Reklama

Czasami człowiekowi się wydaje, że już nic go nie zaskoczy. A potem staje na chodniku, z kluczem w ręku, siatką z ziemniakami i pustką w głowie. Mam siedemdziesiąt pięć lat. Jestem emerytowaną nauczycielką. Wdową. Kobietą, która zawsze miała wszystko poukładane. Przez całe życie robiłam, co trzeba – uczyłam cudze dzieci, wychowywałam swoje, wspierałam, gdy się waliło. A kiedy Anna się rozwiodła, to ja przejęłam opiekę nad Julią. Juleczka. Moja wnuczka. Moje słońce.

Reklama

Tamtego dnia wracałam z targu, gdy zatrzymała mnie Krysia, sąsiadka.

– Marianka, a ty masz już kreację na ślub? – zapytała z uśmiechem.

– Jaki ślub?

– No, Julii przecież! – mówiła, jakby to była oczywista oczywistość. – Myślałam, że ty to pierwsza wszystko wiesz!

Serce mi wtedy zadrżało. Wnuczka bierze ślub, a ja dowiaduję się o tym od sąsiadki? Uśmiechnęłam się blado, coś mruknęłam, że może zaproszenie jeszcze nie dotarło. Ale przecież dobrze wiedziałam. Ono nie zaginęło. Po prostu nigdy nie zostało wysłane.

Na wesele jestem za stara?

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Przekręcałam się z boku na bok, liczyłam oddechy, potem owce, potem wspomnienia. O czwartej nad ranem wstałam, zrobiłam sobie herbatę i postanowiłam zadzwonić do Anny, gdy tylko będzie przyzwoita pora. Punkt ósma. Wiedziałam, że już wstała – zawsze o tej porze wyprowadza psa.

– Cześć, mamo! – odebrała pogodnie.

– Aniu, ja... chciałam zapytać o ślub Julii – powiedziałam, choć głos zadrżał mi przy ostatnim słowie. – Bo wiesz, Krysia wczoraj mnie zaczepiła i zapytała, czy mam już kreację...

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Mamo... – zaczęła cicho. – Nie chcieliśmy, żebyś się poczuła... wykluczona. Po prostu... to ma być nowoczesne wesele. Tylko młodzi, wiesz... luz, DJ, tańce do rana. Taki klimat.

– I dlatego mnie nie zaproszono? – zapytałam, ledwie panując nad głosem. – Bo jestem za stara?

– Nie o to chodzi. Julia mówiła, że... nie chcesz być w centrum zamieszania, że wolisz spokój. No i bała się, że będziesz oceniała jej sukienkę, makijaż...

Czy ja kiedykolwiek was oceniałam, Aniu?!

– Nie. Ale jesteś... wymagająca. I Julia się stresowała.

Westchnęłam. Poczułam, jak coś we mnie pęka. Nie powiedziałam nic. Nie chciałam płakać przez telefon.

– Rozumiem – szepnęłam. – Dobrze, że choć uprzedziłaś. Jeszcze bym się tam zjawiła z prezentem i w kapeluszu...

Rozłączyłam się, zanim zdążyła coś odpowiedzieć.

Kiedyś byłam kochana i potrzebna

Usiadłam w kuchni, przy tym samym stole, przy którym kiedyś robiłyśmy z Julią ozdoby z papieru. Teraz blat był pusty, a wyblakły obrus zwisał smętnie po bokach. Nalałam sobie herbaty, tej owocowej, z różą, którą Julka lubiła, kiedy była mała. Z szuflady wyjęłam album. Nie ten oficjalny, ze ślubami i chrzcinami, ale ten drugi – domowy. Była tam Julia z ciastem na nosie, z pierwszym warkoczykiem, który sama jej zaplotłam, z lalką pod pachą. Taka uśmiechnięta, ufna dziewczynka.

Przejechałam palcami po zdjęciu, na którym trzymała mnie za rękę. Zrobił je mój mąż, Zygmunt. Jak żył, to zawsze mówił:

Mała będzie miała w tobie podporę. Ty ją trzymasz mocniej niż własną córkę.

– Bo Anna zawsze chciała szybciej, dalej, więcej – mówiłam mu. – A Julcia? Julcia potrzebuje tylko mnie i jest cała szczęśliwa.

Z albumu wypadł stary rysunek – babcia i wnuczka, trzymają się za ręce, a nad nimi napis koślawym pismem: „Babciu, kocham cię najbardziej na świecie!” Zawiesiłam ten rysunek na lodówce. I tak nikt tu teraz nie zagląda. Niech przypomina, że kiedyś byłam potrzebna. Kiedyś byłam kochana. Zabrałam się za robienie rosołu. Bo przecież dziś sobota. A w sobotę zawsze jest rosół, choćby nie wiem co. Tylko dziś... nikt już na niego nie przyjdzie.

Wnuczka się mnie wstydzi

Długo się wahałam. Siedziałam w fotelu z telefonem w ręku, patrząc na ekran, jakby miał mnie poparzyć. Numer Julii znałam na pamięć, przecież wpisywałam go tyle razy, kiedy była dzieckiem – po zajęciach, po szkole muzycznej, kiedy bolał ją brzuszek. Zadzwoniłam. Po czterech sygnałach odebrała.

– Halo? Babciu?

– Tak, to ja. Nie przeszkadzam?

– Nie... tylko jestem w biegu, ale... co się stało?

– Julciu, ja tylko... chciałam zapytać... czy naprawdę nie będzie dla mnie miejsca na twoim ślubie?

Z drugiej strony zapadła cisza. Słyszałam szelest, może szukała ustronnego miejsca, może próbowała zebrać myśli.

– Babciu... nie wiem, co powiedzieć...

– Prawdę, dziecko. Tylko prawdę. Ja jestem stara, ale nie głupia.

– To nie tak, że cię przecież nie kocham. Ale... ty jesteś z innego świata. Bałam się, że będziesz się czuła nieswojo. Że będziesz wszystko komentować. Że nic ci się nie spodoba. To będzie nowoczesna impreza. Tylko młodzi. Że powiesz coś przy stole, co mnie zawstydzi...

Poczułam, jak serce mi się kurczy.

Czyli się mnie wstydzisz?

– Nie! Znaczy... nie tak... tylko... jesteś bardzo tradycyjna, babciu. A my chcemy ślub i wesele po swojemu. Ceremonia pod gołym niebem, DJ, foodtrucki, nawet pierwszy taniec będzie do jakiegoś hip-hopowego kawałka...

– A babcia by ci to zepsuła?

Julia nie odpowiedziała. Tylko westchnęła.

– W porządku – powiedziałam cicho. – Dziękuję, że odebrałaś.

– Babciu, proszę... nie bądź zła...

– Nie jestem zła, Julciu. Jest mi tylko przykro.

Rozłączyłam się.

Chciałam jej tylko spojrzeć w oczy

Nie miałam zamiaru tam iść. Przysięgałam sobie, że nie będę się narzucać, nie będę się prosić. Ale rano obudziłam się wcześniej niż zwykle, a gonitwa myśli nie dawała mi spokoju. Ubrałam się, wzięłam lnianą torbę z drobiazgami, które miałam Julii podarować. Były tam zdjęcia z dzieciństwa i naszyjnik po mojej mamie, który kiedyś jej obiecałam.

Drzwi otworzyła Anna.

– Mamo? Co ty tu robisz?

– Przyniosłam Julii kilka rzeczy. Jest?

Anna spojrzała za siebie.

– Jest... ale może nie teraz, ona się szykuje do panieńskiego...

– Chcę tylko chwilę porozmawiać – przerwałam spokojnie. – I nie zamierzam krzyczeć.

Julia siedziała na kanapie w szlafroku, z kubkiem kawy. Zamarła, gdy mnie zobaczyła.

– Babciu...

– Nie bój się, nie przyszłam po zaproszenie – powiedziałam, stawiając torbę na stoliku. – Chciałam tylko spojrzeć ci w oczy, zanim zniknę z twojego życia na dobre.

– Nie mów tak...

– A jak mam mówić, Julciu? Jak mam udawać, że to nic? Całe twoje dzieciństwo byłam obok, a teraz jestem za stara, za głupia, niewygodna?

Julia spuściła wzrok. Anna próbowała coś powiedzieć, ale gestem ją uciszyłam.

– Zapytałam cię ostatnio przez telefon, czy się mnie wstydzisz. Nie odpowiedziałaś. Więc zapytam jeszcze raz. Ale już ostatni: czy się mnie wstydzisz?

Julia nie podniosła głowy. Tylko szeptem powiedziała:

– Tak. Czasem się ciebie wstydziłam. Ale nie dlatego, że cię nie kocham. Tylko... ty zawsze wszystko oceniasz. Mówisz, co wypada, a co nie. A ja... chciałam tylko jednego dnia, który będzie tylko nasz. Mój i Patryka.

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu, ale ich nie puściłam.

– Rozumiem. Nie musisz nic więcej tłumaczyć. To będzie wasz dzień. Tylko pamiętaj, dziecko... że nie da się zbudować nowego świata, jeśli wyrzuca się z niego ludzi, którzy cię kochali.

Odwróciłam się i wyszłam. Nie obejrzałam się za siebie.

Teraz była tylko pustka

Wstałam jak zwykle o piątej. Nawet ptaki chyba jeszcze spały. Zaparzyłam herbatę i usiadłam przy stole. W domu panowała nieznośna cisza. Zegar w kuchni tykał zbyt głośno, a firanka falowała lekko na wietrze. To dzisiaj. Moja wnuczka wychodzi za mąż. Gdzieś, w sali pełnej świateł, głośnej muzyki i uśmiechniętych ludzi, Julia będzie tańczyć, śmiać się, przyjmować życzenia. A ja... mam tylko ten fotel, ten stół i stare zdjęcia.

Po południu przebrałam się w swoją najlepszą sukienkę. Tę granatową, w której byłam na chrzcinach Julii. Upięłam włosy. Usiadłam przed lustrem i pomyślałam, że wyglądam jak ktoś, kto wybiera się na ślub. Tyle że... nikt mnie nie zaprosił. Wzięłam kieliszek wina. Czerwone, półsłodkie. Tego wieczoru chciałam wznieść toast.

Otworzyłam stary album. Pierwsze zdjęcie – Julia w ogrodzie, ma może pięć lat, robi babki z piasku. Ja klęczę obok niej, pokazuję, jak uformować równiutką kopułkę. Razem wołałyśmy wtedy: „Babko, babko udaj się, a jak nie to cię zjem!”. Pamiętam ten dzień – miała wtedy ospę, a ja całymi nocami smarowałam jej krostki pudrem w płynie.

Nie płakałam. Już nie. Łzy wypłakałam tydzień temu. Teraz była tylko pustka. I ten album, i to wino. Tego wieczoru coś we mnie pękło. Cicho. Bez dźwięku. Jak gruba nić, która po latach przetarła się w jednym miejscu i nie da się jej już zawiązać na nowo.

Nie wszystko da się cofnąć

Był wtorek, pochmurny i duszny. Taki dzień, kiedy człowiek nie wie, czy zaraz spadnie deszcz, czy wyjdzie słońce, ale nic z tego i tak nie ma znaczenia. Sprzątałam kredens i wycierałam porcelanę, którą Julia uwielbiała – tę z niebieskimi kwiatkami. Zastanawiałam się, czy komuś ją kiedyś zostawię. Czy w ogóle jest komu? Nagle usłyszałam pukanie.

Otworzyłam drzwi i zobaczyłam Julię. W rękach trzymała bukiet różowych róż, ubrana w dżinsy i długi płaszcz, choć nie było chłodno. Przez chwilę patrzyła na mnie bez słowa.

– Mogę wejść?

Kiwnęłam głową i cofnęłam się w głąb mieszkania. Weszła bez śmiałości, bez tej pewności, którą zawsze miała, od dziecka.

– Chciałam... przeprosić – powiedziała, siadając przy stole. – Wiem, że cię zraniłam. Że nie zasłużyłaś na to.

Nie odpowiedziałam od razu. Zaparzyłam herbatę. Podałam jej filiżankę. Siedziałyśmy chwilę w ciszy.

– Nie zrobiłam tego z nienawiści, babciu – powiedziała. – Tylko... z głupoty. Z lęku. Wiem, że to nie wystarczy. Ale naprawdę żałuję.

Wzięłam łyk herbaty. Czułam, że patrzy na mnie, jakby czekała na wyrok.

– Czasem – powiedziałam cicho – nie da się już cofnąć rzeczy, nawet jeśli się ich żałuje.

Julia spuściła wzrok. W dłoniach ściskała pasek płaszcza. Szukała słów. Ale chyba nie znalazła.

– Chcesz zjeść coś ciepłego? – zapytałam w końcu.

– Nie. Chciałam tylko... dać ci te kwiaty...

Wstała. Podeszła do kredensu, położyła bukiet obok filiżanek.

– Dziękuję, że mnie wysłuchałaś – powiedziała szeptem i wyszła.

Drzwi zamknęły się cicho. W kuchni pachniało mocno różami. Zrobiło mi się od tego niedobrze.

Marianna, 75 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama