Reklama

– Pani Helenko… Co mam powiedzieć? Widziałem Jurka ostatni raz przed tym cholernym bombardowaniem. A Jurek poszedł właśnie do tej szkoły na Barokowej.

Reklama

Pokiwałam głową, przełknęłam ślinę. Wiedziałam już, jaki będzie dalszy ciąg tej historii. Poszedł tam, a za chwilę nastąpił nalot. Zginęło ponad stu pięćdziesięciu powstańców z batalionu Chrobry. W tym mój syn… Mój jedynak.

– Mnie akurat wysłali z meldunkiem do sztabu – powiedział cicho Michał. – Gdyby nie to… Też miałem tam wyznaczoną kwaterę.

Michał był w wieku Jurka, chodzili do jednego gimnazjum. Wyglądał jednak na co najmniej dziesięć lat starszego. Niemcy wysłali go do niewolniczej pracy przy produkcji rakiet. Gdyby nie wyzwolili ich Sowieci, zapewne gryzłby już ziemię.

Pytałem wszystkich, z którymi mam kontakt – mówił dalej. – Wszyscy go widzieli, jak wchodził do budynku.

Po wyzwoleniu dokonano ekshumacji w ruinach szkoły. Byłam przy tym. Koszmarne przeżycie. Owszem, udawało się zidentyfikować szczątki, ale na takiej zasadzie, że ktoś nosił charakterystyczne buty, miał sygnet, jakąś nietypową część umundurowania… Rozpoznano zaledwie kilkanaście osób …

Odetchnęłam głęboko.

– Nie powiedziałeś mi nic nowego. Ale dziękuję.

Nadzieja umiera ostatnia

Straciłam nadzieję, choć nie chciałam się jeszcze pogodzić z myślą, że nigdy nie zobaczę syna, nie pochowam go nawet jak należy. Owszem, napisałam wniosek do Czerwonego Krzyża o wszczęcie poszukiwań, ale urzędnik, który je przyjmował tylko kręcił głową.

– Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale to chyba beznadziejna sprawa… W powstaniu zginęło mnóstwo ludzi. A żołnierze z tego batalionu… Przecież powiedzieć, że ich zdziesiątkowano to mało. Niewielu można dzisiaj spotkać. Zresztą – ściszył głos – nowa władza niezbyt życzliwie patrzy na akowców.

W zasadzie dawał mi do zrozumienia, żebym zbyt gorliwie nie szukała, jeśli nie chcę sobie narobić problemów. Tylko że mnie było to obojętne. Zostałam sama. Mąż zginął jeszcze we wrześniu, został mi tylko Jerzy. Co jakakolwiek władza mogła mi zrobić gorszego?

– Mam rozumieć, że nie podejmiecie sprawy? – spytałam.

– Ależ skąd! – oburzył się. – Ale chcę być uczciwy. Niech pani sobie nie robi nadziei.

– Nie robię – odparłam prawie szeptem. – Ale wie pan, że nadzieja umiera ostatnia.

Kilka miesięcy po rozmowie z Michałem przestałam wierzyć, że znajdę Jurka, choćby martwego. Wiele osób było w podobnej sytuacji. Wojna to cierpienie i ból, jednak nie kończą się one wraz z ogłoszeniem zwycięstwa. Więcej, tak naprawdę dla wielu ludzi właśnie koniec wojny oznacza prawdziwą rozpacz. Kiedy trwa zawierucha, można liczyć na to, że wiadomości nie dochodzą, że bliska osoba żyje, tylko nie może dać znaku życia. A potem?

Wiem, że szuka pani Jurka

Skoro nikt nie widział Jurka po tym bombardowaniu… Przestałam już czekać na wieści. Lata później siedziałam w swoim pokoiku, do którego zakwaterowano mnie rok temu i patrzyłam na belkę pod sufitem. To była właściwie piwnica, a nie mieszkanie, zapewne mogłabym sobie załatwić coś lepszego, poruszyć przedwojenne znajomości, ale zupełnie mi nie zależało. Bez Jurka wszystko straciło sens.

Zwątpiłam, przestałam nawet chodzić do Czerwonego Krzyża czytać ogłoszenia. I właśnie wtedy dotarła do mnie Zuzanna, łączniczka z trzeciego plutonu kompanii Jurka. Nie była już tą dziewczynką ze sterczącymi na boki warkoczykami, jaką pamiętałam sprzed wojny. Nie postarzała się jednak jak Michał. Piękna dziewczyna, ledwie ją poznałam.

– Wiem, że szuka pani Jurka – wypaliła prosto z mostu, ledwie się przywitała.

– Szukałam – poprawiłam ją. – Straciłam nadzieję. Wszyscy, którzy go widzieli, twierdzą, że zginął przy Barokowej…

– Nieprawda! – powiedziała z mocą. – Na pewno tam nie zginął.

– Żyje? – aż straciłam oddech z wrażenia.

Tego nie wiem – odparła Zuzanna. – W tym piekle można był stracić życie w każdej chwili. Ale w szkole nie zginął na pewno. Byłam telefonistką w sztabie, a Jurek służył przecież w łączności. Wiem, że trzeciego września, jako bezprzydziałowego po zagładzie plutonu, wysłano go poza Warszawę, do Zgrupowania Kampinos. Miał nawiązać kontakt i przyprowadzić stamtąd łącznika.

– I przyprowadził? – spytałam.

– Nie wiem. – Spuściła wzrok. – Dzień później musieliśmy się ewakuować. Jeśli Jurek wrócił, zastał na miejscu tylko szkopów.

Nie oddała mi nadziei, przedłużyła tylko konanie. Moje serce znów drgnęło i zaczęło bić, chociaż powoli i bez radości oczekiwania na cokolwiek. Znów jednak zaczęłam chodzić do Czerwonego Krzyża, czytać ogłoszenia, słuchać od pracowników, że nic nie wiadomo. Chciałam się jeszcze spotkać z Zuzanną, sprawdzić, czy czegoś sobie nie przypomniała, ale usłyszałam, że uciekła na Zachód, korzystając z jakiegoś transportu. W Polsce robiło się coraz duszniej tym, którzy nie byli pupilami nowych władców.

Nie ma na co czekać

Dwa miesiące później siedziałam w swojej ciasnej klitce i znów patrzyłam na belkę, sterczącą ze stropu. Nadzieja umierała. W sercu jeszcze coś się tliło, lecz było to odległe, nie miało znaczenia. Skrobanie do drzwi. Nie pukanie, ale skrobanie. W pierwszej chwili myślałam, że to szczury gdzieś się przeciskają, ale powtórzyło się. Wreszcie otworzyłam. W sionce stał nieznany mi młody mężczyzna.

– Pani Ch.? – spytał.

Kiedy potwierdziłam, powiedział:

– Zapraszam do Czerwonego Krzyża.

– Co się stało? – myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi.

– Proszę się ubierać – powtórzył.

Wiedziałam już, że chodzi o Jurka. Ale co? Znaleźli go? Czy może raczej jego zwłoki?

Na zewnątrz czekał samochód. Nawet nie pamiętam, jak dotarłam na miejsce. Kiedy weszłam do gabinetu znanego mi pracownika Czerwonego Krzyża, ten uniósł się zza stołu. Chciał coś powiedzieć, ale nagle poczułam, jak porywają mnie w powietrze silne ramiona. „Ubecy” – to była pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy. Ostatnio aresztowania zdarzały się coraz częściej. Tylko czego mogli ode mnie chcieć? Ale wtedy usłyszałam wzruszony głos.

– Mamo…

Zemdlałam. Po prostu zemdlałam… Ktoś coś mówił, nawet rozumiałam co, ale nie mogłam wydobyć słowa. Dopiero zimna woda na twarzy sprawiła, że zaczęła wracać mi przytomność.

– Nie ma na co czekać – powiedział urzędnik Czerwonego Krzyża. – Donosicieli nie brakuje, także tutaj. A ja już sporo zaryzykowałem.

– Jasne, Heniu – powiedział Jurek. – Dzięki za wszystko. Jedziemy mamo, porozmawiamy po drodze.

– Dokąd? – Byłam pijana szczęściem, ale jeszcze w nie do końca nie wierzyłam.

Później się dowiesz! Musimy jak najszybciej wyjechać!

– Ale powinnam się spakować – zaprotestowałam słabo. – Przecież…

– Wszystko kupimy na miejscu. Zbyszek, leć już, odpalaj samochód.

To był szalony pomysł

Nic już nie mówiłam, uwieszona na ramieniu cudem odzyskanego syna, wyszłam z budynku i dałam się wywieźć… Prosto do Anglii… W drodze poznałam historię syna, chociaż z początku słowa z trudem do mnie docierały, a serce łomotało tak, że zaczęłam się obawiać, czy przeżyję tak wielkie szczęście. Mój syn cały i zdrowy! Jak to możliwe?

Jurek nie zdołał wykonać zadania. Do zgrupowania dotarł, ale kiedy wracał z łącznikiem, zatrzymali ich żołnierze węgierscy. Nie pozwolili im wrócić do Warszawy, zabrali ze sobą, ukrywając przed Niemcami. Jak to Węgrzy… A ponieważ ich oddział, zamiast wracać do ojczyzny, wyrwał się na Zachód, mój syn powędrował wraz z nimi i wylądował pod Londynem.

– Myślałem, że nie żyjesz, mamo – powiedział Jerzy, kiedy wyrzucałam mu, że mnie nie szukał. – Widziałem się w Londynie z panem Mietkiem. Powiedział, że zginęłaś, kiedy „krowa” rąbnęła prosto w nasze mieszkanie…

– A ja właśnie wyszłam, żeby przynieść wody… Nie było już do czego wracać, cały dom się zawalił.

– Dlatego myślałem, że zginęłaś. Dopiero Zuza się ze mną niedawno skontaktowała. Wiesz, wylądowaliśmy w tym samym miasteczku niedaleko Glasgow. Ten urzędnik z Czerwonego Krzyża to też akowiec, dzięki niemu załatwiliśmy papiery na przejazd.

To był szalony pomysł, żeby po mnie przyjechać, zamiast po prostu zawiadomić, że żyje. Sporo ryzykował. Gdyby ubole go złapali…

– Miałem cię zostawić? – oburzył się, kiedy mu to powiedziałam. – Musiałem skorzystać z okazji, zanim komuniści mocniej uszczelnią granice… Potem nikt się nie wymknie. A poza tym, kto nie ryzykuje, ten nawet nie wie, że żyje.

Mój syn... Na pewno nieco zmieniony przez wojnę, ale wciąż ten sam chłopiec. Byłam szczęśliwa jak nigdy dotąd.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama