciche kroki. Zosia stała w drzwiach w swojej piżamce, z potarganymi włosami i lekko zaspanymi oczami. Przez chwilę patrzyła na mnie, po czym podeszła i wtuliła się w moje ramiona.
– Dzień dobry, babciu – szepnęła.
– Dzień dobry, serduszko.
Nie musiałyśmy nic mówić. Wszystko już było jasne.
– Babciu... – powiedziała cicho. – Chcę jeszcze raz się pobawić... tak jak wczoraj. Ale trochę dłużej. Mogę?
– Możesz, kochanie. Mamy czas.
Zamiast szykować się w pośpiechu, zrobiliśmy herbatę. Potem wyszłyśmy na spacer do parku. Szłyśmy powoli, trzymając się za ręce. W powietrzu pachniało kwitnącą trawą, a słońce delikatnie muskało nas po twarzach. Ten poranek był najbliżej Boga, jak kiedykolwiek byłam.
Halina, 70 lat
Czytaj także:
- „Teściowa nie chciała wyprowadzić się z naszego mieszkania. Razem z żoną knuły coś po kątach, ale poznałem prawdę”
- „Szwagier wystawił mnie na ciężką próbę, a później odszedł z seminarium. Niestety okazało się, że nie dla mnie”
- „Mąż spędzał więcej czasu u sąsiadki niż w domu. Byłam pewna, że nie grają razem w szachy, ale prawda mnie zaskoczyła”