Reklama

Czasami zastanawiam się, gdzie popełniłem błąd. Mam czterdzieści lat, własne gospodarstwo, sporo ziemi i wszystkie najnowsze maszyny, a mimo to wieczorami czuję ogromną pustkę. Praca na wsi to moje życie, zawsze tak było. Ziemia, uprawy, zwierzęta – to wszystko daje mi satysfakcję. Ale gdy kończę robotę, wracam do pustego domu.

Reklama

Czułem się samotny

Gospodarstwo jest duże, nowoczesne, ale brakuje w nim tego, co najważniejsze – drugiego człowieka. Odkąd pamiętam, zawsze marzyłem o tym, by mieć rodzinę. Ale gdzie teraz znaleźć kobietę, która chciałaby żyć na wsi? Większość z nich przeraża ten rodzaj życia – rano wstań, zajmij się gospodarstwem, a po południu może jakiś odpoczynek, ale na pewno nie miasto, zakupy czy kino.

Nie ukrywam, że próbowałem różnych sposobów na znalezienie partnerki. Ale każda z tych prób kończyła się tak samo – rozczarowaniem. Zwykle słyszałem: „Janek, to życie nie dla mnie”. Z czasem zacząłem myśleć, że może coś ze mną jest nie tak. Ale przecież nie chcę wiele – tylko kogoś, kto zaakceptuje mnie i moje życie takim, jakie jest. Kogoś, kto nie boi się wsi, pracy na roli, kogoś, kto zrozumie, że życie na wsi to nie tylko trud, ale też satysfakcja z każdej godziny spędzonej na świeżym powietrzu, z widokiem na rosnące zboże czy bawiące się cielaki.

Mam sąsiada, Stanisława, starszego człowieka, który zawsze mi doradza. Odkąd pamiętam, to on był moim wzorem – mądry, doświadczony, z głową na karku. Kiedyś miał własne gospodarstwo, ale teraz, na emeryturze, często zagląda do mnie, żeby pogadać, czasem coś podpowiedzieć. „Janek,” mówi często, „nie martw się, znajdziesz w końcu swoją drugą połówkę. Wystarczy cierpliwość.” Ale ile można czekać?

Sąsiad dobrze mi życzył

– Janek, nie masz już dość tego samotnego życia? – zapytał Stanisław, siadając na ławce pod starą gruszą, gdzie często spotykaliśmy się na krótkie rozmowy.

Zobacz także

Westchnąłem ciężko, przerywając swoje zajęcia. Odstawiłem wiadro z karmą dla kur i spojrzałem na niego zmęczonym wzrokiem.

– Mam, Stachu, mam. Ale co ja mogę zrobić? Każda kobieta, którą poznam, od razu ucieka, jak tylko usłyszy o życiu na wsi. Myślą, że to kara, a nie życie.

Stanisław potarł siwe wąsy, zastanawiając się przez chwilę.

– Może szukasz nie tam, gdzie trzeba – powiedział w końcu.

– A gdzie mam szukać? – zapytałem z nutą frustracji w głosie. – W mieście? Próbowałem. W okolicy? Każda ma już swoją rodzinę.

– Wiesz, dzisiaj ludzie znajdują sobie partnerów w internecie – powiedział, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Mój wnuk, ten najmłodszy, znalazł tak sobie dziewczynę

Założyłem profil w portalu randkowym

Przez kilka dni nie mogłem przestać myśleć o tym, co powiedział Stanisław. Internet? Szukanie żony w sieci? Brzmiało to dla mnie absurdalnie, ale im dłużej o tym myślałem, tym bardziej zaczynałem się przekonywać. W końcu co mi szkodziło spróbować? Skoro w rzeczywistości żadna kobieta nie chciała związać się z rolnikiem, może wirtualny świat otworzy przede mną nowe możliwości.

Pewnego wieczoru, po skończonej pracy, usiadłem przy komputerze. Słyszałem o różnych portalach randkowych, ale nigdy nie miałem do czynienia z takim czymś. Przypomniałem sobie słowa Stanisława i w końcu postanowiłem – zakładam profil.

Zdjęcie na tle mojego gospodarstwa, szczery opis – że jestem rolnikiem, że kocham to, co robię, ale brakuje mi kogoś, z kim mógłbym dzielić życie. Dodałem kilka szczegółów o sobie – że jestem pracowity, uczciwy, że szukam kogoś, kto zaakceptuje wiejskie życie. Skończyłem, sprawdziłem wszystko dwa razy i kliknąłem „opublikuj”.

Początkowo czekałem bez większych nadziei, ale już po kilku dniach zaczęły napływać wiadomości. Większość z nich była jednak powierzchowna, sprowadzająca się do komplementów o moim wyglądzie lub gospodarstwie. Kobiety, które do mnie pisały, wydawały się zainteresowane bardziej moim majątkiem niż mną samym. Aż w końcu, któregoś wieczoru, dostałem wiadomość od Matyldy.

Myślałem, że coś z tego będzie

Matylda była inna. Jej profil wyróżniał się spośród innych. Była ambitna, niezależna, miała swoją firmę w mieście. Z jednej strony imponowała mi jej przedsiębiorczość, a z drugiej zastanawiałem się, czy taka kobieta mogłaby zaakceptować życie na wsi. Zaczęliśmy pisać. Matylda była elokwentna, a nasze rozmowy toczyły się w przyjemnej, swobodnej atmosferze. Zaskoczyło mnie, jak szybko znaleźliśmy wspólny język.

Po kilku dniach wymieniania wiadomości przeszliśmy na rozmowy telefoniczne. Matylda opowiadała mi o swoim życiu w mieście, o karierze, o tym, jak bardzo ceni sobie niezależność. Była otwarta, pewna siebie, wiedziała, czego chce. Ale mimo wszystko coś mnie niepokoiło. Kiedy temat schodził na życie na wsi, jej ton stawał się mniej entuzjastyczny.

– Wieś ma swoje uroki, to na pewno – mówiła. – Ale Janek, nie myślałeś nigdy o przeniesieniu się do miasta? Tam jest tyle możliwości...

– Matylda, moje życie to gospodarstwo – odpowiedziałem spokojnie, ale stanowczo. – Nie wyobrażam sobie innego życia. Dla mnie to, co mam tutaj, jest wszystkim.

– Oczywiście, rozumiem – odparła, ale w jej głosie czułem, że była rozczarowana.

Było między nami za dużo różnic

I tak to się toczyło przez kolejne dni. Matylda wydawała się miła, ale z każdą rozmową coraz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że nasze światy są zbyt odległe. Dla niej wieś była miejscem, gdzie można odpocząć od miejskiego zgiełku, ale na stałe? Na tym polegał problem – widziała moją rzeczywistość przez pryzmat romantycznych wyobrażeń, a nie codziennego trudu.

Z czasem rozmowy stawały się coraz rzadsze, a ja coraz bardziej rozczarowany. Chciałem znaleźć kogoś, kto zrozumie i zaakceptuje moje życie, a nie będzie próbował mnie zmienić. W końcu zrozumiałem, że Matylda, choć była wyjątkową kobietą, nie była tą, której szukałem.

Spotkanie z Matyldą zaplanowaliśmy w eleganckiej kawiarni w centrum miasta. To ona wybrała miejsce – modne, pełne ludzi, z wystrojem rodem z magazynu o wnętrzach. Gdy wszedłem, Matylda już czekała przy stoliku, ubrana w idealnie skrojoną sukienkę, która podkreślała jej sylwetkę. Uśmiechnęła się szeroko, widząc mnie, a ja odwzajemniłem uśmiech, choć wewnętrznie czułem lekkie napięcie.

– Janek, jak miło cię widzieć! – przywitała mnie, wstając i delikatnie całując w policzek. – Wyglądasz świetnie!

– Ty również, Matylda – odpowiedziałem, siadając naprzeciwko niej. – Miasto ci służy.

– Zdecydowanie – przytaknęła z zadowoleniem, biorąc do ręki menu.

Rozmowa zaczęła się od standardowych tematów – jak minął dzień, co nowego w pracy. Matylda opowiadała o swoich projektach w firmie, a ja słuchałem, starając się nadążyć za jej entuzjazmem. W końcu jednak temat zszedł na wieś, moje gospodarstwo, i to, jak sobie radzę.

To nie miało sensu

– Muszę przyznać, że fascynuje mnie życie na wsi – zaczęła Matylda, bawiąc się filiżanką. – Wyobrażam sobie, jak cudownie musi być tam odpoczywać po tygodniu w mieście. Cisza, spokój, przyroda... To musi być jak balsam dla duszy.

– Tak, wieś ma swoje uroki – odpowiedziałem, nieco zaskoczony jej podejściem. – Ale to nie tylko sielanka. Praca na gospodarstwie to codzienne wyzwania, wczesne wstawanie, opieka nad zwierzętami, uprawy... To całe życie.

Matylda spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem, jakby nie do końca rozumiała moje słowa.

– Rozumiem, ale wyobrażam sobie, że to wszystko można jakoś zorganizować, prawda? Zawsze można zatrudnić ludzi, którzy zajmą się tymi bardziej męczącymi rzeczami. A ty... no cóż, ty mógłbyś zająć się nadzorowaniem tego wszystkiego.

Przyglądałem się jej uważnie, starając się wyczuć, czy naprawdę wierzy w to, co mówi.

– Matylda, to nie do końca tak działa – odpowiedziałem spokojnie. – Na wsi każdy musi pracować, nie ma tu miejsca na nadzorowanie z daleka. Praca na roli to nie tylko zarządzanie, to przede wszystkim fizyczna robota. Zwłaszcza gdy prowadzi się gospodarstwo samemu.

Matylda przygryzła dolną wargę, jakby zastanawiała się nad moimi słowami, ale po chwili wzruszyła ramionami.

– Wiesz, Janek, zawsze można to jakoś zorganizować. Przecież technologia poszła do przodu, maszyny mogą wykonywać większość pracy, a resztę można zlecić ludziom. Nie rozumiem, czemu tak bardzo trzymasz się tych tradycyjnych metod.

Poczułem, jak rośnie we mnie frustracja. Matylda widziała wsi jako idealne miejsce na ucieczkę od miejskiego zgiełku, ale nie pojmowała, że dla mnie to było coś więcej – to było życie, które wybrałem, które kochałem, mimo jego trudów.

Nie rozumiała mnie

– Matylda, szanuję twoje podejście, ale musisz zrozumieć, że dla mnie to nie jest tylko miejsce do odpoczynku. To całe moje życie, coś, co robię z pasją. Nie mogę tego po prostu zlecić komuś innemu.

Ona jednak zdawała się nie rozumieć. Przechyliła głowę i spojrzała na mnie z lekko zmartwioną miną.

– Może masz rację – odpowiedziała powoli. – Ale nie wiem, czy potrafiłabym się w tym odnaleźć. Zawsze miałam w głowie wizję życia na wsi jako czegoś... prostszego. Ale to, o czym mówisz, brzmi... trudniej, niż myślałam.

Wiedziałem już, że Matylda, choć była wyjątkową kobietą, nie była tą, której szukałem. Jej wyobrażenie o życiu na wsi było zbyt odległe od rzeczywistości. To nie była jej wina, ale czułem narastające rozczarowanie.

– Wiesz, Matylda, myślę, że szukamy czegoś innego – powiedziałem delikatnie, ale stanowczo. – Nie chciałbym, żebyś się do czegoś zmuszała.

Matylda przez chwilę milczała, a potem skinęła głową z uśmiechem, choć w jej oczach dostrzegłem cień zawodu.

– Może masz rację, Janek – odpowiedziała cicho. – Może rzeczywiście szukamy czegoś innego.

Spotkanie zakończyło się w przyjaznej atmosferze, ale oboje wiedzieliśmy, że to była nasza ostatnia rozmowa o wspólnej przyszłości. Rozstaliśmy się w dobrych stosunkach, zrozumieliśmy, że choć nasze drogi się skrzyżowały, nie były one na tyle zbieżne, by dalej podążać razem.

Kobiety boją się wsi

Po spotkaniu z Matyldą czułem coraz większe zniechęcenie. Spotkałem się jeszcze z kilkoma kobietami, ale każda rozmowa kończyła się podobnie – szybkie zainteresowanie, a potem rozczarowanie, kiedy tylko opowiadałem o codziennym życiu na wsi. Nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że większość z nich szukała wyidealizowanego obrazu życia na łonie natury, bez żadnych obowiązków i trudów, które były nieodłączną częścią mojej rzeczywistości.

Pewnego dnia, siedząc wieczorem przed komputerem i przeglądając wiadomości na portalu randkowym, zrozumiałem, że nie tędy droga. Mój entuzjazm całkowicie wyparował. Zamiast ekscytacji na myśl o nowej znajomości, czułem tylko znużenie. „Może jestem już za stary na takie poszukiwania?” – myślałem, wpatrując się w ekran.

W końcu wyłączyłem komputer i wyszedłem na zewnątrz. Wieczorne powietrze było rześkie, a niebo pełne gwiazd. Usiałem na ławce przed domem, wsłuchując się w ciszę, przerywaną jedynie odgłosami nocnych zwierząt. To było moje życie – pełne prostoty, ale i spokoju, którego nie znalazłbym nigdzie indziej.

Może czas przestać szukać na siłę – mruknąłem do siebie.

Poczułem ulgę, jakbym odpuścił coś, co od dawna ciążyło mi na sercu. Zamiast próbować dopasować się do świata, który nie był mój, postanowiłem zaufać losowi. Może odpowiednia osoba pojawi się sama, bez presji, bez wymuszania. W końcu życie potrafi zaskakiwać, nawet kiedy najmniej się tego spodziewamy.

Jan, 40 lat

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama