„Wpadła mi w oko samotna matka, chociaż była chłodna jak śnieg. Postanowiłem ją rozgrzać, ale popełniłem błąd”
„Poznałem Sylwię w zwykły wtorek, w osiedlowej piekarni, gdzie stała z chłopcem w granatowej czapce i miną, jakby cały świat był przeciwko niej. Była raczej zamknięta na wszelkie niespodzianki, jak ktoś, kogo życie nauczyło, że lepiej nie wierzyć w miłe zakończenia. Mimo wszystko wpadłem w sidła uczucia”.

- Redakcja
Odkąd rozpadł mi się poprzedni związek, obiecywałem sobie, że będę ostrożny. Tyle że gdy syn Sylwii uśmiechnął się do mnie bez wahania, zrozumiałem, że to będzie coś więcej.
Dawno nie czułem takiego chłodu
Pierwszy raz odezwałem się do Sylwii, gdy jej syn upuścił drożdżówkę, a ja złapałem ją, zanim walnęła w kafelki. Chłopak spojrzał na mnie jak na superbohatera, a Sylwia tylko skinęła głową.
– Dzięki – powiedziała krótko.
– Nie ma sprawy. Sprytne ręce mam, bo gram w koszykówkę… – palnąłem, licząc na choć cień uśmiechu.
– Mhm – mruknęła, poprawiając dziecku szalik.
Chłopiec był przeciwieństwem jej chłodu. Gadatliwy, ciekawski, zadający pytania, których dorośli zwykle się boją.
– A pan ma dzieci? – wypalił.
Sylwia spięła ramiona, jakby pytanie było niegrzeczne.
– Nie mam – odpowiedziałem. – Ale mam siostrzeńca. I znam się na klockach lepiej, niż wypada dorosłemu facetowi.
Chłopak aż podskoczył, a Sylwia w końcu na mnie spojrzała. Oczy miała zmęczone, uważne, takie, które szukają pułapek. Zrozumiałem, że ona nie ocenia mnie jak mężczyzny do randkowania, tylko jak potencjalne ryzyko.
– My już musimy – ucięła.
– Jasne. Może się kiedyś znowu spotkamy w kolejce – rzuciłem.
Nie odpowiedziała. Tylko przytrzymała syna za rękaw, jakby bała się, że świat go porwie. A ja wyszedłem z piekarni z dziwnym uczuciem, że właśnie dostałem „nie” od kobiety, która czymś mnie ujęła.
„Gorący tatuś” to nie mięśnie, tylko obecność
Zacząłem wpadać do tej piekarni częściej, udając, że to kwestia najlepszych bułek w mieście. Prawda była taka, że chciałem sprawdzić, czy Sylwia zawsze jest taka chłodna, czy tylko wobec mnie. Widziałem ją jeszcze dwa razy. Za trzecim razem syn machnął do mnie pierwszy.
– Dzień dobry! To pan od drożdżówki! – zawołał.
Sylwia spochmurniała, jakby to było zagrożenie.
– Nazywam się Adrian – przedstawiłem się spokojnie, bardziej do niej niż do dziecka.
– Olek – wypalił chłopak. – A mama to Sylwia, ale ona nie lubi, jak się mówi za dużo.
Sylwia syknęła cicho:
– Aleksander…
– Olek! – upierał się z dumą.
Zaproponowałem najprostszy ruch na świecie: nie randkę, nie kawę, tylko zwykły spacer po placu zabaw obok. Tak, żeby to wyglądało normalnie, bez tej całej romantycznej otoczki, która ją pewnie uczulała.
– Nie szukam wrażeń – powiedziała, zanim zdążyłem się rozkręcić. – Mam dziecko.
– Wiem. Dlatego mówię o placu zabaw. Dwie ławki, jedna zjeżdżalnia, zero wrażeń.
– A po co? – zapytała tak ostro, że aż się uśmiechnąłem.
Nie potrafiłem jej okłamać, więc powiedziałem prawdę, ale w wersji, którą mogła znieść.
– Bo Olek jest fajny. A ty jesteś kimś, kogo chciałbym poznać, nawet jeśli to potrwa.
Przez chwilę widziałem w jej twarzy coś kruchego, szybko przykrytego lodem.
– Może. Jednorazowo. Na pół godziny.
Na placu zabaw Olek zaczął opowiadać mi o dinozaurach i o tym, że jego tata „mieszka daleko, ale czasem pisze”. Sylwia siedziała obok, sztywna, czujna. Czułem, że testuje mnie bardziej, niż ja ją.
– Nie próbuj go kupować – powiedziała nagle.
– Nie kupuję. Słucham.
– Faceci słuchają tylko na początku.
To zabolało, bo brzmiało jak stary wyrok, nie jak opinia o mnie. Odpowiedziałem cicho:
– To ja spróbuję słuchać dłużej niż na początku. I zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Nie uśmiechnęła się. Za to Olek usiadł przy mnie, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Bo tak trzeba
Kiedy po tygodniu Sylwia nie przyszła do piekarni, poczułem w sobie idiotyczne wkurzenie na los, który pewnie miał dla niej ważniejsze sprawy niż moje „cześć”. W końcu spotkałem ich... pod przychodnią. Olek kaszlał, Sylwia wyglądała, jakby spała trzy godziny.
– Wszystko okej? – zapytałem, zanim pomyślałem.
– Nie – odpowiedziała. I to było tak szczere, że aż mnie zatrzymało.
Olek marudził, że chce do domu, a Sylwia szukała czegoś w torbie. Wypadła jej apaszka, butelka z wodą, jakieś papiery. Schyliłem się i pomogłem.
– Nie trzeba – burknęła.
– Trzeba. Bo jesteś zmęczona, a on ma gorączkę. Podwiozę was – zaproponowałem.
– Nie wsiądę do auta obcego faceta – ucięła.
– To nie wsiadaj. Zamawiam wam taksówkę, odwiozę was, zapłacę i zniknę.
– Po co?
– Bo tak trzeba.
Wpatrywała się we mnie długo, jakby sprawdzała, czy w moich oczach jest haczyk. W końcu skinęła głową. W taksówce usiadłem z przodu, żeby dać jej spokój. Pod blokiem chciałem odejść, ale Olek złapał mnie za rękaw.
– Pan Adrian może wejść? Ja mu pokażę dinozaura!
Sylwia spojrzała na syna, potem na mnie.
– Pięć minut.
W mieszkaniu było ciepło, a jednak chłodno. Nie od temperatury, tylko od napięcia. Olek pokazał mi figurkę tyranozaura, a Sylwia stała w drzwiach, jak strażnik.
– Nie robię tego często – powiedziała nagle.
– Czego?
– Wpuszczam ludzi.
Pokiwałem głową.
– Rozumiem.
Nie rozumiałem do końca. Czułem tylko, że to „pięć minut” było większym krokiem niż niejedna randka.
Prawdziwy powód jej chłodu
Następnego dnia przyniosłem im rosół w słoiku. Nie zapukałem od razu. Najpierw wysłałem sms-a: „Zostawiłem pod drzwiami rosół. Jeśli nie chcesz, wyrzuć. Bez obrazy”. Odpisała dopiero wieczorem: „Dziękuję”.
To „dziękuję” rozgrzało mnie bardziej niż cokolwiek, a jednocześnie wkurzyło. Zrozumiałem, że ja się uzależniłem od jej drobnych znaków, jak od okruszków.
Spotkaliśmy się w weekend na placu zabaw. Olek już był zdrowy, biegał jakby nigdy nic. Sylwia wyglądała odrobinę lżej, ale wciąż miała w sobie ten dystans.
– Nie myśl, że rosół coś zmienił – powiedziała.
– Nie myślę. Rosół miał was tylko nakarmić.
– Faceci lubią grać dobrych.
– Nie gram. W domu i tak gotuję, bo inaczej jadłbym same kanapki.
Olek wtrącił się z pełną powagą:
– Mama nie lubi, jak ktoś udaje.
– A ty? – zapytałem.
– Ja też nie. Mama mówi, że udawanie jest dla tchórzy.
Sylwia momentalnie się spłoszyła.
– Olek, idź na huśtawkę.
Chłopak pobiegł, a ona została ze mną w ciszy. W końcu wypuściła powietrze, jakby się poddała.
– Miałam kiedyś faceta. Takiego, co rozgrzewał słowami.
– I co?
– Spalił mi dom. Nie dosłownie. Wiesz o co chodzi.
Nie dopytywałem.
– Jeśli chcesz, możesz mi powiedzieć. Jeśli nie, też okej.
Spojrzała na mnie, ostro.
– Zrobił ze mnie głupią. Najpierw był ojcem roku, potem zniknął. Olek miał wtedy trzy lata. Ja zbierałam dziecko z podłogi, kiedy pytało, czemu tata nie przyjeżdża.
– Rozumiem…
– Nie rozumiesz.
– Masz rację. Nie rozumiem tego bólu. Mogę tylko go nie dokładać.
Widziałem, że walczy ze sobą, czy w ogóle powinna tu stać i gadać ze mną o takich rzeczach. Zamilkła, ja też zamilkłem. Pierwszy raz poczułem, że w tej historii nie jestem głównym bohaterem, tylko kimś „z boku”, kto może dostać rykoszetem.
Mój błąd, którego nie dało się cofnąć
W poniedziałek spotkałem ich pod blokiem z walizką Olka. Sylwia była spięta, chłopak podekscytowany. Podjechał mężczyzna w czarnym SUV-ie. Wysiadł, pewny siebie, z uśmiechem jak z reklamy.
– O, to ten kolega? – rzucił do Sylwii, patrząc na mnie bez cienia ciekawości.
– Adrian – przedstawiłem się.
– Janek – odpowiedział, jakby robił mi łaskę.
Olek już pakował się do auta. Sylwia wyglądała, jakby stała nad przepaścią. Ja w tej sekundzie zrozumiałem coś brzydkiego: jej chłód był zbroją, a ja próbowałem ją odpiąć, nie mając pojęcia, ile ją kosztowała.
– Będziesz pod telefonem? – zapytała go cicho.
– No jasne. Po co te dramaty – prychnął.
To „po co te dramaty” aż mnie uderzyło. Wyszedłem z siebie i zrobiłem rzecz, której nie dało się cofnąć.
– Po to, że ona dźwigała wszystko sama, kiedy ciebie nie było – powiedziałem.
Zapadła cisza. Sylwia pobladła. Janek zmrużył oczy.
– Ty nic o nas nie wiesz.
– Wiem tyle, ile widzę.
Sylwia syknęła:
– Adrian, przestań.
Facet uśmiechnął się krzywo.
– Masz nowego obrońcę, co? Gratuluję.
– Jedź już – powiedziała Sylwia, ale głos jej drżał.
Olek wszedł do auta i pomachał mi przez szybę, jakby nie rozumiał, że właśnie rozwaliłem coś ważnego. Gdy samochód odjechał, Sylwia odwróciła się do mnie z twarzą, której nie zapomnę.
– Miałeś nie dokładać – wyszeptała.
– Chciałem cię obronić.
– Nie prosiłam. Najgorsze, co możesz zrobić samotnej matce, to zabrać jej kontrolę nad sytuacją.
Stałem jak kretyn, z dłonią w kieszeni.
– Przepraszam – powiedziałem w końcu.
– Przeprosiny nie odkręcą tego, że teraz będzie zemsta, wojna na sms-y, opóźnienia, złośliwości. A ja tego nie chcę. Ja chcę spokoju dla syna.
To niesprawiedliwe...
Nie widziałem Olka przez dwa tygodnie. Sylwia nie odpisywała. Krążyłem po osiedlu jak ktoś, kto zgubił klucze do mieszkania, którego nigdy nie miał. W końcu spotkałem ją wieczorem przed sklepem. Nie uciekła, ale też nie podeszła bliżej.
– Olek jest u mnie – powiedziała od razu, jakby chciała ściąć temat. – Wrócił wcześniej. Pokłóciliśmy się z Jankiem.
– Przez to, co powiedziałem?
– Nie. Przez to, jaki on jest. Ty tylko dolałeś oliwy, ale ogień był już pod spodem.
Chciałem jej powiedzieć, że będę mądrzejszy, spokojniejszy, że nauczę się nie wchodzić w role, których mi nie dała. Słowa jednak stanęły mi w gardle, bo zobaczyłem, że ona stoi przede mną już bez tej odrobiny otwartości, którą mi kiedyś dała.
– Lubię cię – powiedziała w końcu, co było najgorszym możliwym zdaniem. – Lubię, że jesteś ciepły dla Olka. Tylko ja nie mogę sobie pozwolić na ciepło. Nie teraz.
– Czemu?
– Bo ja, jak poczuję, że jest bezpiecznie, to przestanę się bronić. A ja muszę się bronić, bo mam dziecko.
Miałem ochotę zaprotestować, powiedzieć, że to niesprawiedliwe, że ja nie jestem nim, że nie zniknę. Tylko co z tego, skoro jej organizm reagował na bliskość jak na alarm?
– Jeśli kiedyś będziesz chciała spróbować… – zacząłem.
– Nie dawaj mi nadziei, Adrian. Nadzieja bywa droższa niż samotność.
Uśmiechnęła się krótko, smutno, i odeszła. Patrzyłem za nią i myślałem, że czasem przegrywa się nie dlatego, że było się złym człowiekiem, tylko dlatego, że przyszło się za wcześnie. Albo za późno.
Adrian, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Prezent na gwiazdkę od dziewczyny był dla mnie jak wyrok. Zrozumiałem, jak bardzo nie liczyła się z moim zdaniem”
- „Dałem mu pracę, status i biznes, a żonę odebrał mi sam. Wiedziałem, że jej wdzięki to tylko pretekst”
- „Co roku na wigilii w pracy dostawałam świece lub skarpetki. Tym razem Mikołaj był hojny i przyniósł mi w prezencie miłość”