Reklama

Zostałam sama pięć lat temu. Kiedy Janek umarł, długo nie potrafiłam się odnaleźć. Dzień w dzień te same rytuały – kawa, krzyżówki, seriale, rosół w niedzielę, raz w miesiącu fryzjer. Próbowałam udawać przed córką i wnuczką, że wszystko u mnie w porządku. Nie było. Prawdziwą odskocznią okazało się... pieczenie. Zaczęło się od tego, że upiekłam sernik dla sąsiadki spod piątki, która wróciła ze szpitala. Potem był placek z wiśniami na zebranie wspólnoty. Ktoś zapytał, czy nie mogłabym takiego zrobić na zamówienie. I tak poszło. Najpierw kilka zamówień w miesiącu. Potem kilkanaście. Dzisiaj mam własną firmę i co sobotę sprzedaję wypieki na targu. Wszystko legalnie, z kasą fiskalną i badaniami. I to, co dla mnie jest ratunkiem i radością, dla niektórych jest powodem do wstydu.

Reklama

– Ten piernik z karmelem to prawdziwa poezja – powiedział dzisiaj Krzysztof, sąsiad z czwartego piętra, kiedy wręczałam mu torbę z zamówieniem. – Można się zakochać nie tylko w cieście...

Uśmiechnęłam się niepewnie.

– A co? Myślisz, że babcia od ciast nie może być też kobietą od serca? – mrugnął do mnie i poszedł do windy.

Zatkało mnie

– Babciu, co to ma być?! – Julia wpadła do mieszkania jak burza, bez pukania, z wypiekami na twarzy i telefonem w ręce.

– Co się stało? – zapytałam, przecierając dłonie o fartuch. Właśnie wyciągałam z piekarnika tartę z morelami dla jednej klientki. – Czemu tak krzyczysz?

– To ty mi powiedz, co to jest! – rzuciła telefon na stół, ekranem do góry.

Na wyświetlaczu widniał mój profil. „Słodka Maria – domowe wypieki z sercem. Zamówienia przez wiadomość prywatną lub na targu przy Grójeckiej w każdą sobotę” A niżej – zdjęcia moich ciast, komentarze klientów, serduszka.

– Przecież już ci mówiłam, że piekę...

– Nie wiedziałam, że ty to robisz publicznie! Na targu?! I w internecie?! Babciu, błagam cię... – usiadła na krześle, chwyciła się za głowę. – Ty się nie wstydzisz?

Czego mam się wstydzić?

– No jak to czego?! Ludzie z mojej szkoły tam chodzą! Zobaczą cię! Zrobią zdjęcie!

Zatkało mnie.

– A może wstydzisz się mnie w ogóle? – powiedziałam cicho.

– Nie o to chodzi, tylko... to obciach, babciu. Serio. Czemu się tak poniżasz?

Piekarnik zapiszczał, ale nie ruszyłam się z miejsca.

– Obciach...? – powtórzyłam. – To tak teraz nazywacie pasję?

– Pasję? Ty to robisz dla pieniędzy. Nie udawaj, że to coś więcej.

I wyszła. Trzasnęły drzwi.

Miałam mętlik w głowie

Następnego dnia zadzwoniłam do córki. Nie mogłam już tego dusić w sobie. Umówiłyśmy się w kawiarni pod blokiem. Przyszła spóźniona.

– Hej, mamo. Coś się stało? – zapytała, zanim jeszcze usiadła.

– Chciałam porozmawiać... o Julii.

Westchnęła.

Znowu zrobiła coś głupiego?

– Przyszła wczoraj do mnie i... zrobiła mi awanturę. O ciasta. O to, że piekę i sprzedaję na targu.

Agnieszka uniosła brwi.

– Serio?

Powiedziała, że się poniżam. Że to wstyd.

– No wiesz... Julka jest teraz w trudnym wieku. Wszystko ją zawstydza. Z drugiej strony, mamo... może trochę przesadziłaś?

Spojrzałam na nią. Nie tego się spodziewałam.

– Przesadziłam?

– To twoje życie, ale może Julia ma trochę racji. Zawsze byłaś taka... nobliwa. Uczyłaś dzieci poezji, Mickiewicza... A teraz sprzedajesz szarlotkę obok stoiska z majtkami za trzy pięćdziesiąt.

Poczułam, jak coś mnie ściska w środku.

– Robię, bo to daje mi radość. Bo od kiedy Janek odszedł, nie miałam nic. A teraz mam coś swojego. Ludzie to lubią. Chwalą mnie. Płacą, bo chcą więcej.

– Ja to rozumiem, naprawdę. Nie wiem, czy to wygląda dobrze. W oczach Julii, w oczach ludzi. Mówię ci to jako córka.

Wróciłam do domu z mętlikiem w głowie.

Zrobiło mi się słabo

Była sobota. Siedziałam w kuchni i lukrowałam piernikowe serca, kiedy usłyszałam skrzypnięcie drzwi. Zostawiła u mnie swój plecak, bo miała dziś wrócić po nocowaniu u koleżanki. Wyszłam na korytarz, zatrzymałam się przy framudze, kiedy usłyszałam śmiech i słowa Julii dobiegające zza uchylonych drzwi.

– Masz pojęcie, że moja babcia sprzedaje ciasta na bazarze? – mówiła. – Spalę ze wstydu, jak ktoś z klasy ją zobaczy.

Po drugiej stronie telefonu ktoś coś odpowiedział, ale nie dosłyszałam. Julia dodała ciszej:

– U nas w rodzinie się nie sprzedaje ciastek. U nas się kończy studia i robi karierę. Nie będę jak ona. Nigdy.

Zrobiło mi się słabo. Cofnęłam się do kuchni, wzięłam głęboki oddech i pchnęłam drzwi do pokoju. Wnuczka aż podskoczyła.

Podsłuchiwałaś?

– Nie musiałam, ale usłyszałam więcej, niż bym chciała.

Julia spuściła wzrok.

– Nie chciałam... – zaczęła, ale urwała.

To jak chciałaś?

I wtedy ona wybuchła.

– Ja się po prostu boję! – wrzasnęła. – Boję się, że skończę jak ty! Sama! Bez pieniędzy!

Patrzyłyśmy na siebie przez długą chwilę.

Uśmiechnęłam się smutno

Siedziałyśmy na wersalce. Julia wciąż miała zaszklone oczy, ja – splecione dłonie na kolanach. Cisza między nami nie była już taka ciężka.

– Wiesz... – zaczęłam cicho. – Przez całe życie robiłam to, co trzeba. Uczyłam, sprzątałam, gotowałam. Pochylałam się nad cudzymi błędami, dziećmi, notatkami... A potem twój dziadek zachorował, opiekowałam się nim do samego końca. I wiesz co? Nikt mi nigdy nie powiedział, żebym w końcu zrobiła coś dla siebie.

Pieczenie to przecież nie kariera – mruknęła, wycierając nos rękawem.

– Nie jest. I właśnie dlatego daje mi wolność. Bo nie dla prestiżu. Nie dla pieniędzy. To dla mnie. Bo kiedy mieszam ciasto, czuję, że znów jestem kimś. Nie tylko babcią, nie tylko wdową. Sobą.

Julia patrzyła na mnie przez chwilę.

– A... nie boisz się, że to, co robisz, nie ma większego znaczenia?

Uśmiechnęłam się smutno.

– Może dla świata nie. Dla mnie tak. Wiesz, kiedy dziadek zmarł, przez dwa lata nie rozmawiałam z nikim o niczym więcej niż pogoda i rachunki. Pierwszy raz ktoś zapytał mnie z zachwytem, jak robię swój popisowy sernik. I wtedy poczułam się jak dawniej. Dla ciebie to może wstyd. Dla mnie – życie. Te ciasta mnie uratowały.

Zamilkła. Wbiła wzrok w podłogę, palcami dłubała przy zamku w bluzie. Nie powiedziała nic więcej.

Parsknęłam śmiechem

Następnego dnia przyszedł sąsiad. Po tort malinowy z bitą śmietaną, na urodziny siostrzenicy.

– Dzień dobry, przyszedłem po moje zamówienie... i może jeszcze herbatę – Krzysztof uśmiechnął się, wchodząc bez cienia skrępowania.

– A co pan sobie myśli, że ciasto się samo zapakuje? – rzuciłam półżartem.

Siedzieliśmy chwilę przy stole.

– Julia była wczoraj u mnie sklepie. Chowała się między półkami, żebym jej nie zobaczył.

– Ona... przechodzi teraz trudny czas – westchnęłam.

– Młodzież – pokiwał głową. – Ale ja ci zazdroszczę.

– Proszę?

– Tego, że pani ma coś swojego. Że pani żyje tak, jak chce, że robi słodkie rewolucje w bloku.

Parsknęłam śmiechem.

– Rewolucje? Dobre sobie.

– A nie? Robienie czegoś z sercem, dla ludzi – to się nazywa żyć. A nie chować się za firanką. I wie pani... – nachylił się lekko. – Może i ja czasem chciałbym, żeby ciasto nie było jedyną rzeczą, jaką dostanę.

Zamarłam. Serce zaczęło mi walić.

To, co jeszcze by pan chciał?

Uśmiechnął się ciepło.

– Może... kawa w środę? Bez ciasta. Po prostu my.

Pierwszy raz od lat poczułam się jak kobieta.

Spojrzała na mnie z przekąsem

Minęły trzy tygodnie. Nadal piekę. W każdą sobotę jestem na targu, ze swoją kasą fiskalną, kraciastym obrusem i ciastami w dwóch koszach. Krzysztof teraz często pomaga mi z transportem. Czasem nawet rzuca żarty do klientów. Lubię to. Lubię jego głos, kiedy mówi: „Słodka Maria piecze jak marzenie”. A Julia? Nadal nie mówi wiele, ale przestała komentować. Raz, przy obiedzie, powiedziała:

Koleżanka z klasy zamówiła od ciebie tartę na urodziny. Nawet nie wiedziała, że jesteś moją babcią.

– I... co jej powiedziałaś?

Wzruszyła ramionami.

– Że umiesz robić najlepsze ciasta w świecie.

Nie patrzyła mi w oczy, ale ja i tak poczułam, jak coś we mnie mięknie. Nie mamy pełnego pojednania. Nie tulimy się na powitanie, ale nie wracamy do tematu tamtej kłótni. Dziś wieczorem, siedząc z Krzysztofem przy herbacie, pomyślałam: nie muszę być już „tylko babcią”. Ani tylko „nauczycielką”. Ani wdową. Mogę być sobą. Po prostu. Julia weszła do kuchni, rzuciła torbę przy drzwiach.

Masz coś słodkiego?

– Mam. Tylko najpierw musisz powiedzieć magiczne słowo.

Spojrzała na mnie z przekąsem.

– Proszę?

– Nie. Inne. Powiedz: „Babciu, jesteś moją ulubioną babcią od ciast”.

Przewróciła oczami. I po chwili powiedziała:

– Babciu... jesteś moją ulubioną babcią od ciast.

Podałam jej kawałek sernika. Usiadła obok mnie i westchnęła.

– Wiesz... może to twoje pieczenie nie jest takie obciachowe.

Uśmiechnęłam się.

Maria, 71 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama