„Wnuki przestały mnie odwiedzać, bo nie mam Wi-Fi i nie daję kieszonkowego. Od tego zależy miłości do babci”
„– Babciu, ale ja mam już plany – przerwała mi z niecierpliwością. – I w ogóle… u ciebie nie ma co robić. – Nie ma co robić? – powtórzyłam powoli, jakby chciałam zrozumieć, czy dobrze usłyszałam. – No, nawet Wi-Fi nie masz – dodała. – Nudno tam. Jak w muzeum”.

Siedzę przy kuchennym stole, stukam paznokciem w porcelanową filiżankę z herbatą malinową i patrzę przez okno. Na zegarze dziewiąta rano. Kiedyś o tej porze pachniało tu racuchami, a po podłodze biegała gromada małych stóp. Śmiechy, krzyki, wieczne „babciu, a gdzie…?”, „babciu, zrobisz kakao?”, „babciu, włącz bajki!”. Teraz cisza. Aż w uszach dzwoni.
Nazywam się Halina i mam emeryturę, która ledwo starcza na leki, chleb i karmę dla kota. Byłam nauczycielką matematyki. Uczyłam dzieci tabliczki mnożenia i cierpliwości. Wydawało mi się wtedy, że jestem potrzebna, ważna. Dzisiaj… czuję się jak archaiczna wersja Windowsa w epoce sztucznej inteligencji.
Nikt nie ma dla mnie czasu
Mam trójkę dzieci. Wszystkie wyjechały do miasta, mają swoje rodziny, kariery, stresy, kredyty i... brak czasu. I wnuki. Moje kochane wnuki. Kiedyś wpadały co tydzień. Zosię uczyłam piec ciasteczka, Szymka wprowadzałam w świat warcabów, a Jaśko – najmłodszy – lubił się tulić i słuchać, jak opowiadam o świętach sprzed lat. Teraz dzwonię, ale albo „nie mogą teraz rozmawiać”, albo „oddzwonią później”. I nie oddzwaniają.
Może to moja wina? Może byłam za surowa? Za mało nowoczesna? Zosia raz powiedziała, że „u babci nie ma co robić”. A potem dodała: „nawet Wi-Fi nie masz”. Rozumiem, że dzieci chcą kontaktu ze światem, ale co ma wspólnego sygnał z miłością? Czy naprawdę muszę mieć internet, żeby moje wnuki chciały mnie odwiedzić?
Dłubię łyżeczką w herbacie, jakbym szukała w niej odpowiedzi. W tle brzęczy radio. Prezenter mówi coś o sztucznej inteligencji, która potrafi rozmawiać jak człowiek. A ja, prawdziwy człowiek, nie mam z kim rozmawiać. Pochylam się nad kalendarzem. Znów pusty weekend. I pusty dom.
Wnuczka miała wymgania
– No, Zosia, odbierzże… – mruczałam, trzymając telefon przy uchu. Trzeci sygnał. Czwarty. Już miałam się rozłączyć, kiedy w końcu usłyszałam kliknięcie.
– Halo? – głos wnuczki był zdyszany, jakby biegła po schodach.
– Zosieńko, babcia mówi – zaczęłam ciepło, choć starałam się nie zabrzmieć zbyt potrzebująco. – Dzwoniłam, żeby zaprosić cię na weekend. Upiekłabym ciasto z wiśniami, może zrobiłybyśmy te kartki świąteczne z haftem…
– Babciu, ale ja mam już plany – przerwała mi z niecierpliwością. – I w ogóle… u ciebie nie ma co robić.
– Nie ma co robić? – powtórzyłam powoli, jakby chciałam zrozumieć, czy dobrze usłyszałam.
– No, nawet Wi-Fi nie masz – dodała. – Nudno tam. Jak w muzeum.
Zamilkłam. Słowo „Wi-Fi” dudniło mi w głowie. Jakby miłość do babci można było aktywować tylko hasłem do routera.
– Zosiu… a od kiedy uczucia zależą od zasięgu? – zapytałam.
– Nie o to chodzi… – rzuciła i westchnęła. – Mam live’a z angielskiego, muszę kończyć.
Zostałam z sygnałem zakończonego połączenia i dłonią zaciśniętą na telefonie. W korytarzu panowała cisza. Kiedyś stały tam buty dzieciaków. Teraz – tylko samotność.
Córka mnie nie rozumiała
– Anka, mogłam z tobą porozmawiać? – zapytałam, gdy tylko odebrała telefon.
– Jasne, mamo. Coś się stało?
– Dzieci mnie unikają – zaczęłam bez owijania. – Zosia powiedziała, że u mnie „nie ma co robić”, bo nie mam Wi-Fi…
W słuchawce zapanowała cisza. Dłuższa, niżbym chciała.
– Mamo… – odezwała się w końcu ostrożnie – wiesz, to nie tylko o Wi-Fi chodzi. Ty… zawsze byłaś trudna.
Zamarłam.
– Trudna? – powtórzyłam.
– No tak… nigdy nie byłaś czuła. Nigdy nie mówiłaś, że kochasz. A teraz oczekujesz, że wnuki same do ciebie przyjadą, bo kiedyś zrobiłaś im naleśniki. Mamo, obiad i wspomnienia nie zawsze wystarczą.
Zrobiło mi się słabo.
– To ja wszystko źle robiłam? – zapytałam.
– Nie mówię, że wszystko – odpowiedziała. – Ale czasy się zmieniły. I może ty też musisz się trochę zmienić.
Skończyłam rozmowę i długo patrzyłam w lustro. Twarz, którą tam widziałam, była mi dziwnie obca. Widziałam w niej kobietę, która nigdy nie powiedziała „kocham”, tylko „ubierz szalik, bo zimno”.
Chciałam być nowczesna
– To jak, pomożecie mi z tym internetem? – zapytałam dwóch chłopaków w sklepie komputerowym. Czułam się jak babcia, która zabłądziła w obcym kraju.
– A jaki pani ma router? – zapytał jeden z nich.
– Ja mam… nie mam... – odparłam bez złośliwości. Po prostu nie wiedziałam, o co chodzi.
Jeden z nich zaśmiał się, drugi trącił go łokciem i przejął sprawę.
– Spokojnie, zaczniemy od początku. Smartfona pani ma?
Wyciągnęłam moją poczciwą Nokię. Milczeli przez chwilę z takim wyrazem twarzy, jakby zobaczyli zabytek.
Dwie godziny później wychodziłam ze sklepu z torbą pełną cudów: modem, smartfon, nowa karta SIM. I umowa na internet. Wszystko wirowało mi w głowie. W domu walczyłam z instrukcją jak z krzyżówką. W końcu udało mi się uruchomić Messengera. Napisałam do Szymka:
– Cześć, tu babcia. Mam internet!
Odpisał od razu:
– Wow babciu, serio masz neta?
Uśmiechnęłam się, ale tylko na chwilę. Bo coś we mnie bolało. Musiałam zmienić się, by ktoś mnie pokochał? Tak się teraz budowało więzi? Ale może… to był jedyny sposób, żeby znów poczuć, że jeszcze coś znaczę.
To mnie zabolało
Wstałam o piątej rano. Ciasto z wiśniami, które kiedyś znikało jeszcze ciepłe, zrobiłam jako pierwsze. Potem pyzy z mięsem, rosół na dwóch kurach, sałatka jarzynowa, kompot z malin. Tak, jak kiedyś. Tak, jak lubili.
Przyszli. Wszyscy. Anka z mężem i trójką dzieci, Zosia z chłopakiem, Szymek z plecakiem przewieszonym przez jedno ramię, Jaś trzymał balonik.
– Babciu, masz internet?! – krzyknął od progu Jaś, a reszta spojrzała po sobie z uśmiechami.
– Mam – odpowiedziałam spokojnie. – Ale dziś nie on ma być gościem honorowym.
Ustawili się przy stole, talerze się zapełniały, a głosy cichły. Nie było pytań o moje zdrowie, nikt nie wspomniał o ogrodzie. Przewijali coś na telefonach, śmiali się z memów, nie patrzyli nawet na siebie. Wstałam. Otarłam dłonie o fartuch i spojrzałam na nich.
– To po ten internet? Co ja mam jeszcze zrobić, żebyście mnie zauważyli?
Zamilkli. Nikt się nie odezwał. Nawet łyżka nie uderzyła o talerz. W tej ciszy usłyszałam swoje własne serce – biło jak szalone.
Zosia powoli odłożyła telefon. Potem Szymek. I Anka. Ktoś po raz pierwszy spojrzał mi w oczy.
– Przepraszam, babciu – powiedziała cicho Zosia. – Myślałam, że to wszystko jakoś… samo się dzieje.
Usiadłam z powrotem, choć nogi miałam jak z waty. Może właśnie tak zaczynało się przebudzenie.
Wnuk mnie pocieszył
Po obiedzie wszyscy rozeszli się po kątach. Zosia z chłopakiem siedzieli na ganku, Anka dzwoniła gdzieś z kuchni, Szymek zniknął z telefonem w łazience. Tylko Jaś został przy stole, kiwając nóżkami na krześle.
– Babciu, jesteś smutna? – zapytał nagle, patrząc na mnie spod grzywki.
Zaskoczył mnie. Dzieci zwykle nie zauważają takich rzeczy. A może właśnie zauważają najwięcej.
– Trochę – przyznałam. – Bo kiedyś wasz śmiech słychać było wszędzie. Teraz... no, teraz bardziej słychać dzwonki z telefonów.
– Aha – powiedział poważnie. – Ale ja cię lubię. Nawet jak nie ma Wi-Fi.
Zaśmiałam się cicho i pogłaskałam go po głowie.
– A wiesz, że ja też cię bardzo lubię?
– To ja ci będę dzwonił codziennie. Albo co drugi dzień. Albo napiszę, jak się nauczę pisać. Możesz mi wysłać naklejki. Albo serduszka. Tylko musisz mi pokazać, jak się to robi.
Serce mi się rozpuściło jak cukier w gorącej herbacie.
– Dobrze, Jasiu. Pokażę ci wszystko.
Usiadł bliżej, opierając się o mnie. Pachniał truskawkami. I wtedy zrozumiałam – może nie odzyskam wszystkich. Ale tego jednego nie mogłam stracić.
Wszystko jest inaczej
Wieczorem siedziałam w salonie z kubkiem melisy i zeszytem na kolanach. Zawsze lubiłam pisać ręcznie – tak łatwiej było mi porządkować myśli. Przez okno wpadał zapach jabłoni, a z kuchni – ostatnie echo rozmów. Jeszcze dziś dom był pełen ludzi. I emocji.
Czy to wszystko dzięki internetowi? Nie, to był tylko pretekst. Most. Tymczasowy. Ale żeby ktoś po nim przeszedł, musiał chcieć. Musiałem się zmienić, ale oni też musieli zrobić ten krok.
Otworzyłam nowy zeszyt. Na pierwszej stronie napisałam dużymi literami: „Dziennik dla przyszłych pokoleń”. Bo skoro teraz wszystko dzieje się w telefonach, to może ktoś kiedyś znajdzie ten zeszyt. I zrozumie, że miłość nie mieści się w zasięgu.
Zostawiłam modem na widoku, niech będzie – może czasem się przyda. Ale ważniejsze, że Jaś zadzwonił tego samego wieczoru.
– Babciu, teraz ja ci wysyłam serduszko. Zrób tak: kliknij tu. I przytrzymaj.
I zrobiłam. I to jedno serduszko było więcej warte niż wszystkie pakiety danych.
Nie wiedziałam, co będzie dalej. Może znów znikną, a może nie. Ale miałam nadzieję. I miałam Jasia. I miałam nowy początek.
Halina, 74 lata
Czytaj także:
- „Nie posłuchałam babci i wbrew przesądom wzięłam ślub w maju. Prosto sprzed ołtarza poszłam do sądu”
- „Teść traktował mnie jak śmiecia, a ja nim gardziłem. Jedna rozmowa wystarczyła, żebym całkowicie zmienił swoje zdanie”
- „Po rozwodzie przypadkiem wpadłam na byłego męża. Nie mogłam uwierzyć, co zrobił ze swoim życiem po zaledwie 2 latach”