„Wpadłam w bagno, z którego nie umiem się wydostać. Cokolwiek nie zrobię, pogrążam się jeszcze bardziej”
„Czułam się jak w matni. A do tego samotna. Nie miałam nikogo, kto by mi doradził, pocieszył, podpowiedział rozwiązanie. Z tego wszystkiego, popełniłam straszny błąd. Zaczęłam podkradać jedzenie w supermarketach”.

- Alicja, 29 lat
Ktoś naopowiadał jej bzdur
Dzisiaj Majeczka była nadąsana i małomówna. Nie chciała opowiadać, jak jej się wiedzie, czy ma koleżanki, czy panie są dla niej miłe. Czas mijał nieubłaganie, przypisana mi godzina widzenia kurczyła się w szybkim tempie, a ja nie potrafiłam odzyskać z nią porozumienia. Obserwująca nasze spotkanie pani pedagog, młoda dziewczyna o surowym wyrazie twarzy, cały czas notowała. Mogłam sobie wyobrazić, co tam wypisuje. Że dziecko nie chce rozmawiać z matką, nie okazuje pozytywnych emocji, że jest w jej obecności spięte i wycofane.
A przecież zaledwie miesiąc temu wszystko wyglądało inaczej! Każdy dzień i każdy poranek zaczynałyśmy od przytulania. Moja kochana pięcioletnia córeczka, kiedy budziłam ją do przedszkola (ośmiomiesięczny Tymek spał w tym czasie w najlepsze), od razu wyciągała do mnie łapki i zaczynała cmokać. Odpowiadałam jej tym samym, troszkę łaskotałam, szeptałam do uszka, aż w końcu nie mogłyśmy się powstrzymać od chichotu.
– Mamuś… – odezwała się w końcu.
Od razu objęłam ją ramieniem.
– Co takiego, kochanie?
– Czy ty naprawdę mnie nie kochasz? Naprawdę chcesz, żebym została tutaj na zawsze? Bo tak mówią mi inne dzieci. A nawet taka jedna ciocia, która gotuje dla nas jedzenie…
Jeszcze niedawno mój świat nie wyglądał tak źle. Przed urodzeniem Tymka miałam pracę, partnera i mieszkanie po babci. Owszem, były pewne problemy. Rafał, ojciec Mai i Tymona, miał problem z alkoholem. Nie, nie bił ani mnie, ani dzieci. To dobry, choć niezaradny życiowo człowiek. Jego picie nie wyglądało tak jak na filmach. Nie wracał do domu zalany w trupa, nie awanturował się, nie wynosił dziecięcych ubranek do lombardu. Codziennie jednak musiał być na lekkim rauszu, inaczej nie miałby siły wyjść z łóżka.
Długo udawało mu się jakoś funkcjonować. Miał pracę (był ślusarzem), czasem nawet zabierał Majkę na plac zabaw. W końcu jednak to jego picie zaczęło pracodawcy przeszkadzać. Stracił etat, dorabiał zleceniami. Zawalił jedno, drugie – stamtąd też wyleciał.
Potem pracował jeszcze na czarno, ale to już była równia pochyła. Przestał się starać, narzekał, że wszyscy wokół oszukują i kradną. Tygodniami nie dokładał do domowego budżetu nawet złotówki. Na szczęście ja pracowałam w sklepie. Lubiłam jednak to zajęcie, no i coś tam w końcu zarabiałam. W naszym domu się nie przelewało, ale biedy nie było.
Nie mogłam dalej utrzymywać rodziny
Wszystko zmieniło się, kiedy zaszłam w drugą ciążę, która okazała się zagrożona. Musiałam się oszczędzać, nie mogłam dźwigać, lekarz radził jak najwięcej leżeć. Przez pół roku prawie non stop byłam na zwolnieniu lekarskim. Z oczywistych względów nie podobało się to pracodawcy. Pensja się zmniejszyła, zaczęło brakować do pierwszego.
To wtedy zwróciłam się po pomoc do Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej. Na początku wyglądało to nieźle. Załapałam się na zapomogę. W naszym domu zaczęły się jednak inspekcje. Przychodziły dwie urzędniczki, sprawdzały zawartość lodówki, bacznie przyglądały się córce. Nie miały się o co przyczepić, mimo swojego stanu prałam, gotowałam, sprzątałam. Widok śpiącego pijackim snem Rafała popsuł mi jednak opinię. Raz i drugi wspomniano o odebraniu nam dzieci. „Kocham cię, ale odchodzę. Nie chcę być dla was ciężarem” – kartkę takiej oto treści znalazłam kiedyś na kuchennym stoliku po powrocie z badania ktg.
Byłam wówczas w 9. miesiącu, czułam się fatalnie. I jeszcze to. Rafał zniknął. I to na amen. Szukałam go najpierw przez wspólnych znajomych, potem zwróciłam się do jego matki, która nigdy nie darzyła mnie sympatią, wreszcie do sprawy przystąpiła policja. Nic, kamień w wodę. Na szpitalnym oddziale byłam jedyną rodzącą, której nikt nie towarzyszył. Majką w tym czasie zajęła się sąsiadka z bloku.
Starałam się, jak mogłam
Kolejnych sześć miesięcy nie zwiastowało jeszcze katastrofy. Byłam na macierzyńskim, w przerwach między karmieniem synka biegałam po osiedlu sprzątać po domach. Pomagała też pomoc społeczna, która nawet po zniknięciu Rafała patrzyła mi na ręce.
– Pani na pewno nie pije? Takie ma pani podkrążone oczy… – pytali.
Opadły mi ręce. Jak miałam wyglądać, skoro kilkanaście razy w nocy wstawałam do Tymka, a rano musiałam wyprawić Majkę do przedszkola i wziąć się do sprzątania i gotowania? Wciąż jednak dawałam radę. Dramat nastąpił dopiero, gdy po urlopie macierzyńskim chciałam wracać do pracy. Już pierwszego dnia dowiedziałam się, że moje „stanowisko zostało zlikwidowane”. Co za czort? Przecież stałam za ladą i nabijałam ceny na kasę! Jak można zlikwidować w sklepie spożywczym stanowisko takie jak moje?
Od razu zaczęły się problemy. Dwójka małych dzieci, rachunki do płacenia, zakupy, ubranka, pieluchy. Przestałam to ogarniać. Nawet 500+ niewiele pomogło. Próbowałam nadal zarabiać sprzątaniem po domach, ale raz, że nie było z tego za wiele pieniędzy, a dwa, że za wcześnie zaczęłam dźwigać i przesuwać ciężkie meble. Dostałam krwotoku, wylądowałam w szpitalu.
– Nie gniewaj się, ale mam swoje życie – oznajmiła sąsiadka, kiedy po dwóch dniach (na własne żądanie) wróciłam do domu. – Nie mogę wiecznie niańczyć twoich dzieci.
Straciłam pokarm, musiałam więc kupować drogie mleko w proszku, panie z GOPS-u były u mnie codziennie. I wciąż zadawały pytania: „Co córka jadła dzisiaj na obiad?”, „Dlaczego lodówka jest pusta?”, „Czemu maluszek leży w zasikanej pieluszce?”. Nie miałam już siły im nic tłumaczyć. Pielucha nie była zasikana, tylko lekko poplamiona, szkoda wyrzucać, w końcu to kosztuje. Lodówka pusta, bo nic dziś nie zarobiłam, a nie zarobiłam, bo musiałam czekać na ich wizytę.
Narastał we mnie strach, że odbiorą mi dzieci. Moje argumenty i tłumaczenia trafiały jak grochem w ścianę. Ciągle mi powtarzano, że powinnam szukać pracy. Tymka zostawić w żłobku, Majkę dać do przedszkola, a samej wziąć się do roboty. Super. Tyle że w naszej małej miejscowości żłobka państwowego w ogóle nie ma, przedszkole jest do trzeciej po południu, a praca… kto zatrudni samotną matkę z dwójką małych dzieci? Nie było chętnych…
Nie miałam innego wyjścia
Czułam się jak w matni. A do tego samotna. Nie miałam nikogo, kto by mi doradził, pocieszył, podpowiedział rozwiązanie. Z tego wszystkiego, popełniłam straszny błąd. Zaczęłam podkradać jedzenie w supermarketach. Mimo że miasto małe, mamy ich tutaj kilka.
Na chwilę nam się poprawiło. Zauważyły to nawet urzędniczki. Raz przyniosłam do domu jogurt i kostkę masła, innym razem trzy kajzerki i słoik dżemu, jeszcze innym paczkę wędliny.
Niestety, każdy złodziej prędzej czy później wpada. Tak było też ze mną. Wypatrzył mnie w sklepowym monitoringu czujny ochroniarz. Zatrzymanie na oczach sąsiadów, policja, kajdanki, przesłuchanie na komendzie… Płakałam, że to z biedy i więcej nie będę. Przesłuchujący mnie aspirant ze współczuciem kiwał głową. Ale cóż…
– Taką mam pracę. Muszę sporządzić protokół dla prokuratora – wyjaśnił.
Już trzy dni później, o świcie, przyjechali po moje dzieci. Urzędniczki z opieki społecznej, kurator sądowa, dzielnicowy. Panie miały minę w stylu „a nie mówiłam”, policjant nie patrzył mi w oczy, Majka wyrywała się do mnie i krzyczała. Tymek spał. A ja? Płakałam, jakby wydarto mi serce.
Wszyscy chcieli dobrze, a wyszło, jak wyszło…
Koniec widzenia. Wyszłam z sierocińca na zalaną jesiennym słońcem ulicę. Za pół godziny mam następne widzenie – tym razem w domu małego dziecka, na drugim końcu naszego miasteczka. U Tymka. Jeśli autobus przyjedzie na czas, zdążę. Jeśli się spóźni, co jest raczej regułą, kolejna pani pedagog odnotuje w swoim dzienniczku: „Matka regularnie nie stawia się punktualnie na widzenia z małoletnim Tymonem”.
Oparłam się o wiatę przystanku, bo poczułam, że kręci mi się w głowie. Jak wydostać się z tego zaklętego kręgu? Jak równocześnie podjąć pracę, pospłacać długi, odbyć karę, którą wkrótce na pewno zasądzi mi sąd i przede wszystkim – odzyskać dzieci? Poczułam się, jakbym wkraczała do piekła.
Co ciekawe, wpędziły mnie do niego same dobre uczynki. Rafał odszedł, żeby nie być ciężarem. Urzędniczki z GOPS-u kierowały się dobrem dzieci. Ochroniarz schwytał złodziejkę. Policjant wykonał sumiennie powierzone mu obowiązki. Tyle dobra wokół! A ja tonę.