Reklama

Po rozstaniu, za które sam ponoszę odpowiedzialność, sędzia zdecydował, że to Aneta będzie sprawować opiekę nad naszymi pociechami. Wprawdzie mogłem widywać się z nimi w każdy weekend, ale… pochłonięty świeżą relacją, nie znalazłem na to czasu.

Reklama

Miałem mnóstwo usprawiedliwień

Spotkania z moimi pociechami odbywały się raz w miesiącu i trwały zaledwie kilka godzin. W tym czasie zabierałem je na małe przyjemności: do cukierni, na place zabaw, seanse filmowe czy pływalnię. Całowałem je czule w czoła, zapewniając o mojej wielkiej miłości, a potem, zajęty codziennymi obowiązkami, nie myślałem o dzieciach aż do kolejnego miesiąca, kiedy znów mogłem je zobaczyć.

Nie powiem, żebym ich nie darzył miłością, ale w tamtych czasach nie odczuwałem pragnienia by regularnie się spotykać. Przekonywałem samego siebie, że one także tego nie pragną. Wierzyłem, że kiedy trochę podrosną, staną się bardziej rozmowne i skłonne do interakcji, wtedy nasze więzi naturalnie się zacieśnią i pogłębią.

Tłumaczyłem sobie, że ważniejsza jest jakość wspólnie spędzanych chwil niż ich częstotliwość. Przecież nigdy nie zapominam o ich urodzinach i zawsze terminowo wywiązuję się z płacenia alimentów.

Wyjechała z dziećmi z kraju

Dwa lata po tym, jak Aneta rozwiodła się ze mną, zaczęła się spotykać z pewnym ortopedą z Włoch, który przyjechał tutaj na jakieś szkolenie. Zdecydowała, że pojedzie razem z nim na Sycylię. No i chciała wziąć ze sobą nasze pociechy. Akurat moja relacja z nową partnerką była wtedy w dołku, więc specjalnie nie oponowałem. Złożyłem podpis na dokumencie, że wyrażam zgodę, żeby dzieciaki wyjechały, ale zastrzegłem sobie prawo do widywania się z nimi. Nawet nie myślałem o tym, jak niby miałbym z tego prawa korzystać.

Dni mijały, a wraz z nimi nadchodziły zmiany. Były bolesne, lecz nieuniknione. Relacja, dla której odciąłem się od żony i dzieci, rozpadła się z wielkim hukiem. Zostałem sam. Z pociechami widywałem się tylko przez komputer. Była małżonka przesyłała mi także ich fotografie albo krótkie nagrania wideo. Być może z obowiązku, a być może ze współczucia. I tak sobie żyłem, próbując nie rozczulać się nad własnym losem i nie rozpamiętywać dawnych wyborów…

Tego wieczoru monotonię i spokój przerwał dźwięk dzwoniącej komórki. Zerknąłem na ekran. Dzwoniła Aneta. Byłem mocno zaskoczony. Zazwyczaj preferowała kontakt mailowy od rozmów telefonicznych. Przeszło mi przez myśl, że być może chodzi o dzieci. Odebrałem.

Jej prośba mnie zszokowała

– Słuchaj, muszę ci coś powiedzieć – Aneta nie owijała w bawełnę. – Jestem w ciąży i lekarze każą mi leżeć aż do porodu. Angelo jest non stop w pracy, a jego mama wyjechała właśnie do córki w Ameryce. Nie mam tutaj żadnej osoby, której mogłabym z czystym sumieniem powierzyć opiekę nad dzieciakami… – wzięła głęboki oddech i wyrzuciła z siebie: – Zostajesz tylko ty. Mógłbyś zająć się nimi przez kilka miesięcy?

Ta informacja kompletnie mnie rozbiła. Nie mogłem mieć do Anety żalu, bo nie byłoby to w porządku, w końcu życzyłem jej wszystkiego co najlepsze. To przecież ja ją zawiodłem, nie byłem wobec niej w fair i rzuciłem ją dla kogoś innego. Coś jej się ode mnie należało w ramach rekompensaty, ale… Dzieci przez parę miesięcy? Bez przerwy, dzień i noc? Chyba nie dałbym rady, a po pierwszym szoku dopadł mnie strach.

– Przecież ja non stop pracuję! Nie mogę ot tak wziąć bezpłatnego urlopu i przenieść się do Włoch. A poza tym nie sądzę, żebyśmy ja i twój mąż wytrzymali pod jednym dachem dłużej niż parę godzin. Raczej nie skakałby z radości na mój widok…

– To faktycznie niemożliwe – zgodziła się. – Właśnie dlatego pomyślałam, żeby Filip i Ola polecieli do ciebie. Angelo zawiózłby ich na lotnisko, tam pod opiekę wzięłaby ich pani stewardesa, a ty czekałbyś na nich po wylądowaniu – najwyraźniej już wszystko obmyśliła. – Błagam, powiedz że tak! Tylko ty możesz mnie uratować.

– Potrzebuję trochę czasu, żeby to wszystko ogarnąć – odpowiedziałem oschle. – Zdajesz sobie sprawę, że od strony organizacyjnej to będzie koszmar? Pomyśl… maluchy muszą chodzić do przedszkola, a chyba zapomniałaś, że u nas zapisuje się dzieci na wiele miesięcy przed rozpoczęciem roku. Poza tym moje mieszkanie kompletnie nie nadaje się do tego, żeby przebywały w nim dzieci.

Musiałem wszystko przemyśleć

– Jestem świadoma całej sytuacji i sama myśl o tym nie daje mi spokoju. Niestety, nie mam wyjścia. Dla Oleńki i Filipa na pewno znajdzie się miejsce w prywatnym przedszkolu. W mieszkaniu wielkich przeróbek robić nie musisz, w końcu masz kanapę. Zabawki dzieciaków i ich ubrania poślę ci pocztą. Zresztą jestem pewna, że twoja siostra i mama chętnie ci pomogą. Niech babcia z ciocią nacieszą się wnuczętami. W końcu minęły ponad dwa lata, odkąd widziały je ostatni raz.

Już wiedziałem, że się zgodzę, ale powiedziałem jej, że muszę sobie to wszystko dobrze poukładać w głowie. Przez tydzień zmagałem się z własnymi obawami, wyobrażając sobie najróżniejsze zagrożenia, jakie niesie ze sobą goszczenie pod moim dachem maluchów. Co jeśli jedno z nich rozbije sobie głowę? Albo pobyt u mnie zupełnie im się nie spodoba i będą bez przerwy płakać? To zdecydowanie przerasta moje możliwości.

Moja fantazja podsuwała mi coraz bardziej przerażające wizje, ale z drugiej strony zdawałem sobie sprawę, że to niepowtarzalna szansa, aby spędzić trochę czasu z moimi pociechami i nawiązać z nimi bliższą relację. Przez to, że myślałem tylko o sobie, straciłem z nimi kontakt.

Zacząłem wszystko od zera

Przez ten okres byłem ojcem jedynie na papierze. Teraz mam okazję, by to zmienić i los daje mi drugą szansę. Zanim skontaktowałem się z Anetą, zadzwoniłem do mamusi, żeby mieć pewność, że mogę na nią liczyć.

– Kochany, jestem taka szczęśliwa! Oczywiście, że ci pomogę. Stęskniłam się za nimi. Kiedy przylecą?

– Nie znam dokładnej daty, ale to pilna sprawa. Tyle formalności do ogarnięcia…

– No to działaj! – usłyszałem w słuchawce. – Dziwię się, że w ogóle masz jakieś wątpliwości. Zaraz skontaktuję się z Mają. A ty poinformuj Anetę o swojej decyzji, sprawdź, kiedy planuje wysłać maluchy i od razu daj mi znać. Nie mogę się już doczekać tej chwili!

Ostatnich kilka dni spędziłem w ciągłym biegu, przygotowując się na przyjazd maluchów. Zależało mi, żeby na ich przybycie wszystko było dopięte na ostatni guzik. Mama i siostra dawały z siebie wszystko, przerabiając jedną z sypialni tak, by była odpowiednia dla dzieci.

Moja siostra wykorzystała swoje kontakty, żeby załatwić im miejsce w niepublicznej placówce przedszkolnej. Ja z kolei kupiłem foteliki samochodowe dla dzieci oraz parę innych potrzebnych akcesoriów. W drodze na lotnisko miałem przeświadczenie, że mam pełną kontrolę nad sytuacją.

Pojechała ze mną moja siostra, która specjalnie na tę okazję wzięła dzień wolnego. Pełen emocji, wpatrywałem się w oddalone postacie, aż w końcu dostrzegłem dwie sylwetki idące obok stewardessy. W tym samym momencie zdałem sobie sprawę z powagi tego, co mnie czeka. Ale nie mogłem się już wycofać.

Nikt mnie na to nie przygotował

– Tatusiu! – dobiegł mnie dźwięczny głos córki. Ola puściła dłoń opiekunki i żwawo podbiegła do mnie. Poczułem, jak napływają mi łzy do oczu. Wziąłem ją na ręce, przytuliłem mocno i schyliłem się, żeby wyściskać Filipa. Syn nie okazał jednak tak wielkich emocji jak jego siostra. Dokładnie i badawczo mi się przypatrywał, zanim dał się wycałować i wyściskać.

Potem pojechaliśmy do mojego mieszkania. Przez całą drogę autem gadatliwa Ola nie zamykała buzi nawet na chwilę. Trajkotała o tym, jak w samolocie częstowali ich ciasteczkiem na plastikowym talerzyku i dawali sok do picia. Wspominała, że Filip strasznie się bał i tak głośno szlochał, że aż mu się nosek zatkał.

Ciągłe gadanie Oli przyprawiło mnie o ból głowy. Jednocześnie cisza ze strony Filipa wzbudzała we mnie niepokój. Spojrzałem w wsteczne lusterko. Mój syn, z poważnym wyrazem twarzy, kurczowo ściskał rączkę siostry. „Wygląda na wystraszonego” – przemknęło mi przez myśl. „To nie będzie pestka”.

W pierwszych dniach doświadczyłem takiej feerii emocji, jakiej nie czułem od czasów młodzieńczych. Wahadło nastrojów wychylało się od zachwytu i rozczulenia po zdenerwowanie, złość i poczucie, że nie daję rady. Ola szybko się przystosowała do nowej sytuacji, natomiast Filip był cały czas negatywnie nastawiony i wyraźnie to okazywał.

Kiedy usiłowałem nawiązać z nim nić porozumienia, zbywał moje starania. Wieczorami szlochał. Za dnia trwał w milczeniu, nadąsany. Nie potrafiłem z niego wyciągnąć nawet takiej błahostki jak to, co miałby ochotę zjeść. A później grzebał widelcem w talerzu. Wtedy z odsieczą przybyła specjalistka, którą miałem tuż obok, a nawet o niej nie pomyślałem.

Ola uratowała sytuację

– Mamma mia, tatusiu! – Ola zrobiła zrezygnowaną minę. – Nie pytaj, co chciałby zjeść, bo on sam tego nie wie. Spytaj, czy miałby ochotę na jajka sadzone. Albo kanapkę z szyneczką. Ewentualnie schabowego. Wtedy ci odpowie. Aha, i naucz się lepiej przyrządzać pizzę i spaghetti samemu, tak jak trzeba, bo te z dowozem to jakieś… disastro, katastrofa znaczy.

Jakieś dziesięć minut po rozegraniu zabawy „Zgadnij, na co Filipek ma ochotę?” okazało się, że chętnie zjadłby płatki na mleku. Od tego czasu coraz chętniej korzystałem z tego sposobu. Nawet starsi ludzie czasami mają problem z podjęciem decyzji, a co tu dopiero mówić o dzieciakach.

Gdy chciałem się czegoś dowiedzieć, starałem się dopytywać o detale, a nie rzucać ogólnikami. Przestałem zmuszać synka, by uczestniczył w różnych zajęciach, po prostu sam je rozpoczynałem i cierpliwie czekałem, aż Filip do mnie dołączy. Choćby wtedy, kiedy siadałem na dywanie i układałem z klocków jakąś konstrukcję. Największy sukces odniosłem jednak podczas naszych wizyt na basenie, ucząc go pływać. Tego akurat mama nie potrafi… Cieszyłem się, że chociaż w tej jednej dziedzinie jestem od niej lepszy.

Doceniłem ten czas

Nie miałem pojęcia, jak wiele trudu i poświęcenia wiąże się z wychowywaniem maluchów. Poczułem lekką ulgę, gdy poszły do przedszkola, które od razu przypadło im do gustu. Łzy radości napłynęły mi do oczu, gdy Filip po raz pierwszy nazwał mnie „tatusiem” i z własnej inicjatywy wskoczył mi na kolana.

Nigdy wcześniej nie odczuwałem tak głęboko miłości do swoich pociech. Każdego dnia kontaktuję się z Anetą przez Skype'a, opowiadając jej o tym, co się u nas wydarzyło. Już teraz z niepokojem wyobrażam sobie moment, gdy maluchy będą zmuszone powrócić do Włoch. Tęsknota mnie pochłonie. Ale na szczęście to jeszcze nie nastąpi.

Zamierzam w pełni wykorzystać czas, który dostałem w prezencie, a później zrobię co w mojej mocy, aby pozostać blisko z dziećmi, jeździć razem na urlopy i zimowiska. Mam w planach fundować im tyle frajdy, czułości i zainteresowania, ile tylko się da, żeby zawsze chciały do mnie wpadać. Jestem optymistą. Dopilnuję, aby te świeżo nawiązane relacje w żadnym wypadku nie osłabły. Pragnę być tatą na cały etat.

Reklama

Kamil, 37 lat

Reklama
Reklama
Reklama