Reklama

Ludzie myślą, że starość jest stanem fizycznym, ale moim zdaniem to głównie umysł. A ja wciąż jestem taka sama, mimo upływu lat. W młodości marzyłam o tańcach do rana i podróżach do dalekich krajów, i wcale mi to nie przeszło.

Reklama

Wysłali mnie do uzdrowiska

– Babciu, powinnaś się oszczędzać – powtarza moja wnuczka Ania.

Owszem, dbają o mnie, ona i jej brat Marek, ale czy muszą mnie traktować jak porcelanową laleczkę? Niedawno podjęli decyzję, która kompletnie mnie zaskoczyła.

– Voucher do sanatorium? – Zapytałam, kiedy włożyli mi do ręki kopertę. – Przecież ja nie potrzebuję żadnych uzdrowisk!

– Babciu, zadbają tam o ciebie, trochę odpoczniesz. Poza tym będzie dużo osób w twoim wieku.

– Osób w moim wieku? – Parsknęłam śmiechem. – Co to za argument? Wolę być tutaj, w swoim domu.

Ale moje wnuki to mistrzowie perswazji, nie ustępowali. Poczułam, że przegrywam walkę, której nigdy nie chciałam toczyć.

Podróż do sanatorium była dla mnie jak zsyłka na obczyznę. Po drodze przyglądałam się krajobrazowi za oknem pociągu, próbując oswoić się z myślą, że przez najbliższe tygodnie mój dom będzie daleko.

Sanatorium wyglądało przyzwoicie, choć nazwa brzmiała jak z reklamy proszku do prania. Recepcjonistka, młoda dziewczyna o chłodnym spojrzeniu, skierowała mnie do pokoju z widokiem na staw. Pokój był czysty, schludny, ale bezduszny. Pierwszy dzień spędziłam, rozpakowując rzeczy i sprawdzając, czy łóżko jest wystarczająco wygodne.

Czułam się samotna

Następnego dnia rozpoczęły się zabiegi. Masaże, kąpiele borowinowe, spacery grupowe – wszystko to brzmiało jak zestaw obowiązkowy dla każdego emeryta. Na początku czułam się obco. Ludzie w stołówce szeptali do siebie, jakby byli przyjaciółmi od lat, a ja wciąż nie wiedziałam, z kim podzielić stolik.

Jednak wieczorem coś się zmieniło. W jadalni pojawił się Kazimierz. Starszy o trzy lata ode mnie, nienagannie ubrany, z błyskiem w oku, który trudno było przeoczyć. Nawet w tłumie wyróżniał się elegancją. Podszedł do stolika, gdzie siedziałam sama, i spojrzał na mnie z uśmiechem.

– Czy to miejsce zawsze jest tak zapełnione pięknymi kobietami, czy mam dzisiaj wyjątkowe szczęście?

Spojrzałam na niego i potem parsknęłam śmiechem.

– Jeśli to próba flirtu, to musisz się bardziej postarać – odpowiedziałam z rozbawieniem.

Rozmawialiśmy jak starzy znajomi. Byłam zaskoczona, jak szybko minął wieczór. Kiedy wstał, żeby odejść, powiedział tylko:

– Jutro na spacerze? Przy stawie? Mam nadzieję, że nie odmówisz.

Nie odpowiedziałam, ale uśmiechnęłam się pod nosem. Może ten wyjazd nie będzie taki zły.

Oczarował mnie

Następnego dnia spotkaliśmy się nad stawem. Kazimierz czekał na mnie. Wyglądał jak postać wyjęta z dawnych filmów – nonszalancki, zrelaksowany, ale jakby gotowy na coś nowego.

– Punktualność to piękna cecha – rzucił z uśmiechem, kiedy podeszłam. – Gotowa na spacer?

Spacerowaliśmy wzdłuż ścieżek, rozmawiając o wszystkim. Okazało się, że Kazimierz jest wdowcem, podobnie jak ja, i ma dorosłą córkę, która namawiała go na ten wyjazd. Rozbawił mnie opowieścią o jej listach pełnych argumentów, dlaczego powinien zadbać o siebie, zanim zajmie się wnukami.

– Myślałem, że takie miejsca to umieralnia dla ludzi, którzy już stracili ochotę na życie – powiedział, zerkając na mnie z ukosa. – Ale teraz widzę, że mogłem się mylić.

Spojrzałam na niego, udając obojętność, ale w środku poczułam przyjemne ciepło. Kazimierz miał w sobie coś, co przyciągało. Był mężczyzną, który wiedział, jak rozmawiać, jak słuchać i jak sprawić, że czułam się zauważona. Przy nim zaczynałam zapominać, że jestem w sanatorium, które na początku wydawało mi się przymusowym aresztem.

Skrytykowali mnie

Spotkania z Kazimierzem stawały się codziennością. Czasem spacerowaliśmy, czasem piliśmy herbatę w małej kawiarence. Potrafił być ujmująco szczery, mówił o swojej młodości, o czasach, kiedy z żoną tańczyli tango na rodzinnych przyjęciach. Słuchałam go z przyjemnością i zauważyłam, że zaczynam czekać na te chwile coraz bardziej.

Podczas rozmowy telefonicznej z wnukami wspomniałam o Kazimierzu. Oboje zareagowali dość nerwowo.

– Babciu, chyba nie zamierzasz traktować tego poważnie?

– A dlaczego nie? – odpowiedziałam. – Mam jeszcze prawo do szczęścia, prawda?

– Ale to dziwne, to nie jest czas na takie rzeczy – wtrącił się Marek.

– A to dziwne, że mam jeszcze ochotę żyć i być zauważona? – Odparłam z nutą irytacji. – Może to was dziwi, ale mnie już nie.

Zakończyłam rozmowę szybciej, niż planowałam. Wnuki chcą dla mnie dobrze, wiem to. Ale czy dobro oznacza zamknięcie mnie w klatce wspomnień i czekanie na koniec? Zaczynałam myśleć, że nie tylko ja powinnam nauczyć się czegoś nowego w tym sanatorium.

Nie spodziewałam się

Kazimierz zaprosił mnie na wieczorek taneczny, który organizowano w sobotę. Miałam wątpliwości, ale zgodziłam się. Kiedy wspólnie zatańczyliśmy walca, czułam się jak dwudziestolatka, a nie starsza pani na wyjeździe zdrowotnym. Gdy zaproponował mi kolejny taniec, nagle, zupełnie niespodziewanie, wyciągnął z kieszeni małe pudełeczko.

– Walerio, wiem, że życie nie da nam już dekad, ale chciałbym, żebyśmy przeżyli to, co zostało, razem. Wyjdziesz za mnie? – Zapytał cicho.

Zamurowało mnie. Spojrzałam na niego i nagle zrozumiałam, że odpowiedź może być tylko jedna.

– Tak – szepnęłam.

Następnego dnia zadzwoniłam do wnuków, żeby ich poinformować. Reakcja była wybuchowa.

– Babciu, to absurd! – wykrzyknęła Anna. – Masz siedemdziesiąt lat! Co ludzie powiedzą?!

– A co z twoim majątkiem? – Marek wtrącił. – A jeśli on chce tylko twoich pieniędzy?

– Kazimierz nie jest łowcą posagów – odparłam z chłodną stanowczością. – To moja decyzja i mam prawo do własnego życia.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Czułam, że nasze relacje wiszą na włosku. Ale wiedziałam jedno: nie zamierzałam się cofnąć.

Dali nam szansę

Atmosfera z wnukami była napięta. Kazimierz, widząc moją frustrację, zaproponował, byśmy wspólnie spróbowali ich uspokoić.

– Oni cię kochają, ale nie rozumieją, że jesteś kimś więcej niż tylko ich babcią – powiedział łagodnie. – Może porozmawiamy z nimi razem?

Czułam się rozdarta. Z jednej strony ich reakcja bolała mnie bardziej, niż chciałam przyznać, z drugiej – wiedziałam, że Kazimierz wnosi do mojego życia coś, czego brakowało od lat. Radość.

W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Anny.

– Dziecko, wiem, że to dla was szok. Ale Kazimierz to dobry człowiek, który mnie szanuje. Chciałabym, żebyście go poznali, zanim mnie osądzicie.

Ania nie odpowiedziała od razu. Po chwili ciszy usłyszałam cichy oddech.

– Babciu, dobrze… Przyjedziemy.

Była to mała iskra nadziei w całym tym zamieszaniu.

Reklama

Waleria, 70 lat

Reklama
Reklama
Reklama