Reklama

Pełniłem funkcję kierownika w dużym przedsiębiorstwie. Moja ścieżka zawodowa rozwijała się niesamowicie. Do tego doskonale zarabiałem, co pozwalało mi zapewnić żonie i córce komfortowe warunki życia. Problemem było to, że zaczynałem je coraz rzadziej widywać. Pracowałem codziennie po kilkanaście godzin, często także w weekendy. Nieustannie pojawiały się nowe projekty.

Reklama

Moja żona teoretycznie nie musiała pracować, ale nie zrezygnowała ze swojej kariery zawodowej. Jest samodzielna. Mimo moich wielokrotnych sugestii nie chciała zostać typową gospodynią domową. W pewnym momencie sądziłem, że to mogłoby pozytywnie wpłynąć na nasz status społeczny, gdyby była tylko „królową domowego ogniska”.

Jest z zawodu psychologiem i jej bardzo lubi swoją pracę. To właśnie moja żona zaczęła w pewnym momencie sugerować, abym nieco zluzował. Widziała, co się ze mną dzieje i to ją mocno niepokoiło. Lecz każda próba rozmowy, kończyła się kłótnią. Uważałem jej opinie za niesprawiedliwe.

– Czy ty w ogóle rozumiesz moją sytuację? – wybuchnąłem pewnego dnia. – Jak mam się odprężyć? To jak mówienie do kobiety, że jest „trochę w ciąży”. Albo coś robisz na pełnym gazie, albo w ogóle tego nie robisz.

– Nie mówię, żebyś nie dawał z siebie wszystkiego, tylko żebyś zmienił swoje nastawienie do pracy. Nikt nie jest niezastąpiony. Można też tak rozplanować obowiązki, aby inni mogli cię trochę odciążyć. Przecież nie musisz robić wszystkiego sam.

Poczułem się wtedy dotknięty, bo miałem wrażenie, że zarzuca mi niewłaściwe zarządzanie zespołem.

– Nie masz prawa mi mówić, jak powinienem zarządzać! – odgryzłem się.

Nie mieliśmy o czym rozmawiać

Czas upływał nieubłaganie. Ja i moja żona z każdym kolejnym dniem oddalaliśmy się od siebie. Kiedy wracałem do domu, a było to zazwyczaj bardzo późno, nasza mała Hania już spała, a żona była tak zmęczona, że wymienialiśmy tylko kilka zdań. Moja rodzina spędzała wiele weekendów beze mnie, ponieważ często bywałem na służbowych wyjazdach lub musiałem skończyć jakiś projekt i pojechałem do biura.

W efekcie najbliższymi osobami, z którymi miałem najwięcej wspólnego, byli członkowie mojego zespołu w pracy – sekretarka, asystentka i zastępca. Naturalne jest więc, że to z nimi miałem o czym rozmawiać. Moja asystentka, Joanna, w pewnym momencie zaczęła wydawać mi się bliższa niż Aneta. Dosłownie. Miałem wrażenie, że lepiej mnie rozumie, a do tego to ona, a nie moja żona, była ze mną przez cały dzień.

Gdybym się nad tym głębiej zastanowić, to z moją asystentką, de facto spędzałem swoje życie, podczas gdy z Anetą byłem tylko około godziny dziennie, nie licząc nocy, które od dłuższego czasu nie były już dla nas okazją do zbliżeń.

Aneta zorientowała się, że mam romans. Muszę przyznać, że okazała się wielkoduszna. Inna kobieta prawdopodobnie natychmiast zażądałaby, abym się wyprowadził, a ona chciała spokojnie i rzeczowo omówić „naszą przyszłość”. Zapewniłem ją, że będę starał się pracować mniej, przemyślę mój tryb pracy i zakończę romans z Joanną. Żadnej z tych obietnic nie dotrzymałem. Pewnego dnia, kiedy wróciłem z pracy, zdałem sobie sprawę, że Anety i Hani już nie ma.

Życie zmieniło się o 180 stopni

Na kuchennym stole leżała kartka. „To, co jest między nami, niszczy mnie psychicznie. Wykorzystałam tydzień urlopu, jestem z Hanią na Mazurach. Mam nadzieję, że znajdziesz chwilę, by do nas dojechać w weekend”. Niżej na kartce znajdował się adres i numer kontaktowy do pensjonatu, w którym zdecydowały się zatrzymać. Ten konkretny weekend miałem już cały zaplanowany.

Skontaktowałem się więc z żoną i przekazałem, że najprawdopodobniej nie uda mi się przyjechać. Odłożyła słuchawkę. Gdy wróciłem do domu w sobotnie popołudnie, ogarnęło mnie przytłaczające uczucie smutku. Po raz pierwszy zacząłem zastanawiać się, co jest problemem. „Czy praca dla samej pracy to rzeczywiście to, czego potrzebuje?”. Bo tak to właśnie wyglądało.

Nie miałem już nikogo, dla kogo bym mógł pracować. Moje związki z najbliższymi przestały istnieć. Spotkania z kochanką także się skończyły, ponieważ nie miałem dla niej zbyt dużo czasu. W pustym mieszkaniu panowała cisza, która dawała się we znaki. Włączyłem muzykę, nalałem sobie trochę whisky i zasiadłem w fotelu. Zanim jednak wypiłem pierwszy łyk alkoholu, postanowiłem, że pojadę do tego pensjonatu. Sięgnąłem po telefon, aby zadzwonić do żony, ale potem pomyślałem, że zrobię im niespodziankę.

Na początku podróż przebiegała bez problemów, ale w pewnym momencie poczułem się dziwnie. Jakbym oglądał film w zwolnionym tempie. Zemdlałem. Potem dowiedziałem się, że miałem wiele szczęścia. Udar nie był zbyt rozległy, ja nieświadomie zahamowałem i co najważniejsze, nic nie nadjeżdżało wówczas z naprzeciwka. Być może to ostatnie resztki świadomości kazały mi zadbać o swoje bezpieczeństwo. Miałem 39 lat i byłem prawie skazany resztę życia w szpitalnym łóżku. Początkowo miałem sparaliżowaną prawą stronę ciała. Gdy pozwolono mi zobaczyć siebie w lustrze, przestraszyłem się. Na szczęście większości tego, co działo się tuż po udarze, nie zapamiętałem. I dobrze. Zapewne było to przerażające doświadczenie.

Czułem, jakby mój świat legł w gruzach. Ale w tym najtrudniejszym momencie w moim życiu miałem obok siebie wspaniałego towarzysza. Kogoś, kto mnie nie opuszczał, wierzył we mnie i wspierał mnie duchowo – moją żonę. To ona znalazła najlepszych specjalistów od rehabilitacji i była ze mną cały czas, nawet wtedy, gdy traciłem już nadzieję. Obserwując jej determinację i pozytywne myślenie, pewnego wieczora zdecydowałem, że muszę się otrząsnąć i zrobić wszystko, by jej nie zawieść.

Przez głupotę mogłem ją stracić

Zrozumiałem, że muszę odzyskać siły, by odbudować naszą rodzinę. W końcu zrozumiałem, co powinno być dla mnie najważniejsze: rodzina. To straszne, ale dopiero po udarze i w trakcie mojej niepełnosprawności stałem się pełnosprawny emocjonalnie. Ta nowa sytuacja nauczyła mnie pokory i bycia wdzięcznym za każdy dzień. Każdy postęp w powrocie do zdrowia był dla mnie jak prezent. Rzeczy, które kiedyś były oczywiste, takie jak chodzenie samodzielnie jedzenie czy ubieranie się, teraz były dla mnie wyzwaniem. Często wyzwaniem przekraczającym moje możliwości.

– Nie wszystko od razu – powtarzała mi moja terapeutka.

Ale doceniała moje osiągnięcia. Nawet ja byłem zdumiony, jak szybko wracałem do normalnego funkcjonowania. Minęły dwa lata. Nadal czuję niewielki skurcz w ręce, poruszam się za pomocą laski, ale potrafię chodzić! Mówię wyraźnie, a na twarzy przestały pojawiać się grymasy. Uczyłem się doceniać codzienne życie i drobne radości. To, co kiedyś lekceważyłem lub czego nie zauważałem, teraz ma dla mnie wyjątkowy urok. Odbudowuję swoją życie i w końcu skupiam się na właściwych celach.

Nie jestem pewien, czy zdołam spłacić dług wdzięczności, który mam wobec mojej żony. Kiedy powiedziałem jej o tym, roześmiała się:

– Nie musisz się spieszyć. Mogę podzielić go na małe części, ale będziesz mi go oddawał do końca swojego życia, co ty na to?

Reklama

– To brzmi bardzo atrakcyjnie, zgadzam się.

Reklama
Reklama
Reklama