Reklama

Mam dwójkę dzieci, które są dla mnie całym światem – Lenę, dwunastolatkę z duszą artystki, i dziewięcioletniego Igora, wiecznego łobuziaka. I jeszcze mam Marka. A raczej miałam. Bo odkąd odkryłam, że mnie zdradzał, wszystko zaczęło się walić. Nie jak burza z piorunami – raczej jak dom z klocków, powoli, kawałek po kawałku.

Reklama

Pamiętam ten dzień, kiedy dowiedziałam się o jego „koleżance z pracy”. Byłam wtedy w kuchni, obierałam ziemniaki, a telefon Marka zadzwonił. Zobaczyłam, że to jakaś „Asia P.”. Odruchowo odebrałam. I usłyszałam jej głos – słodki, trochę zbyt czuły jak na służbową znajomość. Potem były jeszcze esemesy. Zdjęcia. I wyznania.

Zdecydowałam się na rozwód

Minęły już trzy miesiące. Podjęłam decyzję – rozwód. Ale od tamtej pory czuję się jak samotna dowódczyni tonącego okrętu. Wszystko jest na mojej głowie: szkoła, zakupy, kolacje, emocje dzieci. Marek? On tylko „jest”. Czasem wróci późno, czasem zrobi sobie kawę, czasem coś powie. Ale najczęściej milczy. Zwłaszcza gdy zaczynam temat dzieci. Bo dzieci nic nie wiedzą. Nadal żyją w przekonaniu, że mama i tata może trochę się kłócą, ale przecież tak bywa. A ja nie mam już siły udawać. I nie rozumiem, czemu on nie może zachować się jak dorosły.

– No i powiedz mi, Sylwia, jak ja mam żyć z takim człowiekiem? – pytałam moją przyjaciółkę przez telefon, siedząc w łazience, jedynym miejscu, gdzie dzieci mnie nie usłyszą.

– A on co? Nadal nie chce z nimi porozmawiać?

– Nie. Mówi, że to jeszcze nie ten moment. Że może za tydzień. Może jak będą ferie. A może... nie wiem, może jak dorośniemy wszyscy razem i założymy sobie wspólny nagrobek. Mam dość.

– Ewelina... on po prostu tchórzy.

– A ja? Mam być odważna za dwoje?

W tym momencie usłyszałam śmiech dzieci z salonu. Igor coś krzyczał, Lena się śmiała. I ten dźwięk – ich beztroska – poruszył mnie bardziej niż cokolwiek innego. Bo wiedziałam, że lada moment wszystko się zmieni.

Czułam jak coś mnie rozsadza

– Podasz mi sól? – zapytałam Marka cicho, nie odrywając wzroku od zupy.

Siedzieliśmy przy stole z dziećmi, Lena opowiadała o klasowym przedstawieniu, a Igor jak zwykle robił z łyżki katapultę na marchewki. Scena jak z reklamy, prawda? Tylko że ja w środku czułam, jak coś mnie rozsadza. Marek podał sól. Bez słowa. Nawet na mnie nie spojrzał.

– Marek, musimy z nimi porozmawiać – powiedziałam, gdy dzieci skończyły jeść i pobiegły do swoich pokoi.

Westchnął, odłożył widelec.

– Teraz?

– A kiedy? Minęły trzy miesiące. Wiesz, co powiedziała dziś Lena? Że może pojedziemy razem w wakacje. Bo "mama i tata w końcu mają więcej czasu". Rozumiesz?

– Nie teraz, Ewelina...

– A kiedy?! – głos mi zadrżał. – One muszą wiedzieć. One czują, że coś jest nie tak. Że ty śpisz w osobnym pokoju. Że nie rozmawiamy jak kiedyś. Że ciebie ciągle nie ma.

– One mają spokój. Nie psujmy im go. Po co im to akurat teraz?

– Bo nie chcę, żeby żyły w kłamstwie! – wybuchłam. – Bo mam dość tego, że znowu wszystko zostaje na mojej głowie! Ty zrobiłeś burdel, a ja mam to sprzątać?!

Zamilkł. Patrzył gdzieś ponad moim ramieniem, jakby mnie tam nie było.

– Marek, nie uciekaj. Nie chowaj się za milczeniem. To są twoje dzieci. Zasługują na szczerą rozmowę.

– To nie jest dobry moment – rzucił cicho. – Może za kilka dni.

Zamknęłam oczy. Policzyłam do dziesięciu. Bez skutku. Bo jak długo można czekać?

Chciałam, żebyśmy zrobili to razem

Była sobota. Dzieci oglądały film w salonie, a ja nalałam nam z Markiem herbaty. Usiadłam naprzeciwko niego w kuchni. Nie chciałam awantury. Chciałam rozmowy. Normalnej. Jak dwoje dorosłych ludzi.

– Marek, proszę cię. Musimy to zrobić razem. Musimy im powiedzieć. Już nie chodzi o ciebie czy o mnie. Chodzi o Lenę i Igora.

Patrzył intensywnie na parującą herbatę, jakby liczył, że tam wypatrzy swoją odpowiedź.

– Nie potrafię – wyszeptał w końcu. – Ja... nie wiem, co im powiedzieć.

Prawdę. Że się rozstajemy. Że ich kochasz, ale nie będziesz już mieszkał z nami. Że to nie ich wina.

– Myślisz, że to wystarczy?

– Nie wiem. Ale nie mówienie niczego to najgorsze, co możemy zrobić.

Zamilkł. Ja czułam, jak łzy palą mnie pod powiekami.

– Marek... ja już nie mam siły. Ty możesz udawać, że nic się nie dzieje. Ale ja... ja żyję z tym codziennie. I widzę, jak Lena patrzy na ciebie, gdy wychodzisz z domu. Jak Igor się pyta, czemu nie przytulasz mnie na dobranoc.

– Ewelina... zrób jak uważasz. Ale ja tego dzieciom nie powiem.

To było jak policzek. Odwróciłam wzrok. Wiedziałam już, że jestem w tym kompletnie sama.

Sąsiadka Grażyna wypaplała wszystko

Wracałam z pracy zmęczona jak cholera. Marzyłam tylko o kubku malinowej. Zanim jeszcze otworzyłam drzwi, poczułam coś dziwnego. Z mieszkania nie dobiegał żaden dźwięk. Żadnych kłótni, żadnych śmiechów. Martwa cisza. Weszłam. W przedpokoju rzucone byle jak buty dzieci. Z kuchni czuć było przypaloną grzanką.

– Lena? Igor? – zawołałam.

Odpowiedziała mi cisza. Znalazłam ich w pokoju Leny – Igor skulony na łóżku, Lena siedziała w rogu, oczy czerwone, zapuchnięte.

– Co się stało? – podeszłam, serce waliło mi jak młotem.

– Pani Grażyna... – zaczęła Lena, dławiąc się łzami. – Powiedziała, że się rozwodzicie. Że tata się wyprowadza.

Stanęłam jak wryta. Sąsiadka. Ta wredna jak zawsze Grażyna. Nie mogła się zamknąć.

– To prawda? – zapytał Igor. – Ty i tata… już nie jesteście razem?

Usiadłam obok nich, objęłam, czułam, że moje słowa im nie wystarczą.

– Dlaczego nikt nam nie powiedział?! – Lena krzyknęła nagle.

– Kochanie… chcieliśmy wam powiedzieć. Naprawdę. Ale... – zająknęłam się.

– Ale ty wiedziałaś! – Lena się odsunęła. – Kłamaliście nam! Przez tyle tygodni!

Igor wtulił się we mnie i zaczął cicho łkać. Czułam, jak pęka coś we mnie. Nie byłam w stanie tego zatrzymać.

Wszystko się sypało.

Marek był żałosny

Wpadłam do sypialni Marka jak burza. Nie obchodziło mnie, że dzieci są obok. Drzwi uderzyły o ścianę z takim hukiem, że aż drgnął.

– Wiesz, kto im powiedział?! Sąsiadka. Grażyna. Bo ty nie miałeś odwagi!

Podniósł wzrok znad telefonu, blady jak ściana.

– Ewelina, ja…

– Nie! Ty nic nie powiesz! Nie teraz. Trzy miesiące ci dałam! Trzy cholerne miesiące! Mówiłam, prosiłam, błagałam! Ale ty wolałeś milczeć, licząc, że może samo się rozwiąże?!

– Nie wiedziałem, jak... – próbował się bronić, ale przerwałam mu od razu.

– A ja wiedziałam?! Myślisz, że miałam instrukcję, jak powiedzieć dzieciom, że ich ojciec nas zostawił?! Że wszystko się skończyło, bo mu było za nudno?!

Stał, zgarbiony, bezbronny jak chłopiec przy tablicy.

– One płaczą, Marek. Lena patrzy na mnie jak na wroga. Igor trzęsie się z nerwów. I to wszystko przez ciebie. Bo nie miałeś odwagi zachować się jak ojciec. Jak dorosły.

Nie odpowiedział. Nawet nie spojrzał mi w oczy. Cisza bolała bardziej niż jego słowa.

– Masz coś do powiedzenia? – spytałam jeszcze, choć nie wiem po co.

Nie umiem inaczej – szepnął.

Zacisnęłam zęby, czując, jak moje serce zamarza. Odwróciłam się i wyszłam. Zostawiłam go w tym jego żałosnym milczeniu.

Nie powinnam była czekać

Leżeliśmy razem na łóżku Leny. Igor wtulony we mnie, już prawie spał. Lena wciąż odwrócona plecami, sztywna jak deska. Pokój pachniał wanilią z jakiejś świeczki zapachowej. A mnie bolało wszystko – serce, głowa, gardło.

– Przepraszam, że tak to wyszło – szepnęłam. – Chciałam wam powiedzieć... ale myślałam, że lepiej będzie, jak zrobimy to razem z tatą.

– Ale nie zrobiliście – burknęła Lena.

– Nie. I to mój błąd. Nie powinnam była czekać. Chciałam was ochronić, skarbie. Ale teraz wiem, że bardziej was tym skrzywdziłam.

Odwróciła się. Jej oczy były czerwone, zgaszone. Lena wtuliła się we mnie, pierwszy raz tego dnia. Poczułam, że może... jeszcze wszystko da się posklejać. Może nie z Markiem. Ale z nimi – tak.

Wreszcie można było oddychać

Marek wyprowadził się trzy dni później. Spakował torby w ciszy, jakby się bał, że każde słowo może wywołać lawinę. Dzieci siedziały w swoich pokojach, drzwi zamknięte. Nie chciały się żegnać. Nie zmuszałam ich. Liczyłam, że powie coś do nich. Cokolwiek. Ale nie powiedział. Po prostu zszedł po schodach, zniknął za drzwiami i już go nie było. Usiadłam wtedy na kanapie i patrzyłam na puste miejsce po jego kurtce. I nagle zrobiło się dziwnie cicho. Inna cisza niż wcześniej – nie pełna napięcia, tylko... jakby wreszcie można było oddychać.

Wieczorem Lena podeszła i podała mi koc. Igor zasnął na mnie znowu, jak tamtej nocy. Patrzyłam na ich spokojne twarze i zrozumiałam, że teraz wszystko zależy ode mnie. Nie będzie łatwo. Będą pytania, gniew, żal. Ale przynajmniej nie będzie już kłamstw. Nie będzie wiecznego czekania, aż ktoś się w końcu się zdecyduje. Jestem zmęczona. Ale czuję spokój.

Ewelina, 39 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama