Reklama

Od roku żyję sam. Wdowiec – tak nazywają mnie teraz w papierach. To jedno słowo brzmi jak wyrok. Wcześniej byłem mężem Heleny. Mężem, towarzyszem, czasem upartym starym dziadem, jak mawiała, ale przede wszystkim kimś, kto miał dla kogo wracać do domu. Teraz wracam tylko do pustki. Cisza w mieszkaniu potrafi boleć fizycznie. Zegar tyka głośniej, niż kiedykolwiek wcześniej, a każdy jego dźwięk przypomina mi, że czas płynie, ale już nie dla nas – dla mnie samego. Najgorsze są wieczory. Kiedyś siadaliśmy razem przy stole, piliśmy herbatę, czasem oglądaliśmy teleturniej. Kłóciliśmy się o drobiazgi, śmialiśmy z jeszcze większych. Teraz gaszę światło jak najszybciej, byleby nie myśleć. Ale myśli i tak wracają – o tym, jak nagle odeszła, jak zostałem sam z jej pustym fotelem.

Reklama

Od roku prawie nie wychodzę z domu. Sklep, apteka i koniec. Znajomi przestali dzwonić – może im też trudno. Może się boją, że ich samotność będzie wyglądała podobnie. Czasem myślę, że gdyby nie Marta, moja wnuczka, to już dawno przestałbym udawać, że cokolwiek mnie jeszcze obchodzi. To ona uparcie wpada, przynosi zakupy, przestawia moje papiery, krząta się jak jej babcia. I wciąż powtarza, że muszę „wyjść do ludzi”.

Ostatnio przyszła z kolejnym pomysłem – klub seniora. Wyobraziłem sobie od razu bandę starych ludzi, którzy trzymają się pod boki i udają, że tańczą, a w przerwie plotkują o swoich chorobach. „Tańce to już nie dla takich jak ja” – odpowiedziałem jej od razu, a ona tylko uniosła brwi, jakby wiedziała, że moje protesty to nie koniec rozmowy. W środku jednak poczułem coś jeszcze – irytację, może nawet lęk. Bo prawda jest taka, że nie pamiętam, jak to jest, kiedy ktoś nowy staje obok. I chyba boję się tego sprawdzić.

Wierciła mi dziurę w brzuchu

Marta usiadła naprzeciwko mnie przy kuchennym stole. Mieszała herbatę z taką energią, jakby od tego zależały losy świata. Już wtedy wiedziałem, że ma coś na sumieniu.

– Dziadku, mam dla ciebie propozycję – zaczęła i od razu uśmiechnęła się szeroko, jakby chciała złagodzić mój spodziewany opór.

– Jeśli znowu chcesz, żebym ci oddał starą szafę do przerobienia na regał, to od razu mówię, że nie wyniosę jej sam z piwnicy – odparłem, udając powagę.

– Ależ nie o to chodzi. Posłuchaj… – pochyliła się nad stołem. – Zapisałam cię na zajęcia w klubie seniora.

Prawie się zakrztusiłem herbatą.

– Co ja tam będę robił? W kółko się wygłupiał i udawał, że potrafię tańczyć? – prychnąłem, odkładając łyżeczkę z głośnym stuknięciem.

– To nie są wygłupy. Tam są ludzie tacy jak ty. Samotni. Chcą pogadać, potańczyć, pobyć razem.

– Ja nie potrzebuję takich atrakcji – odburknąłem. – Mam swoje książki, telewizor, krzyżówki.

– Dziadku, nie oszukuj mnie. Ja wiem, że ty się męczysz sam w tym mieszkaniu. Babci brakuje nie tylko tobie. Mnie też. Ale ja nie mogę siedzieć z tobą codziennie. – Jej głos na moment zadrżał, po czym dodała twardo: – Musisz spróbować.

Spojrzałem na nią spod byka. W jej oczach widziałem tę samą upartość, którą kiedyś miała jej babcia. Chciałem ją spławić, ale poczułem, że gardło mam ściśnięte.

A jeśli się ośmieszę? – wymknęło mi się ciszej, niż planowałem.

– Nie ośmieszysz się. Każdy tam przyszedł pierwszy raz. I każdy się bał – odpowiedziała Marta tak pewnie, że zabrzmiało to jak wyrok. – Proszę cię, idź chociaż raz. Dla mnie.

Westchnąłem ciężko. Wiedziałem, że już wygrała. Nie dlatego, że naprawdę chciałem, ale dlatego, że nie miałem siły odpierać kolejnych argumentów.

– No dobrze, pójdę. Ale tylko raz. Żebyś wiedziała.

– Tylko raz, a potem sam zdecydujesz – uśmiechnęła się zwycięsko i napiła się herbaty, jakby właśnie zakończyła najważniejszą bitwę.

Milczałem. W środku rosła we mnie irytacja. Czułem, że dałem się wciągnąć w coś, czego nie rozumiem. A jeszcze bardziej bałem się, że będę musiał zmierzyć się z tym, od czego od roku uciekałem – z obecnością innych ludzi.

Jej wzrok spotkał się z moim

Sala pachniała drewnem i lekko stęchłym kurzem. Lustra ciągnęły się wzdłuż jednej ściany, odbijając grupkę osób, które już stały w parach. Poczułem, że mam ochotę zawrócić i wyjść. Marta, jak na złość, zostawiła mnie samego w drzwiach, twierdząc, że „to moje spotkanie z życiem”.

– Proszę się nie martwić – podeszła do mnie prowadząca, drobna kobieta w kwiecistej sukience. – Każdy kiedyś zaczyna.

– A jeśli ja zakończę szybciej niż inni? – mruknąłem pod nosem.

Uśmiechnęła się tak, jakby już słyszała podobne teksty dziesiątki razy i wskazała mi miejsce. Stałem niezręcznie, nie wiedząc, co zrobić z rękami. Obok mnie pojawiła się kobieta. Miała siwe włosy upięte w kok i spokojny uśmiech, który bardziej mnie speszył niż uspokoił.

– Dobry wieczór – powiedziała cicho. – Jestem Anna.

– Stanisław. Ale proszę uważać, bo jeszcze panią nadepnę – odparłem, próbując ukryć zmieszanie pod warstwą ironii.

– To nic. Lepiej nadepnąć, niż stać w miejscu – odpowiedziała lekko, jakby miała gotową ripostę.

Instruktorka włączyła muzykę. Kiedyś takie melodie słyszałem na zabawach wiejskich, ale teraz brzmiały inaczej – jakby z innego świata. Położyłem rękę na dłoni Anny, drugą niezręcznie zawiesiłem w powietrzu. Kroki wydawały się absurdalne, nogi plątały się jak nigdy.

– Prawa do przodu, lewa do boku – powtarzała prowadząca.

– Prawa, lewa… a potem prosto na pani buty – wymamrotałem, czując, jak serce bije mi szybciej.

Anna spojrzała na mnie w lustrze. To było dziwne, bo oboje do tej pory uparcie wpatrywaliśmy się w podłogę. Jej wzrok spotkał się z moim na krótką chwilę. Zaskoczyło mnie to, że nie poczułem wstydu, tylko coś w rodzaju cichego porozumienia. Noga znów uciekła mi w bok, muzyka przyspieszyła, a ja byłem pewien, że wyglądam jak pajac. Ale Anna się nie zaśmiała. Tylko powiedziała:

– Dobrze nam idzie.

Nie wiedziałem, czy żartuje, czy mówi poważnie. Ale pierwszy raz od wielu miesięcy nie chciałem uciekać.

Czułem coś dziwnie lekkiego

Wyszedłem z sali szybciej niż inni, żeby złapać oddech. Czułem, jak koszula klei mi się do pleców, choć to nie taniec tak mnie zmęczył, a samo napięcie. Oparłem się o ścianę na korytarzu i już miałem wyjść, gdy usłyszałem za sobą kroki.

– Też ucieka pan jak najszybciej? – to była Anna. Miała lekko zarumienione policzki, wyglądała na zmęczoną, ale w jej oczach widać było błysk.

– Przyznam szczerze, że myślałem, że zrezygnuję po pięciu minutach – odpowiedziałem. – A jednak jakoś dotrwałem.

– Ja to byłam pewna, że się ośmieszę – przyznała. – Już w drodze tutaj zastanawiałam się, czy nie zawrócić.

Uśmiechnąłem się krzywo. – Gdyby pani zawróciła, ja bym pewnie zrobił to samo. Zeszliśmy razem schodami. Nikt się nie spieszył, bo każdy miał do domu tyle samo – pustkę i ciszę. Przynajmniej ja tak czułem.

– Od dawna pani tu przychodzi? – spytałem, żeby nie brzmiało, że tylko stękam na własne nieszczęście.

– Pierwszy raz. Wnuczka mnie namówiła. Mówiła, że dobrze mi zrobi spotkanie z ludźmi. – Uśmiechnęła się smutno. – A pan?

– Dokładnie to samo. Marta, moja wnuczka. Uparta jak jej babcia była.

– To chyba wszystkie wnuczki takie są – westchnęła Anna i spojrzała przed siebie.

Przez chwilę szliśmy w milczeniu. Było w tym coś dziwnie lekkiego – nie musieliśmy udawać, że świetnie się bawiliśmy.

– Dobrze było… tak po prostu pogadać – powiedziała w końcu, jakby czytała w moich myślach.

Nie przyznałem tego głośno, ale miałem podobne odczucie. Dawno nie rozmawiało mi się z nikim tak lekko, bez napięcia i konieczności tłumaczenia, co mi wolno, a czego nie wypada.

– Może następnym razem też się pani da namówić? – zapytałem półżartem.

– Zobaczymy – odpowiedziała i skinęła głową, żegnając się ze mną przed przejściem.

Zostałem na chodniku sam. Ale nie czułem się tak całkiem samotny.

Pierwszy raz poczułem ulgę

Po kolejnych zajęciach usiedliśmy na ławce przed domem kultury. Wieczór był chłodny, a powietrze pachniało mokrymi liśćmi.

– Mój mąż odszedł trzy lata temu – zaczęła Anna spokojnie, ale od razu ucichła, jakby szukała siły w sobie. – Walczyliśmy, ale choroba była szybsza. Do dziś nie potrafię rano nie nasłuchiwać jego kroków.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Spojrzałem na swoje dłonie.

– Helena też odeszła nagle – odezwałem się po chwili. – Bez ostrzeżenia. Wyszedłem po chleb, wróciłem i już jej nie było. – Głos mi się załamał.

Siedzieliśmy obok siebie w ciszy, która nie ciążyła, tylko koiła.

Oni są niezastąpieni – wyszeptała Anna.

– Wiem – odparłem. – Ale chyba dobrze, że ktoś jeszcze potrafi to zrozumieć.

Skinęła głową. I pierwszy raz poczułem ulgę, że nie jestem sam w tym bólu.

Coś się w nas poruszyło

Na kolejnych zajęciach prowadząca puściła wolniejszą melodię. Kroki były prostsze, bardziej kołyszące niż marszowe. Czułem się mniej skrępowany, choć dalej uważałem, żeby nie nadepnąć Annie na palec.

– Widzi pan? – odezwała się nagle. – To nie chodzi o kroki. Chodzi o to, żeby nie być samemu na parkiecie.

– Czyli żeby razem nie upaść na podłogę? – odparłem półżartem.

Roześmiała się tak szczerze, że i ja się uśmiechnąłem. To rozładowało napięcie. Nasze ruchy stały się pewniejsze. Już nie patrzyłem w podłogę, tylko na nią.

– Wcale nie jest pan taki zardzewiały – mruknęła.

To chyba zasługa partnerki – odpowiedziałem, czując ciepło, które dawno we mnie nie gościło.

Tańczyliśmy dalej, a muzyka niosła nas tak, jakby czas na chwilę się zatrzymał. Nie zastępowaliśmy dawnych miłości, ale coś w nas się poruszyło – jakby siła, która pozwalała iść dalej.

Coś się udało

Wracałem do mieszkania późnym wieczorem. Klucz znów skrzypnął w zamku, a cisza powitała mnie jak zawsze, ale tym razem nie była aż tak dotkliwa. Wiedziałem, że za kilka dni znów spotkam Annę. Wiedziałem, że Marta znowu przyjdzie i zapyta: „No i jak było?”. I po raz pierwszy nie będę musiał udawać.

Żony nikt mi nie zwróci, tej pustki nikt nie wypełni. Ale odkąd zacząłem wychodzić z domu, ciężar wieczorów stał się lżejszy. Nadal bywają chwile, kiedy siedzę w fotelu i czuję, jakby ktoś wyciągnął ze mnie całe powietrze. Jednak teraz mam powód, by wstać, by pójść, by dać się poprowadzić w rytm muzyki, nawet jeśli nogi plączą się jak dawniej.

Patrzę na zdjęcie Heleny na półce i myślę, że może właśnie tego by chciała, żebym nie gasł. Żebym odważył się choć trochę żyć. Jestem wdzięczny Marcie, że była tak uparta. Bez niej nadal siedziałbym w czterech ścianach, przekonany, że nic już nie ma sensu. A jednak – coś jeszcze zostało. Nie wielkie szczęście, nie cud. Raczej cicha ulga, że serce wciąż pamięta rytm.

Stanisław, 72 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama