Reklama

Mówią, że człowiek się uczy całe życie. Mam już swoje lata, ale jak widać – wciąż potrafię się czegoś nowego nauczyć. Na przykład tego, że nawet najukochańszy wnuk może człowieka nabić w butelkę, i to nie raz, nie dwa. A ja, głupia stara kobieta, jeszcze się będę tłumaczyć przed sąsiadką, że to „na czesne”, że „na książki”, że „studia teraz takie drogie”… Phi. Prawda była zgoła inna, jak się potem okazało.

Mieszkam sama, bo mój mąż – świętej pamięci – już od dziesięciu lat spoczywa na cmentarzu pod lipą. Mam jednego syna, który z żoną wyemigrował do Anglii i zostawił mi pod opieką ich jedyne dziecko – Kacpra. Taki był układ. „Mamo, jakbyś mogła, to Kacper pójdzie do liceum w Polsce, a my będziemy go wspierać finansowo. U ciebie będzie miał dom, spokój, wszystko, co potrzeba” – tak mi mówili. A ja się zgodziłam, bo wnuka kocham nad życie. Może nawet za bardzo.

Pocałował mnie w policzek

– Babciu, mogłabyś mi pożyczyć trzy stówy? – zapytał mnie Kacper, ledwo przekroczył próg.

Zdjął kurtkę, rzucił plecak pod stół i zajął się przeszukiwaniem lodówki, jakby nie jadł od tygodnia. A przecież jeszcze rano zostawiłam mu rosół i kotlety.

Na co tym razem? – spojrzałam na niego spod okularów.

Na czesne, babciu, mówiłem ci przecież. Muszę dopłacić za semestr, bo coś tam się nie zgadza w systemie. Na uczelni bałagan.

– A nie powinni twoi rodzice tego załatwić? – zapytałam ostrożnie. – Przecież to oni obiecywali opłacać wszystko, jak wyjeżdżali.

– No ale przecież nie będę im zawracał głowy każdą głupotą. Zresztą, mama ma teraz nową pracę, ciągle w biegu… A ja mam termin do piątku, babciu.

Westchnęłam.

A ile już zapłaciłeś?

– No… prawie wszystko. Tylko te trzy stówki brakuje. – I spojrzał na mnie tymi swoimi oczami. Jak był mały, też tak patrzył, jak coś przeskrobał. Jakby cały świat mu się walił.

– Dobrze. Dam ci, ale to ostatni raz. Zapisuję wszystko. Ile to już razem?

– Oj, babciu… – westchnął z ulgą, podbiegł i pocałował mnie w policzek. – Jesteś kochana. Oddam ci, przysięgam. Jak tylko dostanę stypendium.

Stypendium? Przecież mówiłeś, że nie masz średniej…

– Dostałem dodatkowe punkty za działalność w kole naukowym – rzucił szybko.

Coś mi wtedy nie pasowało, ale nie drążyłam.

Aż się we mnie zagotowało

– Babciu, masz może jeszcze dwie stówy? – zapytał tydzień później, jak gdyby nigdy nic.

Prawie upuściłam słoik z ogórkami.

– Co?! Przecież mówiłeś, że to ostatni raz!

– Wiem, wiem… Tylko że wyskoczyła mi opłata za bibliotekę. Kara za przetrzymane książki. Dziewięćdziesiąt parę złotych, ale potrzebuję jeszcze na bilety dojazdowe. Bo mi zablokują konto studenta, a jak zablokują, to nie zaliczę semestru.

– To ty nie oddajesz książek na czas?

– No… bo były potrzebne do pracy zaliczeniowej. A potem miałem grypę.

– Grypę? Ty? Przecież ani razu nie kichnąłeś w tym roku – zmrużyłam oczy.

– Babciu, naprawdę miałem gorączkę. Nie chciałem cię martwić. – I znowu ten jego wzrok. Jakbym była potworem, że śmiem pytać.

Westchnęłam ciężko.

– Mam ci dać te dwie stówy?

– Jak możesz. Oddam w przyszłym miesiącu. Mama miała mi coś przelać na kartę, to ci wtedy zwrócę.

Wzięłam kopertę, wyciągnęłam banknoty i podałam mu.

A co z tamtymi trzema stówami? Gdzie one są?

– Poszły na czesne. Przecież ci mówiłem.

– Tylko że uczelnia ostatnio dzwoniła – powiedziałam spokojnie, choć aż się we mnie gotowało.

Zamarł.

– Dzwonili? Po co?

– Bo wysłali list, a list wrócił. Zmieniałeś adres korespondencyjny?

– Bo musiałem. Zaraz ci wszystko wytłumaczę.

Nie wytłumaczył. Bo zadzwonił mu telefon. I nagle zrobił się strasznie zajęty.

Zacisnęłam usta

– Babciu, ja tylko na chwilkę – wpadł dwa dni później, nawet nie zdejmując butów.

W tym domu zdejmuje się buty – rzuciłam chłodno, nie odrywając wzroku od krzyżówki.

Zamruczał coś pod nosem i z westchnieniem ściągnął adidasy. Wyglądał na zmęczonego, ale nie tak, jak student po nauce. Raczej jak ktoś, kto nie spał całą noc.

Coś się stało? – zapytałam, odkładając gazetę.

– Nie, wszystko okej. – Usiadł na kanapie i zaczął bawić się pilotem. – Babciu, a mogę… znowu cię o coś poprosić?

Zacisnęłam usta.

Ile tym razem?

– Tym razem… pięćset. To naprawdę ostatni raz.

– Słowo honoru, ile ty masz tych ostatnich razów?

– Babciu, ja to wszystko mam policzone. Tylko teraz jest chwilowa zapaść. Muszę oddać… znajomemu.

– Komu? – uniosłam brew.

– No… koledze z grupy. Pożyczył mi na materiały do projektu.

– Projekt, materiały, biblioteka, czesne… Zaraz mi powiesz, że potrzebujesz na rakietę kosmiczną – prychnęłam. – A co to za projekt?

Zająknął się. Pierwszy raz nie miał odpowiedzi.

– Informatyka. Programujemy aplikację. Taką, wiesz, do… no… do zamawiania jedzenia.

– A ty w ogóle jesteś zapisany na te studia?

– Co?! No pewnie! Co za pytanie! – Zerwał się z kanapy, obrażony. – Przesłuchanie jakieś, czy co?

– Może czas najwyższy – powiedziałam cicho.

Spojrzał na mnie długo. I nagle coś w nim pękło.

– Babciu… ja chyba mam problem.

Zatkało mnie

– Z jaki problem? – zapytałam spokojnie, choć w środku wszystko mi zamarło.

Wnuk usiadł z powrotem. Głowę oparł na dłoniach. Milczał długo.

Obiecasz, że się nie zdenerwujesz?

– Nie będę nic obiecywać, ale możesz spróbować powiedzieć prawdę.

Westchnął głęboko.

– Nie studiuję już. Wyrzucili mnie pół roku temu. Za nieobecności i zaległości. Próbowałem to ogarnąć, ale...

Zatkało mnie.

To gdzie ty jesteś przez całe dnie?

– Pracuję. W barze. Na kuchni, czasem jako dostawca. Dorabiam też przy… czym się da. Tylko nie wystarcza.

To po co te bajki o czesnym?

– Bo myślałem, że uda mi się wrócić na uczelnię. I że jak zapłacę zaległości, to mnie przyjmą z powrotem. To nie takie proste. A potem zaczęły się długi. Wziąłem coś na raty, pożyczyłem od znajomych…

– I wciągnąłeś w to mnie – powiedziałam cicho.

– Nie chciałem. Naprawdę. – Nerwowo zerkał na telefon.

To, kim oni są?

Zamilkł. Patrzył na kafelki, jakby znał ich liczbę na pamięć.

Nie jestem pewna, czy chcę wiedzieć – dodałam po chwili.

– Babciu… ja się wstydzę, że nie ogarniam życia.

Wtedy nie myślałam, czy to manipulacja, czy prawda. Tylko że pierwszy raz widziałam go takiego – naprawdę rozbitego.

– Idziemy jutro razem na uczelnię. I do tej pracy. I wszystko sprawdzimy. Słyszysz?

– Naprawdę byś poszła?

– Jeszcze pytasz? Przecież jestem twoją babcią.

Spojrzał na mnie ze łzami w oczach

– Dzień dobry, przyszłam z wnukiem. Chcielibyśmy porozmawiać o jego sytuacji na uczelni – powiedziałam stanowczo do pani w dziekanacie.

Kobieta spojrzała najpierw na mnie, potem na Kacpra. On spuścił głowę i zaczął skubać rękaw bluzy.

– Nazwisko? – rzuciła znużonym tonem.

Wnuk powiedział, a kobieta wystukała coś na klawiaturze. Zmarszczyła brwi.

– Brak zaliczeń, brak opłat. Student został skreślony z listy.

– Czy da się to jakoś odkręcić? – zapytałam.

Kacper zamarł, a potem spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

– Nie – odpowiedziała kobieta – Musi na nowo złożyć podanie, ale także wyrównać zaległości finansowe.

– Dziękuję – skinęłam głową i chwyciłam Kacpra za ramię. – Idziemy.

Na schodach milczał. Wreszcie, gdy wyszliśmy na ulicę, odezwał się cicho:

– Babciu… ja nie wiem, jak to naprawić.

– A ja wiem – odpowiedziałam twardo. – Po kolei. Praca, podanie, spłata długów. I zero kłamstw. Od dziś robimy wszystko razem. Rozumiesz?

A jak nie dam rady?

– To ja ci pomogę. Ale tylko jeśli przestaniesz kręcić. Bo wiesz, Kacper… kochać kogoś to nie znaczy ślepo dawać. To znaczy być obok, nawet jak ktoś broi.

Spojrzał na mnie ze łzami w oczach. Pierwszy raz od miesięcy poczułam, że mam z powrotem swojego wnuka.

Dziękuję, babciu – szepnął. – Naprawdę.

– Tylko nie zmarnuj tego. Bo drugiej babci już nie znajdziesz.

Byłam z niego dumna

Minęły trzy miesiące. Kacper codziennie wstaje o szóstej rano, żeby zdążyć na poranne zmiany w kawiarni. Potem, wieczorami, siada przy biurku i nadrabia zaległości w papierach na uczelnię. Podanie o reaktywację zostało przyjęte. Ma szansę wrócić w przyszłym semestrze. Płaci mi po sto złotych tygodniowo – mówi, że to „na zwrot zaufania”.

– Babciu, zrobiłem dzisiaj ciasto czekoladowe – rzuca od progu, ubrany w fartuch z logo kawiarni. – Klienci byli zachwyceni, to i tobie przyniosłem kawałek.

– No proszę, jaki teraz z ciebie kucharz, a nie kombinator – uśmiecham się.

– Oj, babciu… – siada naprzeciwko. – Wiesz, że pierwszy raz od dawna czuję się jak człowiek?

– Bo jesteś człowiekiem, Kacper. Tylko chwilowo ci się o tym zapomniało.

Wstyd mi za to wszystko. Za te kłamstwa, naciąganie cię…

– Dobrze, że ci wstyd. To znaczy, że jeszcze z ciebie coś będzie – odgryzam kawałek ciasta. – I dobre, muszę przyznać.

– Może ci kiedyś kawiarnię otworzę? Nazwę „U Babci Eli”.

Roześmiałam się pierwszy raz od dawna tak szczerze, że aż zakręciło mi się w głowie.

Tylko bez kredytów i kombinacji, jasne?

– Przysięgam. Tylko uczciwie.

I wiecie co? Patrząc na niego teraz – w fartuchu, zmęczonego, ale z błyskiem w oku – wierzę mu. Nie dlatego, że muszę. Tylko dlatego, że znów widzę w nim chłopaka, który kiedyś mówił mi „babciu, jak dorosnę, kupię ci dom z ogrodem”. Czas pokaże, czy dorośnie naprawdę.

Elżbieta, 68 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama