„Wnuk mnie nauczył i wrzuciłam fotkę swojego jabłecznika do internetu. To, co się potem wydarzyło, odebrało mi mowę”
„Mam troje dzieci – Tomek, Agnieszka i Magda. Każde z nich żyje po swojemu, daleko ode mnie. Tomek dzwoni raz na miesiąc, Agnieszka rzadziej, a Magda, no Magda mieszka w tym samym mieście, ale i tak trudno ją złapać. Praca, obowiązki, korki, no i Antek – jej 14 syn. Tylko on do mnie zagląda”.

- Redakcja
Czasem siedzę przy kuchennym stole i słucham ciszy. Nie tej wieczornej, sennej ciszy, kiedy człowiek zasypia z ulgą. Nie. To taka cisza, która dzwoni w uszach i wypełnia cały dom – bo nikt nie zadzwonił, nikt nie przyszedł, nikt nie zapukał do drzwi. Zegar tyka, ale nikt nie mówi „mamo, zrób mi herbatę”, ani „babciu, zobacz, co narysowałem”. Jestem wdową od pięciu lat. Czasem ludzie pytają mnie, czy bardzo tęsknię za mężem. Tęsknię, owszem. Ale jeszcze bardziej za... sobą. Za sobą z czasów, kiedy miałam do kogo mówić, do kogo się uśmiechać. Za sobą, która była potrzebna, która coś znaczyła.
Mam troje dzieci – Tomek, Agnieszka i Magda. Każde z nich żyje po swojemu, daleko stąd, daleko ode mnie. Tomek dzwoni raz na miesiąc, Agnieszka rzadziej, a Magda... No Magda mieszka w tym samym mieście, ale i tak trudno ją złapać. Praca, obowiązki, korki, no i Antek – jej czternastoletni syn. Tylko on jeszcze czasem spojrzy na mnie jak na człowieka, a nie jak na babcię, którą trzeba odwiedzić „na szybko”, między zakupami a siłownią.
Kiedyś miałam koło siebie ludzi. Koleżanki z klubu seniora, sąsiadki z piętra. Teraz? Jedna wyjechała do córki w Anglii, druga już nie wstaje z łóżka, trzecia... nie odbiera. Nawet telewizja mnie męczy. Wszystko krzyczy, miga, gada bzdury. Książki? Owszem, lubiłam czytać, ale od jakiegoś czasu nie mogę się skupić. Najgorzej jednak jest wtedy, gdy idę do sklepu, albo jadę tramwajem i patrzę na ludzi – wszyscy z nosem w ekranie. Klikają, przesuwają palcami, śmieją się do czegoś, co tylko oni widzą. A ja? Patrzę w okno. Bo nie umiem. Bo się boję. Bo przecież mogłabym coś zepsuć. Świat pędzi do przodu, a ja zostałam gdzieś na przystanku. Patrzę na ludzi w tramwaju – wszyscy z nosami w telefonach. Ja nawet SMS-a nie umiem napisać. Ale to się miało wkrótce zmienić.
Bałam się, że coś zepsuję
– Babciu, no odbierz! – wołał Antek z salonu. – To twój telefon!
Poderwałam się z fotela i popędziłam, potykając się o własne kapcie. Telefon Magdy leżał na komodzie, wibrował cicho i błyskał zielonym światełkiem.
– Ale ja nie umiem! – spanikowałam. – Co ja mam nacisnąć?
Antek wstał, podszedł i jednym ruchem odblokował ekran.
– Wystarczy przesunąć palcem. Tak – pokazał mi. – Zielone – odbierasz, czerwone – odrzucasz.
Popatrzyłam na niego jak na kosmitę. Zielone? Czerwone? A jak przesunę za mocno? Albo za lekko? Co, jeśli coś się... zepsuje?
– Babciu, to tylko ekran – zaśmiał się i puścił do mnie oko. – Niczego nie rozwalisz. Patrz, teraz ci pokażę, jak dodać kontakt.
Usiadłam na kanapie z telefonem w dłoni. Bałam się go dotknąć. Ale chłopak miał w sobie taką cierpliwość, taki spokój, że aż mnie zamurowało.
– To taka aplikacja. Tu piszesz wiadomości. Tu nagrywasz głosówki. Tu wysyłasz zdjęcia.
– Zdjęcia? – podniosłam brwi.
– Tak, babciu! Patrz – cyk! – i już masz fotę. A teraz kliknij tu i wyślij ją do mnie.
Spojrzałam niepewnie na ekran, potem na Antka. Uśmiechał się do mnie tak, jak nikt dawno się nie uśmiechał.
– A jak coś skasuję? – spytałam cicho.
– Najwyżej wszystko się skasuje – wzruszył ramionami. – Żartuję! Spokojnie, nie da się nic popsuć.
Zaczęłam się śmiać. Głośno, naprawdę, z brzucha. Pierwszy raz od dawna coś mnie tak rozbawiło. Ten telefon w dłoni nie był już potworem. Był jak nowe okno na świat.
Nie chciałam się wycofać
– Antek, co ty jej tam znowu pokazujesz? – Magda weszła do kuchni z torbą pełną zakupów i zmarszczyła brwi.
– Zakładamy profil, mamo – oznajmił dumnie wnuk. – Babcia będzie miała konto.
– Co?! – odłożyła siatkę z hukiem. – Mamo, ty masz siedemdziesiąt lat, a nie siedemnaście! Po co ci to?
– A to jakiś klub dla młodych? – odparłam spokojnie, choć w środku już mnie nosiło. – Chcę wiedzieć, co u ludzi. Nie mam ochoty siedzieć i gapić się w ścianę.
– Tylko potem nie mów, że ktoś cię oszukał. Tam pełno dziwnych typów – rzuciła chłodno, nie patrząc mi w oczy.
– Mamo, daj spokój – Antek westchnął. – Babcia wymiata. Sama zrobiła relację z obiadu. Miała osiem lajków!
– Ja się tylko martwię – mruknęła Magda i zaczęła wypakowywać zakupy.
– Może nie chcesz, żebym miała życie? – wyrwało mi się, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Zapadła cisza. Antek spuścił wzrok. Magda zamarła z kartonem mleka w rękach.
– Oczywiście, że chcę – odparła cicho. – Po prostu... to wszystko takie nowe.
Wyszłam na balkon, zanim coś dodała. Potrzebowałam powietrza. „Znowu ktoś chce mnie zamknąć w pudełku”, pomyślałam. „Tym razem własna córka. Może powinnam się wycofać?” A potem zadzwonił pierwszy dzwonek powiadomienia. Helena. Kobieta z grupy „Seniorzy Aktywni 60+”, którą Antek mi pokazał. Napisała tylko:
– Dzień dobry, pani Basiu. Widzę, że też pani szuka nowego początku.
I już wiedziałam, że nie chcę się wycofać.
Grupa „Seniorzy Aktywni 60+”
Zaczęło się niewinnie. Od komentarza pod zdjęciem mojego jabłecznika.
– Wygląda pysznie! – napisała Helena. – Ma pani przepis?
Poczułam się, jakbym wróciła do dawnych lat, kiedy sąsiadki pukały do drzwi z pustym talerzykiem i pytaniem: „To to ciasto z rodzynkami? Daj przepis, Basia”. I zanim się obejrzałam, zaczęłyśmy pisać ze sobą codziennie. Potem dołączyła Krystyna, potem Zosia, potem pan Wiesiek, który co tydzień organizował w bibliotece „spotkania wspomnieniowe” – tak to nazwał. I tak ku mojemu zaskoczeniu, z telefonu, który jeszcze niedawno mnie przerażał, zrobił się most do ludzi. Żywych. Ciekawych. Czasem złośliwych, czasem melancholijnych. Ale prawdziwych.
– A pani to ta od szarlotki? – zapytała mnie starsza pani na spotkaniu w bibliotece.
– Chyba tak – roześmiałam się. – Ale teraz piekę tylko dla znajomych z Internetu.
– A ja myślałam, że jestem już tylko meblem w domu – wtrąciła się Helena. – Ale tu... czuję się znowu człowiekiem.
Spojrzałam na nią i kiwnęłam głową. Bo wiedziałam, o czym mówi.
– Ja zaczęłam od zdjęcia ciasta. Teraz mam więcej znajomych niż mój syn.
Śmiech. Szczery, lekki, zbiorowy. Wreszcie czuję, że istnieję. Że nie jestem tylko babcią, matką, staruszką. Pomyślałam, że wreszcie czuję, że istnieję. Że nie jestem tylko babcią, matką, staruszką. I wracałam do domu z torbą pełną przepisów i planem, że w przyszłym tygodniu to ja poprowadzę kolejne spotkanie. Z telefonem w kieszeni. I nowym światem w sercu.
Wreszcie nie czułam się sama
– Antek, jak się to włączało? – spytałam, stojąc w fartuchu w swojej małej kuchni, z miską pełną jabłek i laptopem na stole.
– No kliknij tu, potem „Live” i… o, jesteś już na wizji – chłopak podał mi telefon jak mikrofon gwieździe. – Lecisz, babciu!
Zaczęłam mówić, trochę niepewnie, trochę ze śmiechem. Pokazałam, jak obieram jabłka, jak robię kruchy spód, jak nie spalić ciasta mimo starego piekarnika. Komentowało mnie ponad pięćdziesiąt osób. Niektóre pisały: „robię razem z panią”, „mój piekarnik też wariuje!”, a jedna pani zapytała: „czy można zamienić jabłka na gruszki?” Poczułam się, jakbym prowadziła własny program. A kiedy wyciągnęłam gotową szarlotkę z pieca, pachnącą, ciepłą i złotą, serce mi pękało z radości.
– Babciu, jesteś gwiazdą! – krzyknął Antek, patrząc w ekran. – Masz sto lajków i dziesięć serduszek!
Roześmiałam się.
– To chyba więcej, niż twoja mama ma pod selfie – mruknęłam półgłosem, nieco złośliwie.
Magda weszła do kuchni, zdziwiona. Usiadła i przez chwilę patrzyła, jak odpowiadam na komentarze. Wreszcie spytała:
– Mamo… jesteś naprawdę szczęśliwa?
Spojrzałam na nią, potem na Antka, który robił mi zdjęcie z szarlotką w rękach.
– Tak – odpowiedziałam. – Wreszcie nie czuję się sama.
I naprawdę, naprawdę tak było.
Konto randkowe? Serio?
– I co babciu, zrobiłaś to konto? – Antek zapytał niby od niechcenia, ale aż mu się oczy śmiały.
– Zrobiłam – odpowiedziałam, zanosząc mu kubek kakao. – Dla żartu.
– Żartu, żartu… – mruknął i zerknął mi przez ramię. – „Barbara, 72 lata, wdowa, kocham książki i szarlotki. Szukam kogoś do rozmów i spacerów”. Brzmi jak poważna oferta.
– Oj przestań, dzieciaku – odparłam, ale czułam, że się rumienię. – Chciałam tylko zobaczyć, co to za świat. Teraz wszystko jest „online”, to może i randki też?
– Mamo, czy ty postradałaś zmysły?! – głos Magdy ściął mi krew w żyłach.
Stała w drzwiach. Musiała słyszeć całą rozmowę.
– Konto randkowe? W twoim wieku?
– A w jakim wieku nie wolno już nikogo lubić? – uniosłam brew. – Bo nie widziałam regulaminu.
– Co ludzie powiedzą?! – rzuciła z niedowierzaniem.
– A co mają mówić? – uśmiechnęłam się złośliwie. – Że babcia wreszcie żyje?
– To jej życie, mamo – wtrącił Antek spokojnie. – Niech robi, co chce. Serio, fajnie, że jej się coś chce.
Zamilkliśmy na chwilę. Czułam, jak mi serce bije. Wiedziałam, że Magda się martwi. Ale ja… ja po prostu nie chciałam umrzeć za życia. „Wiedziałam, że straciłam męża, ale nie życie” – pomyślałam. – „Dopiero teraz poczułam, że mogę jeszcze kochać. Może nie kogoś, ale siebie”.
Barbara, 72 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Myślałam, że mój mąż nie dorasta do pięt partnerom moich przyjaciółek. Za późno zrozumiałam, jaki skarb mam pod ręką”
- „Mąż myślał, że jestem u siostry, a ja pływałam z Matteo gondolą. Dopiero w Wenecji poczułam się prawdziwą kobietą”
- „Mąż coraz częściej chodził pomagać sąsiadce. Z czasem zaczęłam czuć, że to coś więcej niż zwykła przysługa”