Reklama

Nie sądziłam, że moja Fifi zostanie mamą. Na spacerach zawsze grzecznie trzymała się przy nodze, a jak już odeszła, to nie dalej niż na kilkanaście metrów. Dzielnie też odpierała zaloty męskiej części psiej populacji. Ale któregoś pięknego dnia czmychnęła nagle w krzaki i zniknęła na pół godziny. Gdy wróciła, wyglądała jak zwykle, więc się tym nie przejęłam. Kiedy jednak miesiąc później niepokojąco zaczęła przybierać na wadze, poszłam z nią do weterynarza. Ten zrobił USG i oświadczył, że jest w ciąży. Cztery tygodnie później urodziła trzy śliczne i słodkie szczeniaczki.

Reklama

Takich apeli w internecie jest mnóstwo, za to chętnych mało…

Gdy maluchy pojawiły się na świecie, wpadłam w panikę. Zaczęłam się zastanawiać, co z nimi zrobić. Kocham psy i chętnie bym je wszystkie zatrzymała, ale mieszkam w kawalerce. Trzy dodatkowe szczęścia na czterech łapach to zdecydowanie za dużo na tak małej powierzchni. Poza tym nie zarabiam zbyt wiele i nie stać by mnie było na ich utrzymanie i opiekę weterynaryjną. Stało się więc jasne, że jak trochę podrosną, muszę je oddać. Tylko komu? Jak? Gdzie? Zależało mi na tym, by trafiły w naprawdę dobre ręce. Dumałam, myślałam, ale nic sensownego nie przechodziło mi do głowy. Schronisko? Nigdy! Na samą myśl, że szczeniaki mogłyby trafić do klatki, omal się nie rozpłakałam. Ogłoszenia ze zdjęciem w internecie?

Były ich tysiące, a chętnych niewielu. Obdzwanianie znajomych? Większość już miała psy. A pozostali? Skoro do tej pory nie zdecydowali się przygarnąć czworonoga, to znaczy, że go nie chcieli. Nie było więc sensu ich namawiać. Ta cała sytuacja tak mnie zestresowała, że aż pojechałam do swojej przyjaciółki Doroty, dumnej posiadaczki kundelka Kapsla. Tak jak ja kochała zwierzęta, więc miałam nadzieję, że pomoże mi rozwiązać problem.

Początkowo Dorota nie miała żadnych pomysłów. Ba, tylko dolewała oliwy do ognia. Twierdziła, że znalezienie domu szczeniakom będzie bardzo trudne. Bo czasy są teraz ciężkie i niepewne i nikt nie myśli o adopcji psów. Ale w pewnym momencie jej mąż włączył telewizor, by wysłuchać najnowszych wiadomości. Dziennikarz akurat rozmawiał z psychologiem. Terapeuta opowiadał, że teraz wprost nie może opędzić się od pacjentów. Dorota słuchała przez chwilę z uwagą i nagle się rozpromieniła.

– O Boże, że też ja od razu na to nie wpadłam! – puknęła się w czoło.

– Znalazłaś rozwiązanie? – spojrzałam na nią z nadzieją.

– Niewykluczone. Otóż moim zdaniem powinnaś podejść do sprawy, że tak powiem, naukowo – uśmiechnęła się.

A możesz mówić jaśniej? Bo nic nie rozumiem.

– Proszę bardzo. Po pandemii wiele osób jest osamotnionych i odziolowanych. Tak?

– No tak.

– I wszyscy są w związku z tym coraz bardziej zestresowani. Wielu wpada w depresję, ma tylko czarne myśli. Mam rację?

– W stu procentach. Ten psycholog przed chwilą o tym mówił.

– No właśnie. A co jest najlepszym lekarstwem na samotność i stres? Pies! Naukowcy już dawno udowodnili, że jego obecność ma zbawienny wpływ na ludzką psychikę. Pomaga pozbyć się napięcia, wycisza, uspokaja, sprawia, że człowiek czuje się szczęśliwszy.

– Faktycznie… Jak mi bardzo źle na duszy albo coś mnie wkurzy, to biorę na kolana Fifi. Głaszczę ją, przytulam. I od razu jest mi lepiej i tak jakoś lżej.

– A widzisz? A to niejedyne zalety posiadania psa. Udowodniono też, że właściciele czworonogów są zdrowsi i dłużej żyją. Mają też więcej przyjaciół. Zresztą co ja się tu będę rozwodzić. Prześlę ci artykuły na ten temat, to sobie sama później przeczytasz.

– Przeczytam bardzo chętnie, tylko co to ma wspólnego z poszukiwaniem domu dla szczeniaków?

– Jak to co? Sama mówiłaś, że wśród twoich znajomych są ludzie, którzy nie mają jeszcze psów.

– No rzeczywiście, są.

I myślisz, że są w tej chwili szczęśliwi, spokojni, nie mają zmartwień?

– Zwariowałaś? Do większości boję się zadzwonić, bo za każdym razem tylko płaczą i narzekają na swój los.

– No właśnie. Jak im opowiesz, że masz dla nich cudowne lekarstwo, przedstawisz te wszystkie naukowe dowody, to się będą o te twoje szczeniaki bić.

– No nie wiem…. A jak te argumenty nie wystarczą?

– To im zaproponujesz, żeby wzięli szczeniaka na próbę, na przykład na miesiąc. I obiecasz, że jeśli po tym czasie uznają, że jednak nie chcą w domu psa, to go po prostu od nich zabierzesz.

I co, w razie czego mam dotrzymać obietnicy? Przecież to żadne rozwiązanie.

– Nie martw się, nie będziesz musiała. Żaden normalny człowiek nie pozbywa się psa. Musisz tylko wybrać odpowiednich ludzi. Takich z sercem.

Wszyscy troje byli mocno przybici swoją sytuacją

Pomysł Doroty wydawał mi się rozsądny. Po powrocie do domu przeczytałam uważnie wszystkie artykuły które mi przysłała, i zabrałam się za typowanie przyszłych właścicieli szczeniaczków. Mój wybór padł na trzy osoby: Ewę, Kasię i Marka. Ewa po rozwodzie z mężem odsunęła się od świata i przestała wierzyć, że może ją jeszcze spotkać coś dobrego, Kasia zamartwiała się o pracę i zdrowie swoich starszych, schorowanych rodziców, a Marek, właściciel restauracji, drżał na myśl, że zbankrutuje. Zależało mi na tym, żeby to właśnie oni przygarnęli szczeniaki. Znałam ich od lat i wiedziałam, że to bardzo dobrzy ludzie. Tyle że przybici problemami, które ich dopadły.

Tak jak przypuszczałam, moi wybrańcy początkowo nie chcieli słyszeć o adopcji piesków. Twierdzili, że mają teraz większe problemy, prosili, żeby nie zawracała im głowy. Ale ja nie odpuszczałam. Nalegałam, naciskałam, zasypywałam argumentami. I oczywiście obiecałam, że jak będą mieli dość szczeniaków, to je zabiorę. W końcu więc się zgodzili. Gdy maluchy podrosły już na tyle, że można je było zabrać od Fifi, zapakowałam je do koszyka i rozwiozłam po nowych domach. Choć wszyscy zarzekali się, że biorą je tylko na próbę, miałam nadzieję, że zostaną tam na zawsze.

Reklama

Od tamtego dnia minęły trzy tygodnie. Codziennie odbieram telefony od Ewy, Kasi i Marka i cierpliwie wysłuchuję opowieści o tym, co zmajstrowały szczeniaki. Nie zachowują się, delikatnie mówiąc, najlepiej, więc początkowo bałam się, że za chwilę usłyszę, że mam je zabrać. Ale nic takiego się nie stało. Wręcz przeciwnie, oprócz skarg na zniszczone buty, dywan, kanapę słyszę coraz więcej zachwytów na temat piesków. Wszyscy twierdzą, że maluchy zawojowały ich serca, że dzięki nim nauczyli się znowu uśmiechać, nabrali optymizmu i wiary w to, że jutro będzie lepiej. Coś mi się więc wydaje, że jak okres próbny minie, to usłyszę, że przyjaciele nie wyobrażają sobie życia bez piesków. Bardzo się z tego cieszę, ale na wszelki wypadek już zapisałam Fifi do weterynarza na sterylizację. Bo choć jestem dumna z tego, że znalazłam jej dzieciom dobre domy, to nie chcę robić tego po raz drugi.

Reklama
Reklama
Reklama