Reklama

Tego domu nikt nie chciał. Ale cena była okazyjna, a nas na inne lokum nie było stać. I prawdę mówiąc, ja nie żałuję swojej decyzji…

Reklama

Kiedy pobraliśmy się z Marzeną, na początku mieszkaliśmy u jej rodziców. U moich nie było warunków, a na nowy dom nie było nas stać. Co prawda, z wesela uzbieraliśmy sporo pieniędzy, ale nie tyle, żeby starczyło i na ziemię, i na dom.

– Kupcie ziemię – zachęcał mój teść.

– Zawsze to będzie wasze. A potem pod ziemię możecie wziąć kredyt i jakoś to pójdzie.

Niby mówił rozsądnie, ale prawdę mówiąc, szkoda nam było tej kasy, tym bardziej że i ja, i Marzena liczyliśmy, że jej ojciec po prostu da nam działkę. Ziemi mieli dużo, dla nich te 10 czy 12 arów to było nic, a nam by przecież wystarczyło! Ale on się do tego nie kwapił, chociaż moja żona z nim na ten temat rozmawiała, i to nieraz.

Zobacz także

– Tata mówi, że ornej pod budowę nie da – powiedziała wściekła, kiedy wróciła z jednej z takich rozmów. – I cały czas powtarza, żebyśmy sobie kupili.

– Ale przecież dobrze wiesz, że takiego kredytu, jaki jest nam potrzebny na dom, nikt nam nie udzieli – powiedziałem zrozpaczony. – Ja pracuję w warsztacie, na zlecenie, ty masz etat, ale na stacji benzynowej! Za sto lat nie uzbieramy odpowiedniej kwoty. A co nam po samej ziemi?

– No wiem – Marzena wzruszyła ramionami. – A ty myślisz, że mi się uśmiecha mieszkanie z rodzicami?

Nie tylko ty słabo znosisz moją mamuśkę

Fakt, moja teściowa to dość specyficzna osoba. Niby mieliśmy z Marzeną własny pokój i nawet zainstalowałem tam kuchenkę gazową na małą butlę, żeby na każdą kawę czy jajecznicę nie lecieć na dół. Ba, nawet lodówkę mieliśmy własną. Ale mimo to i tak ciągle się do nas wtrącała, a ja z coraz większym trudem to znosiłem.

– Słuchaj, a może kupimy ten dom na końcu wsi? – zapytałem pewnego dnia. Nie wiem, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem. Przy polu stał ładny, niezamieszkany domek, mijałem go przecież codziennie, gdy jechałem do pracy.

– Jaki dom? Stępnia? – zapytała zdziwiona. – Przecież tam straszy.

Daj spokój, jakie straszy? Babskie gadanie i tyle – wzruszyłem ramionami. – Co to w ogóle za dom?

– Mieszkał tam taki pijak, awanturnik – powiedziała Marzena. – Ja go słabo pamiętam. Dzieci nie miał, z żoną wiecznie się awanturował, ludzie mówili, że do grobu ją wpędził. Jak byłam dzieciakiem, to wszyscy się go baliśmy. A potem wyjechałam do szkoły, do internatu,
a jak wróciłam, to on już dawno nie żył – opowiadała. – Mama mi mówiła, że chałupę już trzech gospodarzy kupiło i każdy rezygnował. Atrakcyjna, bo przy polu i pod lasem. Jabłońscy chyba ostatnio ją nabyli… Niby dla syna, ale nie pomieszkał tam długo. A – no właśnie, to od niego, znaczy od

Piotrka, słyszałam, że tam straszy. Znasz Jabłońskiego, nie? Byliśmy u niego na weselu!

– Może i tak – nie bardzo jeszcze kojarzyłem znajomych Marzeny. Niby mieszkam w tej wsi już dwa lata, ale jakoś mało jest okazji do odwiedzania.

Wszyscy są zapracowani. – Ale ty naprawdę wierzysz, że tam starszy? A nawet jeżeli? Chałupa niedroga.

– No, niedroga, bo straszy – Marzena spojrzała na mnie z politowaniem.

– Wiesz, nawet nas na nią stać i bez kredytu. Ale ja z duchem mieszkać nie chcę!

Wprowadziliśmy się. Przez tydzień nic się nie działo…

Uparłem się jednak. Umówiliśmy się z Jabłońskimi, że na razie wynajmiemy ten dom, na rok. Dla nich zawsze zysk, bo pusty stoi i niszczeje, a zawsze parę groszy od nas dostaną. A dla mnie wszystko było lepsze od mieszkania z teściową! Marzena na taki układ się zgodziła, chociaż zastrzegła, że jak zacznie ją straszyć, to ona natychmiast wraca do mamusi.

Wprowadziliśmy się jakoś tak na wiosnę, jak tylko się ciepło zrobiło, żeby nie trzeba było opalać, bo przecież drewna ani węgla w zapasie nie mieliśmy. Pierwszej nocy Marzena strasznie się bała.

– Na pewno nie usnę – twierdziła, nie puszczając mnie nawet na krok. Jak szła do łazienki, to musiałem stać pod drzwiami!

– To może drinka się napijemy dla animuszu?– zapytałem.

– Nie – prawie krzyknęła. – Nie, jakby co, to chcę mieć dobry refleks. Spać bym poszła, ale się boję.

Wreszcie przekonałem ją, żebyśmy się położyli. Leżała wczepiona we mnie, co było nawet miłe… I wreszcie zapomniała o strachu. A potem zasnęliśmy.

Nic nas nie obudziło, nigdzie nic nie skrzypiało, meble były na swoich miejscach. Cisza i spokój. Marzena chyba była pokrzepiona tym faktem, bo następnego wieczoru jakoś ufniej się poruszała po domu. A kiedy przez tydzień nic się nie wydarzyło, już całkiem się uspokoiła.

W kolejną sobotę stwierdziłem, że trzeba jakoś uczcić fakt naszej mieszkaniowej niezależności. Chciałem zrobić imprezę, ale Marzena chciała być ze mną sama. Nawet się ucieszyłem. Romantyczna kolacja przy winie…

Ciemno już było, chyba zbliżała się 22.00, a my kończyliśmy drugą butelkę wina, gdy coś usłyszeliśmy. Jakby ktoś wyszedł z pokoju obok.

– Co to było? – Marzena podskoczyła.

– Pewnie wiatr – powiedziałem niepewnie, bo sam byłem zaniepokojony. Wstałem, żeby to sprawdzić, ale Marzena nie chciała mnie puścić.

– Nie zostanę tu sama – zaprotestowała. – I na pewno tam nie pójdę.

– No to co mam zrobić? – zapytałem bezradnie. – To na pewno wiatr, pewnie okna nie zamknęliśmy.

Ale w tej chwili coś wionęło i świeczka na stole zgasła. Marzena krzyknęła. Dobrze, że włączony był też kinkiet, bo w całkowitej ciemności i ja bym miał cykora.

– Widzisz, wiatr – starałem się być przekonywujący, chociaż raczej nie zabrzmiało to zbyt pewnie.

Nagle poczułem chłód. Marzena chyba też, bo zadrżała.

– Chodźmy stąd – zażądała. – Natychmiast.

Wybiegliśmy z pokoju, niezdecydowani, co dalej. Jakoś tak odruchowo otworzyłem drzwi do sypialni i zapaliłem światło. Zrobiło się przyjemniej.

– Zróbmy sobie dzień dziecka – powiedziała Marzena, nie puszczając mojego ramienia. – Rano się umyjemy.

Wskoczyliśmy do łóżka, nasłuchując, co się dzieje. Światła nie gasiliśmy. Wydawało mi się, że w pokoju obok coś słychać, jakby brzęk szkła, ale nie ruszałem się.

Rano okazało, że zniknęło wino z naszych kieliszków. I ta resztka z butelki też. Marzena tego nie widziała, ja wstałem pierwszy i posprzątałem. Zastanawiałem się, czy jakaś mysz albo kot mógłby to wypić? Ale jak, z butelki? Chyba że jednak wylałem już wszystko do kieliszków, w sumie mogłem nie pamiętać…

Zorientowaliśmy się, że ktoś opróżnia nasze kieliszki

Przez najbliższe dni kompletnie nic się nie działo. A w kolejną sobotę odwiedzili nas znajomi.

– Parapetówę trzeba zrobić – radośnie oznajmił mi Radek, wręczając flaszkę i sok.

– No, czekaliśmy, czekaliśmy, a wy nic, więc sami się wprosiliśmy – dodała jego dziewczyna, wciskając mi miskę z sałatką.

W sumie przyszło osiem osób. Każdy coś przyniósł, więc o prowiant nie musieliśmy się martwić. Puściłem muzykę, dziewczyny od razu zaczęły tańczyć. My skupiliśmy się na drinkach…

– Kto mi wypił wódkę? – oburzył się w pewnym momencie Darek. – Pełny kieliszek miałem!

– A tam, miałeś, wypiłeś poza kolejką – wyśmialiśmy go. – Cwaniak.

– W kiblu byłem, nic nie wypijałem – zarzekał się, podsuwając kieliszek do nalania.

Po jakimś czasie zaprotestował Radek.

No bez jaj, odstawiłem kieliszek w przedpokoju, do kuchni szedłem, a on pusty – powiedział. – Co za jakaś tajemnicza moczymorda się tu kręci?

– A może to duch Stępnia? – zażartował Konrad. – Podobno żadnej flaszce nie darował. We wsi mówią, że powtarzał: politura nie politura, byleby mocno trzepało.

– I co, dołączył się do imprezy? – zażartowałem, chociaż prawdę mówiąc, zrobiło mi się nieprzyjemnie. Bo już od jakiegoś czasu odczuwałem chłód.

Taki sam, jak tydzień temu, gdy siedziałem z Marzeną.

– No – Darek kiwnął głową. – Ty się nie śmiej. Nie słyszałeś tych opowieści? Już trzech poprzednich właścicieli wysiudał. Nawet się zakładaliśmy z chłopakami, ile czasu wy wytrzymacie.

Dajcie spokój, jak baby gadacie – wzruszyłem ramionami, wypierając wspomnienia tamtego wieczoru. – Dom jak dom. A że pijak tu mieszkał i awantury za życia urządzał, to i opowieści narosły. Mnie tam tu nic nie straszy.

Ale prawdę mówiąc, zacząłem się niepokoić. Niby nic się nie działo, Marzena nawet przestała się bać. Jednak gdy pewnego dnia już spała, a ja piłem piwo, znowu coś się wydarzyło.

Najpierw skrzypnęły drzwi czy podłoga, potem w kuchni powiało chłodem. Usłyszałem jakby westchnienie. A potem zaczęła się chybotać butelka po piwie. Uciekłem.

Marzena się przekonała.

Chyba kupimy ten dom…

Rano po piwie nie było śladu. Ale szklanka stała na stole, nie przewróciła się. Coś mi zaczęło świtać. Postanowiłem przeprowadzić eksperyment. Akurat miałem być sam, bo Marzena wyjeżdżała, więc zaprosiłem Darka do siebie na męski wieczór.

– U mnie lepiej – skrzywił się. – Mama by nam coś dobrego przygotowała…

– Ale ja chcę coś sprawdzić – powiedziałem. – Po prostu przyjdź. I przynieś flaszkę. A do żarcia coś sam przygotuję, nie bój się, nie otruję cię.

Ugotowałem flaki i sam też kupiłem flaszkę. Darek przyszedł koło dziewiątej.

– Sorry, stary, musiałem drzewo porżnąć – powiedział, masując barki. – Polej no, bo zakwasy będę miał jak nic. – Mów, co ty chcesz sprawdzić?

– Później – powiedziałem. – Zresztą, jeżeli mam rację, to sam się zorientujesz.

Strasznie był ciekawy, ale nic mu nie mówiłem. Zależało mi, żeby go nie uprzedzać, żeby sam zauważył, jak coś zacznie się dziać. Bo jeżeli miałem rację, to na pewno zacznie. Jak zawsze, kiedy na stole stoi jakaś flaszka…

Nie zawiodłem się. Koło dziesiątej rozległo się skrzypnięcie, powiało chłodem, a potem usłyszałem westchnienie.

– Co to jest? – Darek podskoczył na krześle.– Ktoś tu jest? Zwierzaka macie?

– Nie, to właśnie ten mój eksperyment – powiedziałem. – Czekaj, zobaczymy, co się będzie działo. Nalej do kieliszków i chodź ze mną na chwilę do kuchni.

Wyszliśmy. Nie wiedziałem, ile czasu mamy czekać, i nie wiedziałem, co mam powiedzieć niepokojącemu się Darkowi.

– Dobra, stary, bo tam wódka stygnie – stwierdził wreszcie po kilkunastu minutach. – Albo ci coś odwala, albo już się uchlałeś. Ja wracam.

– Ty, jaja?! – zawołał, ledwie wszedł.

– Przecież nalaliśmy przed wyjściem, nie? Kazałeś mi napełnić kieliszki i nie pozwoliłeś wypić?

– No – kiwnąłem głową usatysfakcjonowany. – To właśnie mój eksperyment.

Usiedliśmy, ja znowu nalałem, wypiliśmy, a potem powiedziałem mu o swojej teorii.

– Widzisz, zawsze jak pijemy, to zaczyna się coś dziać – powiedziałem.

– Tak to cisza, spokój, a jak tylko kieliszki pełne, świece gasną, robi się chłodno, coś skrzypi i wzdycha. A alkohol znika. Pamiętasz, jak się awanturowałeś na imprezie, że ktoś ci wódkę wypił? Nie ty jeden zresztą. No właśnie. Raz zostawiliśmy z Marzeną wino w kieliszkach i w butelce, rano nic nie było. A raz moje piwo też wyparowało.

– I co? – zapytał.

– No, a kto tu wcześniej mieszkał?

– Stępień – powiedział, patrząc na mnie tępo.

– Nic nie rozumiesz? Alkoholik. Pijak. Sami mówiliście, że bez kieliszka dnia nie wytrzymał. No, więc teraz go suszy, okazji szuka.

– Czekaj, czekaj, ty mi chcesz powiedzieć, że to duch Stępnia mi kieliszek opróżnia? – Darek popukał się w czoło.

– A jak to inaczej wytłumaczysz? Zawsze alkohol znika…

– No nie wiem – powiedział niepewnie i nagle się rozpromienił. – Ty, a może nalać trzeci kieliszek, co? Zaprosimy go. Zobaczymy, co będzie?

– Zgłupiałeś do reszty – skrzywiłem się, ale Darek już leciał do barku.

Nalaliśmy ten trzeci kieliszek i wpatrywaliśmy się w niego w napięciu. Wreszcie się ocknąłem.

– Nie, to durny pomysł – powiedziałem. – Napijmy się lepiej.

Ledwie podnieśliśmy nasze kieliszki, a ten trzeci nagle się zachwiał. I dałbym głowę, że lekko się uniósł. A my z Darkiem… zatrzymaliśmy się dopiero przy drodze.

– Muszę wrócić, chałupę zamknąć – powiedziałem, dzwoniąc zębami.

– Ja tam nie wracam – powiedział. – Tobie też nie radzę. Chodź do mnie przenocować. Flaszkę w domu mam…

Wróciłem rano, skacowany. Za dnia jakoś mniej się bałem. W domu na szczęście nic nie zginęło, ale wódki nie było. Opróżnił nasze kieliszki i resztę butelki. Wkurzyłem się.

– Zróbmy układ – powiedziałem głośno, sprzątając ze stołu. – Ja ci codziennie będę stawiał kieliszeczek na kredensie, ale ty nas już straszyć nie będziesz, okej?

Reklama

Marzenie oczywiście nic o tym naszym wieczorze nie powiedziałem, Darka też prosiłem, żeby milczał. Kieliszek wieczorem zawsze stawiam, rano jest pusty. I jak na razie, nic nie skrzypi i nie wzdycha. Marzena jest chętna, by kupić ten dom, przekonała się. A ja… Mnie właściwie ten duch pijaczka też nie przeszkadza. Tylko Darek, jak do nas przychodzi, to podejrzliwie rozgląda się po kątach i nigdy nie wypuszcza kieliszka z rąk. Ale wygląda na to, że duch Stępnia poszedł na mój układ…

Reklama
Reklama
Reklama