Reklama

Szkolna wycieczka połączona ze zwiedzaniem gospodarstwa i regionalnego muzeum mocno dała mi w kość, opieka nad rozbrykanymi i rozłażącymi się na wszystkie strony dzieciakami wymagała dodatkowej pary oczu, nie mogłam ani na chwilę oddalić się i na przykład pójść do toalety. Anita, wychowawczyni klasy równoległej, miała więcej doświadczenia i nie cierpiała na przerost wyobraźni, ale nie chciałam zostawiać jej samej z dziećmi, jedna osoba to stanowczo za mało, by wszystkie upilnować.

Reklama

W muzeum sytuacja stała się krytyczna, jednak pojawiła się nowa możliwość. Dzieciaki snuły się opieszale od jednego eksponatu do drugiego, wystarczyło stanąć przy wyjściu, by żadne z nich nie wymknęło się w poszukiwaniu przygody.

– Miej na nich oko – poprosiłam Anitę – zaraz wracam.

Sale ułożone były w amfiladzie, za ekspozycją ludowych haftów kryło się kolejne pomieszczenie, ustawiono w nim stoły, na których leżało kilka przedmiotów. Nie poświęciłam im uwagi, bo zobaczyłam wynurzającego się z położonej jeszcze dalej sali starszego pracownika muzeum. Zastanowiłam się przelotnie, jak długa jest amfilada pokoi, z zewnątrz budynek nie wydawał się tak przestronny, by pomieścić długi ciąg pomieszczeń, ale to zagadnienie nie wydało mi się ważne. Musiałam znaleźć toaletę i oto nadarzała się doskonała okazja, by zapytać o drogę.

Te urządzenia mogą uratować życie...

– Przepraszam, szukam…

Zobacz także

Nie zdążyłam wygłosić ważnej kwestii, bo mężczyzna mi przerwał.

– Czułem, że właśnie dzisiaj będzie ten wielki dzień – powiedział. – Proszę dalej, powinna to pani zobaczyć. Rzadko kto tu zagląda, w zasadzie nikt, czyli możemy uznać, że ekspozycja powstała specjalnie dla pani – uśmiechnął się, ujmując mój łokieć w krzepki uchwyt.

Nie wypadało się wyrywać, w każdym razie nie tak od razu. Trafiłam na entuzjastę swojej pracy, facet pewnie sam zgromadził eksponaty i urządzał łapanki na zwiedzających, ciągnąc ich do bocznej salki.

– Chętnie rzucę okiem, – obiecałam – ale teraz chciałabym…

– Jeszcze chwilę wytrzymasz, to ważne – gładko przeszedł na „ty”, ale jakoś mnie to nie ubodło, może dlatego, że dzieliła nas spora różnica wieku.

Poddałam się uściskowi jego dłoni, pozwalając sobą sterować. Podeszliśmy do stołów.

– Oto aparaty telefoniczne, najstarszy pochodzi z lat 50. – powiedział z dumą muzealnik. – Proszę się im przyjrzeć, to zmyślne urządzenia, potrafią uratować życie.

– Oczywiście, w chwili zagrożenia można zadzwonić po pomoc – przytaknęłam uprzejmie, próbując delikatnie uwolnić łokieć. Nie udało się, muzealnik mocno trzymał. Poczułam się niekomfortowo.

– To interesujące, ale dzieci czekają w sali obok, jestem ich nauczycielką. Czy pan tu pracuje? – cofnęłam się.

Puścił mnie, co przyjęłam z ulgą.

– Można tak powiedzieć, chociaż ja to co robię nazywam powołaniem – zajrzał mi w oczy. – W muzeum można się wiele nauczyć, nigdy nie wiadomo, kiedy wiedza się przyda – powiedział z naciskiem. – Te zmyślne urządzenia potrafią połączyć ludzi, mogą być też skarbnicą informacji. Wiele się można z nich dowiedzieć. A toaleta jest na lewo od głównej sali.

Pytałam go o to? Nie wnikałam, skorzystałam, że mnie uwolnił i wróciłam do Anity.

Trafiłam na pasjonata telefonów, pokazywał mi ekspozycję – rzuciłam w przelocie, skręcając w lewo, zgodnie ze wskazówką muzealnika.

– Jest tu taka? Musieli zrobić nową.

Anita bywała tu co roku, program wycieczki był stały i zawsze obejmował regionalne muzeum. Nie widziała kolekcji telefonów? No to miała szczęście, nie było na co patrzeć.

Odprężyłam się dopiero w autokarze, wracaliśmy do szkoły, za dwie godziny rodzice odbiorą swoje pociechy a ja spotkam się z Norbertem. Wyjęłam telefon, żeby wysłać mu SMS-a i zobaczyłam kilka nieodebranych połączeń. Dzwonił wiele razy, lubił być ze mną w kontakcie. Napisałam, że niedługo będę, chwilę później telefon zawibrował. Norbert.

– Dlaczego się nie odzywałaś, przestraszyłem się, że stało się coś złego – powiedział z pretensją.

Wyjaśniłam, że wyłączyłam dźwięk w telefonie, pilnowałam dzieci, nie mogłam się rozpraszać, nie słyszałam że dzwonił. W trakcie złowiłam dziwne spojrzenie Anity.

– Strasznie zaborczy ten twój facet – powiedziała.

– Kocha mnie, więc się o mnie troszczy – wzruszyłam ramionami. – Mamy się pobrać – wyciągnęłam rękę, pokazując Anicie pierścionek zaręczynowy.

– Piękny. Białe złoto i koral, niedzisiejsza robota – koleżanka z uwagą obejrzała klejnot.

Norbert czekał na mnie pod szkołą, pojechaliśmy do domu.

Czułam, że nadal ma żal za nieodebrane telefony, ale w końcu rozchmurzył się.

– Na drugi raz nie zapominaj o mnie, dobrze? Jak się nie odzywasz, myślę, że mnie porzuciłaś, drugi raz bym tego nie zniósł.

Wiedziałam o jego przeszłości, nie dało się jej ukryć. Dziewczyna, którą kochał, odeszła, a on bardzo to przeżył. Niewiele o niej wiedziałam, poza tym, że miałyśmy podobny typ urody. Znajoma Norberta parsknęła kiedyś złośliwie, że gustuje on wyłącznie w krótkowłosych brunetkach, i to było wszystko, co udało mi się dowiedzieć.

Zerknęłam na telefon, sprawdzając, czy na pewno włączyłam dźwięk, Norbert zobaczył, co robię, i uśmiechnął się z aprobatą. Nie spodobało mi się to, zaczynałam zachowywać się zgodnie z zasadami, które wprowadzał. To było do mnie niepodobne.

W zamyśleniu bawiłam się telefonem i skojarzenie przyszło samo. Mała salka w muzeum, dziwna wystawa i jeszcze dziwniejszy muzealnik. Co on powiedział?

– Dojeżdżamy, urządzimy sobie wieczór przy świecach, tylko we dwoje – głos Norberta wdarł się w moje myśli, skutecznie je zagłuszając.

Dopiero w nocy wróciły wspomnienia z wycieczki. Norbert spał, ale ja kręciłam się, zbyt zmęczona by zasnąć, obrazy wracały falami. Poczułam na łokciu dotknięcie ręki muzealnika, wrażenie było tak silne, że aż mrowiła skóra. „Telefon może uratować życie, w muzeum zdobywa się wiedzę, żeby ją potem wykorzystać”. Słowa miały sens, ale nie wiedziałam, co mam z nimi zrobić. Usiadłam na łóżku i wzięłam do ręki telefon, przez chwilę gapiłam się bezmyślnie, a potem mój wzrok padł na aparat Norberta.

Nigdy tego nie robiłam, ale dotyk ręki na łokciu sterował mną tak jak w muzeum. Wzięłam telefon narzeczonego, był zabezpieczony hasłem, które znałam. Wstukałam swoje imię i datę urodzenia Norberta, ekran rozjaśnił się zapraszająco.

Zawahałam się, nie chciałam szpiegować narzeczonego, podstawą naszego związku było zaufanie.

Muszę wiedzieć, dlaczego odeszła lub… uciekła

Prąd, który przeszył mi rękę, był jak krótkie wyładowanie, nakazywał działanie. Otworzyłam folder z wiadomościami i zdziwiłam się. Był pusty, jakby Norbert z nikim nie korespondował, nawet ze mną. Tak zachowuje się człowiek, który ma coś do ukrycia, na przykład sekretny romans. Tym razem bez skrupułów otworzyłam galerię, żeby obejrzeć zdjęcia. Uśmiechnęłam się z ulgą, widząc siebie i Norberta, było także kilka moich całkiem udanych portretów, ujęcia z bliska i daleka.

Chwileczkę. Wróciłam do zdjęć, które już widziałam. Coś mi mignęło, ale nie wiedziałam, gdzie to było. Przesuwałam palcem po ekranie, aż zamarłam. Na zdjęciu była dziewczyna bardzo do mnie podobna, pomyślałabym, że to ja, gdyby nie bluzka, w którą była ubrana. Nigdy takiej nie miałam. Powiększyłam fotografię, wyławiając twarz, i zakryłam dłonią usta, tłumiąc okrzyk. Spojrzałam niespokojnie na Norberta, przewrócił się na drugi bok, ale nie otworzył oczu.
Na palcach poszłam do kuchni i, nie zapalając światła, jeszcze raz obejrzałam zdjęcie. Patrzyłam na moją poprzedniczkę, kobietę, która złamała serce Norbertowi.

Powiększone zdjęcie nie mieściło się na ekranie, przesuwałam je, oglądając kolejno fragmenty, aż wreszcie zobaczyłam palce dziewczyny. Na serdecznym błyszczał mój niepowtarzalny pierścionek. Nosiła go przede mną, była narzeczoną Norberta, dlaczego ukrył to przede mną? Czyżby z powodu niepokojącego podobieństwa? Z daleka można nas było wziąć za bliźniaczki.

Tej nocy już nie zasnęłam. Do rana wszystko przemyślałam, zdjęłam pierścionek i poprosiłam Norberta o wyjaśnienia. A on się wściekł. Nigdy w życiu nie bałam się mężczyzny, ale teraz byłam przerażona, wybiegłam z mieszkania, jak stałam, nie czekając na to, co się wydarzy. Na ulicy poczułam się bezpieczniej, i wtedy się rozpłakałam. Przez łzy zobaczyłam starszego człowieka, stał po drugiej stronie ulicy i kiwał potakująco głową, uśmiechając się z aprobatą. Muzealnik! Zatrzymałam się jak wryta, nagle przyszła mi do głowy była narzeczona Norberta.

Reklama

Muszę ją odnaleźć, porozmawiać z nią, dowiedzieć się, dlaczego odeszła lub… uciekła. Zadowolony muzealnik przyświadczył mi ponownie, kiwając głową, a potem skręcił w boczną uliczkę. Nigdy więcej go nie zobaczyłam, być może dlatego, że postanowiłam nie kusić losu i nie wracać do Norberta. Wiem, że to była dobra decyzja.

Reklama
Reklama
Reklama