„Wolę biegać na nartach, niż siedzieć z rodziną przy świątecznym obiedzie. Na trasie złapałam formę i kandydata na męża”
„Ruszyliśmy razem, równym tempem. Śnieg był miękki, trasa ubita, a powietrze pachniało mrozem i kawą z termosu, który – jak się okazało – miał ze sobą. Po kilku kilometrach usiedliśmy na ławce przy trasie”.

Zimą uciekam. Dosłownie. Zakładam narty biegowe i znikam w białej ciszy. W lesie, gdzie śnieg tłumi hałas świata, odzyskuję spokój. Nikt niczego ode mnie nie chce. Nie muszę być panią menadżerką, koleżanką z zespołu czy byłą dziewczyną tego idioty Mateusza. Na biegówkach jestem tylko sobą. Każdy krok w śniegu to jak głęboki oddech, jak chwila, kiedy znowu czuję, że istnieję.
To była moja pasja
Mam swoją rutynę. Pobudka o szóstej, szybkie śniadanie, bieganie, prysznic, praca, powrót, kolacja, telewizja, sen. Powtarzam to codziennie jak mantrę. Ktoś mógłby powiedzieć, że to nudne. Może i tak, ale dla mnie to system bezpieczeństwa, plan, stabilność. Jak długo trzymam się planu, nic się nie rozpada.
Nie szukam nikogo. Już nie wierzę w przypadkowe spotkania, miłość od pierwszego wejrzenia, te wszystkie ckliwe historie z filmów. Życie tak nie działa, przynajmniej moje nie. Mam biegówki, mam ciszę, mam siebie. I to musi mi wystarczyć.
Tamtego dnia śnieg był świeży i lepił się do nart, co irytowało mnie bardziej niż zwykle. Nie lubiłam, gdy coś zakłócało rytm. Miałam swoje tempo, swoją trasę, swoje zasady. Ruszałam z tego samego miejsca, o tej samej porze. Lubiłam czuć, że mam nad tym wszystkim kontrolę. A potem pojawił się on.
Był nowy
Najpierw go tylko mijałam. Nowy. Widać było, że nie radzi sobie z nartami. Szarpał się z kijkami, jakby walczył z jakimś niewidzialnym wrogiem. Zaliczał każdą możliwą muldę. Niezgrabny, ubrany niepraktycznie – kurtka za długa, czapka przekrzywiona. Po prostu chłopak znikąd, który postanowił nagle zacząć swoją przygodę z biegówkami. Zignorowałam go. Mijałam z kamienną twarzą, patrząc gdzieś w dal, jakby nie istniał.
Był uparty, pojawiał się codziennie. Czasem próbował ruszyć w moim kierunku, innym razem stał i poprawiał buty, jakby liczył, że może to one były winne jego niepowodzeń. Przez kilka dni udawałam, że go nie widzę, aż w końcu podszedł i się odezwał.
– Nie śmiej się, ale chyba wolę chodzić niż biegać – powiedział z uśmiechem, który bardziej przypominał grymas zrezygnowania.
Zatrzymałam się i spojrzałam na niego z góry. Nie miałam siły na pogadanki, ale coś mnie powstrzymało przed machnięciem ręką.
– Źle ustawiasz stopy – powiedziałam. – I za bardzo się pochylasz. Nie jesteś beczką z piaskiem, żeby to miało sens.
Poprawiłam go
– Aha – rzucił i poprawił czapkę. – Czyli wszystko robię źle?
– Prawie wszystko – przyznałam bez uśmiechu. – Kijki masz dobre.
– Wiesz, ja chyba biegam tylko po to, żeby potem móc się z kimś napić kawy.
Uniósł brwi, jakby spodziewał się, że zrozumiem aluzję. Pokręciłam głową i odpowiedziałam chłodno:
– Nie licz na to, że ci ją postawię.
Przez chwilę myślałam, że się zawstydzi, odwróci i odejdzie, ale zamiast tego roześmiał się cicho. Taki prawdziwy, nieco bezbronny śmiech. Odwróciłam wzrok, ale zanim ruszyłam, kącik moich ust drgnął lekko, prawie niezauważalnie. Nie szukałam wtedy niczego, ale od tego dnia, kiedy mijałam go w śniegu, nie umiałam już nie patrzeć.
Zaczęliśmy się mijać coraz częściej. A może to ja zaczęłam wybierać taką porę, by go spotkać? Trudno powiedzieć. Nie umawialiśmy się, a jednak wiedzieliśmy, kiedy się pojawić. On nadal był niezdarny, ale już się nie przewracał. Podpatrywał mój styl, zadawał pytania, czasem rzucał głupie żarty. Niektóre były nawet zabawne.
Radził sobie
Któregoś razu po kilku wspólnych okrążeniach znów zaproponował kawę. Wahałam się, ale usiadłam z nim w kawiarni przy parkingu.
– Ty masz wszystko zaplanowane co do minuty – powiedział.
– Bo jak nie planuję, to się wszystko wali – odparłam bez zastanowienia.
– A czasem trzeba pozwolić się zawalić, żeby coś nowego powstało.
Wzięłam łyk gorącej kawy, a myśl o Mateuszu przyszła nieproszona. Nie dlatego, że tęskniłam, tylko dlatego, że kiedyś też usiedliśmy w tym miejscu. Tego dnia nie analizowałam jeszcze swoich uczuć, ale kiedy wracałam do domu, poczułam, że znowu czekam na coś więcej niż tylko koniec dnia.
Następnego ranka zobaczyłam go z daleka. W nartach, w tej samej czapce przekrzywionej jak zawsze. Stęknął, gdy próbował się podnieść po nieudanym skręcie. Podbiegłam i podałam mu rękę.
– Witaj z powrotem – powiedział z uśmiechem. – Myślałem, że znikniesz na dobre.
– Już nie uciekam – odparłam cicho.
Biegaliśmy razem
Wstał, otrzepał kurtkę i spojrzał na mnie z takim spokojem, jakiego brakowało mi przez całe ostatnie miesiące. Ruszyliśmy razem, równym tempem. Śnieg był miękki, trasa ubita, a powietrze pachniało mrozem i kawą z termosu, który – jak się okazało – miał ze sobą. Po kilku kilometrach usiedliśmy na ławce przy trasie. Rozpiął plecak i wyjął dwa kubki.
– Tym razem ja stawiam – powiedział.
Wzięłam kubek, ogrzałam palce i spojrzałam na niego. Siedział blisko, ale nie za blisko. Bez presji. Bez słów większych niż te, na które byłam gotowa.
– Nie wiem, co z tego wyjdzie – przyznałam, bardziej do siebie niż do niego.
– To może po prostu pojeździmy? – Zaproponował. – A potem się zobaczy.
Skinęłam głową. Ruszyliśmy z powrotem na trasę, razem. Bez planu, bez napięcia. Tylko ślady w śniegu, obok siebie. Nigdy nie wierzyłam w to, że uczucia mogą przyjść spokojnie. Bez dramatów, bez wielkich słów i łez w samym środku lasu. Kiedyś myślałam, że miłość musi boleć. Że jeśli nie boli, to znaczy, że jej nie ma, ale z Kubą wszystko było inaczej.
To był nowy początek
Biegaliśmy razem przez całą zimę. Zdarzało się, że padał śnieg i widzieliśmy tylko siebie i kilka metrów przed sobą. Rozmawialiśmy mniej, niż można by się spodziewać. Czasem milczeliśmy przez całą trasę, a mimo to czułam, że jestem przy kimś, kto naprawdę jest obok. Kto niczego ode mnie nie chce – tylko mnie taką, jaka jestem.
Z czasem przerzuciliśmy się z nart na spacery. Kiedyś zapytałam go, czy planuje wrócić do poprzedniego miasta. Wzruszył ramionami i spojrzał na mnie tak długo, że aż zrobiło mi się ciepło, mimo mrozu.
– Myślę, że znalazłem coś, czego nie chcę zostawiać – odpowiedział.
Nie musiał dopowiadać, co to było. Zastanawiałam się, czy nie powinnam się wycofać, zanim będzie za późno, ale wtedy on brał mnie za rękę, zupełnie naturalnie, i mówił coś głupiego, co sprawiało, że się śmiałam. I wtedy wiedziałam, że nie chcę już sama wszystkiego trzymać w ryzach. Że nie muszę. Nie wiem, co będzie dalej, ale wiem, że to, co najważniejsze, już mam.
Ela, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wigilia u teściowej była 1 wielką grą pozorów. Mam dość udawania szczęśliwej rodzinki na pokaz”
- „Mąż zajadał się smażonym karpiem teściowej, a na moje potrawy nawet nie spojrzał. Aż było mi siebie żal”
- „Matka kazała mi wrócić na święta z Londynu. A w Wigilię przy opłatku rzuciła mi w twarz, że jestem dla niej nikim”