Reklama

Kiedy człowiek osiągnie pewien wiek, zaczyna bardzo wyraźnie dostrzegać, co w życiu jest najważniejsze. Nie pieniądze, nie kariera ani uznanie, ale rodzina. Ja całe dorosłe życie pracowałam w szkolnictwie, pełniąc wysokie funkcje w samorządzie gminnym, żyłam otoczona szacunkiem, czasem nawet myślałam, ile więcej mogłabym osiągnąć, gdyby nie obowiązki domowe. A jednak gdy zobaczyłam mojego najmłodszego wnuczka tydzień po narodzinach, po raz kolejny uznałam, że wszystkie dokonania bledną w porównaniu z tym cudem. Prawdziwy nowy człowiek, nieograniczony potencjał. Krew z krwi! Ten nosek zupełnie jak u Jacusia, gdy był malutki, sterczące czarne włoski, identyczne, jak miała Malwinka jako niemowlę… I uśmiech po Radku, naszym najmłodszym.

Reklama

Ty się tak nie ciesz

– Przepiękne dziecko – pogratulowałam synowi i synowej. – Jak dacie mu na imię?

– Konrad.

„Mogłoby być ładniej” – pomyślałam, bo jak tu takiego teutońskiego grzmota zdrobnić? Ale nic się nie odezwałam, bo ostatecznie Konrad nie jest jeszcze najgorzej. Co dopiero, jakby miał być na przykład Brajan albo inny Kewin?

– Zastanawiamy się, kogo poprosić na chrzestną – powiedziała synowa. – Chrzestnym będzie mój brat, ale przydałby się ktoś z waszej strony na jego partnerkę.

Zobacz także

Zastanawiałam się nad tym po powrocie do domu i jedyną kandydatką, która przychodziła mi wciąż na myśl była Anita, partnerka mojego najmłodszego, Radka. Mam trochę kłopot z tą dziewczyną, nie będę ukrywać. Na początku, gdy się dowiedziałam, że Radek się zakochał, pomyślałam tylko „dzięki Bogu”! Kobieta u boku na pewno go ucywilizuje i skończy się bieganie z wykrywaczem metalu, wspólne wyprawy z kolegami na giełdy militariów i tym podobne atrakcje. Dwadzieścia sześć lat to chyba wystarczający wiek, by spoważnieć i przestać zachowywać się jak dzieciak, szczególnie gdy się jest nauczycielem! Jaki to przykład dla młodzieży?

Kiedy zapowiedział, że przywiezie swoją dziewczynę na nasze koralowe gody, aż klasnęłam w dłonie i mruknęłam pod nosem:

– Nareszcie przyszła kryska na Matyska!

– Ty się tak nie ciesz – studził mój entuzjazm mąż. – Diabli wiedzą, kogo sobie upatrzył. I coś za szybko się to toczy, może już dziecko zdążył zmajstrować?

Ziutek zawsze szuka dziury w całym, więc wcale się nie przejmowałam jego gadaniem, i miałam rację. Napatrzyć się nie mogłam na Anitę, gdy się wreszcie zjawili – w życiu nie widziałam tak ślicznej dziewczyny. Całkiem jak ta włoska aktorka, którą tak lubię! A do tego dentystka. Radek nie mógł trafić lepiej, słowo daję. I najwidoczniej chłopak się zakochał, bo rano nosił jej kawę do łóżka, nawet naczynia po rodzinnym obiedzie pozmywał, cuda-niewidy!

– To co, synku… – zagadnęłam, gdy przez chwilę byliśmy sami. – Chyba weselicho będziemy szykować, co?

– Dajże, mamuś, spokój z tym skansenem – Radek wzruszył ramionami. – Dobrze jest, jak jest. Papier nie jest mi do niczego potrzebny, Anicie też nie.

– Ale jakże tak? – zdziwiłam się. – Przecież pasowałoby zamieszkać razem, wziąć odpowiedzialność

– Jeśli uznamy, że ślub jest nam do czegoś potrzebny, ty pierwsza się dowiesz, ok?

O rany, młodzi teraz tak na kocią łapę żyją, nie jestem dzisiejsza, nigdy nie myślałam, że i do naszej rodziny takie wynalazki zabłądzą… No nic, co było robić, przecież ich siłą do ołtarza nie zaciągnę.

Ziutek się w głowę popukał

Latem, jak jechaliśmy z Ziutkiem nad morze, zatrzymaliśmy się na dzień w Poznaniu u Radka i Anity. Niby odpocząć w podróży, ale też, żeby zobaczyć, jak sobie radzą. Syna akurat nie było, okazało się, że znów gdzieś z kolegami pojechał, więc była okazja z dziewczyną pogadać. Zapytałam, czy jej to Radkowe hobby nie przeszkadza, czy nie przyjemniej byłoby weekend spędzić we dwoje. Powiedziała, że to przecież tylko sobota, w niedzielę już będą razem. O ślubie nie miałam śmiałości gadać, tak tylko ogólnikami zahaczyłam, lecz nie podjęła tematu. Za to obiad przyszykowała, potem wyskoczyła po ciasto do sklepu na dole – widać, że sprytna i ogarnięta. Mam nadzieję, że wcześniej czy później wywietrzeją młodym te bunty z głowy i zaczną się zachowywać jak dorośli.

No więc czy poproszenie Anity, by została chrzestną małego Konrada, nie byłoby dobrym sposobem, aby ją związać z naszą rodziną? Pokażemy, że mimo braku „papierka” traktujemy ją poważnie i cieszymy się, że jest z nami. Pokażemy, jaką piękną tradycją jest chrzest, jak takie okazje łączą familię. Może zapragnie także dla siebie podobnej uroczystości? Może jak weźmie maleństwo w ramiona, coś w jej sercu się obudzi? Im więcej o tym myślałam, tym pomysł wydawał mi się lepszy. A kiedy nawet Ziutek, ten stary malkontent, uznał, że warto spróbować, przedstawiłam swoją ideę Jackowi i synowej.

– Mama zawsze coś wymyśli – przyklasnęli oboje. – Anita to świetna dziewczyna, na biedną też nie trafiło. Będzie miał nasz Kondzio pociechę z takiej matki chrzestnej!

„Kondzio”! To się doczekałam zdrobnienia! Zjeżyłam się cała, ale potem pomyślałam, że nikt chyba nie będzie wymagał ode mnie, żebym na malca tak okropnie mówiła, i darowałam sobie komentarz.

Bardzo byłam z siebie zadowolona, dopóki Jacek nie zadzwonił dwa tygodnie później i nie oznajmił, że problem z chrzestną jak był, tak jest. Anita odmówiła. Owszem, pięknie podziękowała za zaszczyt, ale jednak nic z tego. Jest niewierząca, a to, o ile wie, definitywnie ją wyklucza.

Niewierząca? Znaczy się co? Do kościoła po prostu nie chodzi czy w ogóle nigdy żadnych sakramentów nie przyjmowała? A może ona z jakieś sekty i teraz mojego Radka w bagno wciągnie? Ziutek się w głowę popukał i mówi, że mam bujną fantazję, ale nagle wszystkie elementy układanki ułożyły mi się w głowie: niechęć do ślubu, izolowanie się…

Czy naprawdę tak wiele oczekujemy?

Złapałam za telefon, zadzwoniłam do Radka i zapytałam wprost, jaką religię wyznaje jego partnerka. A on mi mówi, że żadnej, i co mnie w ogóle naszło, żeby o takie osobiste sprawy pytać?

– Pytam, bo prosiliśmy ją na chrzestną i odmówiła – wyjaśniłam.

– A nie może? To chyba nie jest obowiązkowe, co? – fuknął syn.

Jak się ciężko ostatnio z tym chłopakiem gada! Tajemnice, półsłówka, myślałby kto, że pracuje w wywiadzie!

– Byłam u księdza się dowiadywać, synu. Można zostać po prostu świadkiem chrztu, nie przyjmując żadnych sakramentów, jeżeli tylko drugi rodzic chrzestny jest wierzący.

– O rany, macie tam kandydatek na kopy! – burknął niegrzecznie Radek.

– Ale chyba Anicie nie zaszkodzi, jak potrzyma dziecko do chrztu, prawda?

Powiedział, że się robię namolna, mój własny syn! I żebym przyjęła wreszcie do wiadomości decyzję Anity i dała sobie spokój. Ja tego w ogóle nie rozumiem. Czy naprawdę tak wiele oczekujemy? Skoro dziewczyna nie wyznaje żadnej innej religii, to co jej szkodzi potrzymać dziecko do chrztu? To tylko gest, tradycja taka, czy jest sens się przeciwko temu buntować?

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama