„Wpadłam do teściowej po przepis na soczyste kotlety i aż mnie zmroziło. Nie wypada robić takich rzeczy w biały dzień”
„To, co zobaczyłam w progu, wbiło mnie w podłogę. Dosłownie. I nie chodziło o żaden zapach kotletów. W życiu nie spodziewałam się zobaczyć czegoś takiego. A już na pewno nie tam. I nie w środku tygodnia”.

- Redakcja
Nigdy nie byłam fanką niespodziewanych wizyt, ale tamtego dnia coś mnie podkusiło. Może to przez Marcina, który znowu rozczulał się nad smakiem kotletów swojej mamy, jakby jadł je z ołtarza, nie z talerza. Pomyślałam wtedy, że raz kozie śmierć. Pojadę do teściowej, poproszę o przepis, zrobię dokładnie tak samo – krok po kroku – i zamknę temat raz na zawsze. Chciałam dobrze. Naprawdę.
Wbiegłam do niej niemal w locie i już miałam się uśmiechnąć, rzucić jakąś błyskotliwą uwagę, może nawet powiedzieć „mamusiu” przez zęby… To, co zobaczyłam w progu, wbiło mnie w podłogę. Dosłownie. I nie chodziło o żaden zapach kotletów. W życiu nie spodziewałam się zobaczyć czegoś takiego. A już na pewno nie tam. I nie w środku tygodnia. W biały dzień.
Nie mogłam się otrząsnąć
– Dzień dobry…? – rzuciłam niepewnie.
Teściowa stała w korytarzu w rozciągniętej piżamie w różyczki, która pamiętała chyba jeszcze czasy pierwszego PRL-u. Włosy miała związane gumką recepturką, bose stopy wciśnięte w klapki, z których jeden ewidentnie nie należał do niej. A na twarzy – błogi, wręcz nieprzyzwoity spokój.
– A co ty tu tak… niespodziewanie?
– Przyszłam… zapytać o przepis. Na te twoje kotlety. Marcin ostatnio wspominał…
– No, no, znowu tęskni za mamusiną kuchnią? – zaśmiała się nagle, unosząc brwi.
Zrobiłam krok do przodu, trochę mechanicznie, bo nadal nie mogłam się otrząsnąć. Coś wisiało w powietrzu. Dosłownie. Lekki zapach… kadzidełka? Nie, raczej słodkich perfum. I ten dźwięk…
– A co to za muzyka? – spytałam.
– Ach, puszczam sobie jogę z internetu. Zrelaksuj się – zrobiła gest, jakby chciała mnie objąć, ale zatrzymała się w połowie ruchu. – Kawy?
– Może wodę – odparłam, bo wcale nie miałam ochoty zostać.
Popatrzyłam na kuchnię – wszystko w nieładzie. Fartuch rzucony na podłogę, patelnia w zlewie, a na blacie… dwa kieliszki po winie?
– A byłaś z kimś? – wypaliłam, zanim ugryzłam się w język.
Teściowa tylko się uśmiechnęła i spojrzała w stronę drzwi do sypialni.
– A to już nie twoja sprawa, kochanieńka.
Zamarłam
– Czyli… ktoś tu był? – zapytałam jeszcze raz, choć już wiedziałam. Przecież dwa kieliszki nie wyrosły z blatu jak grzyby po deszczu.
– Nie bądź taka wścibska.
Teściowa przeciągnęła się i ziewnęła jak kotka na słonecznym parapecie.
– Jesteś tu po przepis, nie po sprawozdanie z mojego życia prywatnego, prawda?
– Oczywiście, że nie – odpowiedziałam, choć... no może odrobinkę. – Po prostu… nie spodziewałam się, że zastanę cię w piżamie. Nie sądziłam, że... ktoś…
– Że co? – Teściowa skrzyżowała ramiona i zmierzyła mnie wzrokiem. – Że stara baba nie ma prawa do odrobiny przyjemności?
– Nie to miałam na myśli – speszyłam się. – Przepraszam. Może po prostu powinnam była zadzwonić.
– A może po prostu powinnaś czasem odpuścić kontrolowanie wszystkiego.
Stałam chwilę w miejscu, czując się jak uczennica przy tablicy. Potem ruszyłam za nią. Teściowa grzebała w szufladzie, mrucząc coś pod nosem.
– Wiesz… kotlety to jedno. Jak chcesz znać prawdziwy sekret, musisz wiedzieć, co się robi, zanim mężczyzna zdąży zgłodnieć.
Zamarłam.
Byłam zdziwiona
– Co masz na myśli? – zapytałam ostrożnie, nie do końca pewna, czy chcę znać odpowiedź.
– To znaczy, że zanim człowiek zacznie czegoś szukać, dobrze, żeby już to miał – odparła teściowa z tajemniczym uśmiechem. – A jak tego nie ma, to wtedy... no, zaczyna się rozglądać.
– To brzmi, jakbyś mówiła o czymś więcej niż o kotletach.
– A kto powiedział, że mężczyźni są aż tacy skomplikowani?
Patrzyłam na nią w tej całej jej piżamie, z rozczochranymi włosami, i miałam ochotę spytać, czy naprawdę czujesz się taka pewna siebie. Nie zapytałam. Bo było w nie coś – jakaś nonszalancja, której mi brakowało. Może dlatego tak mnie to drażniło.
– Wiesz, co... – zaczęła nagle – jak Marcin miał pięć lat, potrafił zjeść trzy moje kotlety naraz i jeszcze wylizać talerz. A wiesz dlaczego?
– Bo były dobre?
– Bo przytuliłam go przed obiadem. Bo zjadł je przy stole, gdzie pachniało domem, nie tylko jedzeniem. Zrozum to – chodzi o coś więcej niż panierkę i mięso.
Usiadła przy stole i otworzyła zeszyt. Ten stary, w kratkę, z plamą po zupie i rogiem przypalonym żelazkiem.
– Tu masz przepis. Zrób je dokładnie tak. A obiad podaj w dobrym humorze. Nie w napięciu, nie w focha. I nie patrz na zegarek. Zrozumiane?
Skinęłam głową. Właściwie to byłam zbyt zdziwiona, by się odezwać.
– No to dobrze – poklepała mnie po dłoni. – A teraz spytaj, o co naprawdę chcesz zapytać.
– Kto był tutaj przede mną?
Uśmiechnęła się tylko.
Parsknęłam śmiechem
– A co byś zrobiła, gdybym ci powiedziała, że nie było tu nikogo ważnego? Nikogo, kogo chciałabym ci przedstawić.
Usiadłam powoli przy stole, naprzeciw niej.
– Po prostu… zdziwiłam się. Zawsze miałaś opinię eleganckiej i zdystansowanej.
– Eleganckiej i zdystansowanej w piżamie w różyczki? – prychnęła, nie złośliwie, raczej rozbawiona.
– No właśnie o to chodzi – odparłam cicho. – Że takiej cię nie znałam.
– Bo nie miałaś okazji. – Zamyśliła się na moment. – Jak Marcin się ożenił, stwierdziłam, że nie będę ci siedzieć na głowie. Nie chciałam być tą teściową, co wie lepiej, co gotować, jak ścielić łóżko i kiedy rodzić dzieci.
– A ja myślałam, że po prostu mnie nie lubisz – wyrwało mi się.
– Oj dziecko… – Pokręciła głową. – To było zwykłe wycofanie. Strach. A teraz widzisz mnie bez makijażu, bez masek. Taką, jaka jestem. Kobietę, nie matkę twojego męża.
Milczałam. To było za dużo do przełknięcia. A jeszcze bardziej zaskakiwało mnie to, że chyba… lubiłam tę wersję teściowej. Była prawdziwa. Trochę roztrzepana, trochę złośliwa, ale nie udawała nikogo.
– Więc… to ktoś nowy? – zapytałam po chwili.
– Mhm. Nowy, stary… Znajomy z młodości. Tak po prostu wpadł. Pogadaliśmy. Śmiał się, że mam wciąż te same loki. I że słucham tej samej muzyki.
– I wciąż robisz te same kotlety?
– Nie! – zaśmiała się. – Jemu zrobiłam makaron. Mężczyźni po pięćdziesiątce nie zawsze trawią panierkę.
Parsknęłam śmiechem, zupełnie bezwiednie.
Spojrzała na mnie z rozbawieniem
– Marcin wie, że ktoś tu bywa? – zapytałam ostrożnie, składając przepis i wsuwając go do torebki.
– A musi wiedzieć? – odparła spokojnie, bez cienia poczucia winy. – To moje mieszkanie. Moje życie. Marcin jest dorosły, ma własną rodzinę. A ja nie zamierzam nikogo prosić o pozwolenie na filiżankę herbaty i rozmowę przy muzyce.
– Rozmowę? – uniosłam brwi.
– A co ty myślałaś? – Teściowa spojrzała na mnie z rozbawieniem. – Że co tu się działo? Telenowela?
– Nie wiem. Po prostu… cała ta scena – przyznałam, rumieniąc się lekko. – Trochę mnie wybiła z rytmu.
– Dobrze. Bo może w końcu zrozumiesz, że ludzie po sześćdziesiątce też mają uczucia, potrzeby i własne życie. Nie znikamy w momencie, gdy nasze dzieci biorą ślub.
– Wiem. – Westchnęłam. – Tylko nigdy nie pomyślałam, że… że mogłabym cię zastać taką... wyluzowaną. Radosną. Trochę jakbyś uciekła z własnej wersji siebie.
– Może właśnie to zrobiłam. I bardzo mi z tym dobrze. – Wstała, podeszła do okna i spojrzała w dal. – Wiesz, kiedy człowiek przez lata jest tylko „mamą” albo „teściową”, zaczyna zapominać, że ma imię. A ja jestem kobietą. Z krwi i kości.
– I robisz świetne kotlety – dodałam z uśmiechem.
– O, to już wiem. – Odwróciła się i puściła mi oczko. – A teraz wracaj do siebie. I pamiętaj – doprawić można wszystko. Jednak trzeba to podać z sercem.
Skinęłam głową i ruszyłam do drzwi. Zanim je otworzyłam, odwróciłam się jeszcze raz.
– Dziękuję, mamo.
I chyba pierwszy raz powiedziałam to naprawdę.
Ucieszyłam się
Wyszłam z jej mieszkania lekko oszołomiona, z przepisem w torebce i czymś jeszcze – czymś, czego nie umiałam nazwać. Może szacunkiem? A może po prostu świadomością, że ta kobieta, którą dotąd widziałam głównie przez pryzmat jej rosołu i komentarzy na rodzinnych obiadach, to po prostu… kobieta. Z historią. Z pragnieniami. Z życiem, które nie kończy się, kiedy dzieci wyprowadzą się z domu. W drodze powrotnej zadzwoniłam do Marcina.
– Cześć. Zgadnij, gdzie byłam.
– U mojej mamy? – zapytał z lekkim niepokojem. – Wszystko w porządku?
– Wszystko świetnie. Dostałam przepis.
– I co? W końcu się przyznała, że dodaje coś tajnego?
– Właśnie nie. Powiedziała, że to wcale nie chodzi o przyprawy.
– Tylko o co?
– O atmosferę. O to, żeby usiąść razem, pogadać, nie spieszyć się. O ciepło, zanim zrobi się głodno.
Marcin milczał przez chwilę.
– Serio? Moja mama to powiedziała?
– Tak. I wiesz co jeszcze? – uśmiechnęłam się, przypominając sobie jej minę. – Że mężczyźni po pięćdziesiątce nie zawsze trawią panierkę.
– O nie… – Marcin parsknął śmiechem. – Chyba nie chcę wiedzieć, w jakim kontekście to padło.
– Nie musisz. – Zaczęłam się śmiać razem z nim. – Powiem ci jedno: dawno nie widziałam twojej mamy tak… szczęśliwej.
– To dobrze, prawda?
– Bardzo dobrze.
Wieczorem zrobiłam te kotlety. Nie idealnie. Trochę za suche. Siedzieliśmy przy stole razem, z herbatą, bez telefonu, bez pośpiechu. I wtedy on powiedział:
– Wiesz co? Smakują… prawie jak u mamy.
A ja, zamiast się złościć, tylko się uśmiechnęłam. Bo pierwszy raz zrozumiałam, że to wcale nie o smak chodzi.
Karolina, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Dałem wnukowi swoje auto, żeby miał czym dojeżdżać na studia. Najpierw kręcił nosem, a potem zrobił coś podłego”
- „Wyjechałam na emigrację, by zarobić na chleb dla rodziny. Dziś nie mam dokąd wracać, bo przestałam być im potrzebna”
- „Z siostrą byłyśmy jak 2 połówki jabłka, ale po kłótni nie rozmawiałyśmy przez 10 lat. Dopiero pogrzeb nas połączył”