Reklama

Najbardziej w życiu ceniłem sobie gospodarstwo odziedziczone po ojcu i miłość żony. Nie wiem, jak to się mogło stać, ale któregoś dnia jedno i drugie straciłem. Tak mi się przynajmniej wtedy wydawało.

Reklama

To było moje miejsce na ziemi

Kiedy przekraczałem bramę swojego własnego podwórka, nie spodziewałem się niczego dobrego. Jednak to, co ujrzałem, niemal zwaliło mnie z nóg. Modrzew rosnący przy wejściu, który tata posadził tam w dniu moich narodzin, był obcięty do połowy!

Przecież mówiłem tej wstrętnej babie, mojej żonie, że to drzewo jest dla mnie ważne! Pewnie zrobiła to specjalnie, żeby mi dokuczyć. Oto jej przebiegły plan – ciąć po kawałku, aż modrzew uschnie, a ja wraz z nim... Trochę trwało, zanim otrząsnąłem się z szoku na tyle, aby zarejestrować inne zmiany. Zniknęły moje grządki truskawek, a także dalie, które sadziłem na początku maja. I malwy, i ostróżki... Cały ogród popadł w ruinę!

A gdzie jest mój ukochany kocur, Goździk? Przecież zawsze łasił się do mnie, kiedy wracałem do domu.

– Kici, kici – zawołałem cichutko zza płotu, mając nadzieję, że stary przyjaciel wynurzy się gdzieś z zarośli. – Dokąd poszedłeś, mały? Przecież musisz się tu gdzieś ukrywać!

Po chwili rozległ się głośny jazgot i z otwartych drzwi domu wybiegł do ogrodu niewielki, pokraczny york z czerwoną kokardą zawiązaną na czubku łebka. Diabli nadali! Chyba ten paskudny pies mnie wyczuł, bo gnał akurat
w stronę miejsca, gdzie stałem!

– Mati! – usłyszałem dobrze mi znany głos mojej żony.

Renata stała na progu, w ciemnej wełnianej sukience. Przez chwilę serce mi się ścisnęło, bo sprawiała wrażenie smutnej i opuszczonej, lecz po chwili przypomniałem sobie, co przez nią przeszedłem, i cała litość opuściła mnie w oka mgnieniu.

– Mati, wariacie – zwróciła się do psa – nikogo tutaj nie ma. No chodź z powrotem do domu!

Schyliłem się i sięgnąłem po kamień, który leżał na drodze. Wtedy pies podkulił ogon i wycofał się z piskiem, jakby przeczuwając, że zaraz dostanie po łbie.

– Co się stało, kruszynko? – Renata wzięła go na ręce.

– Znów ten durny kot cię podrapał? Nie przejmuj się, zaraz dostaniesz szyneczki.

Swatane małżeństwo nam nie wyszło

Teraz wiedziałem przynajmniej, że Goździk jeszcze żyje, choć wszystko inne się posypało. Sam sobie jestem winien! Jak by nie patrzeć, mogłem nie słuchać gadania ciotek, że samotnemu źle. Tak mnie omotały, tak zawracały głowę... Powinienem był rozgonić towarzystwo na cztery wiatry, a nie zgadzać się, by swatały mnie z jakimiś kobiecinami, jakbym własnego rozumu nie miał.

Renatę poznałem na pogrzebie wujka. Jest właściwie moją kuzynką, dziewiątą wodą po kisielu. Skromna, cicha i po przejściach.

– To idealna dziewczyna dla ciebie – przekonywały mnie ciotki.

– Biedactwo, tyle się wycierpiała. Siedem lat narzeczeństwa, i drań zostawił ją dla jakiejś Rosjanki! A wiesz ty, Mareczku, jaki piękny ogródek Renatka ma tam u siebie? Pojechałbyś, zobaczył...

Nie byłem żadnym desperatem, żeby chałupę zostawiać i po Polsce się włóczyć. Pomyślałem sobie: co mi pisane, to się zdarzy, nie ma co losu poganiać. A jednak często o Renacie myślałem: o jej smutku i kosmyku ciemnych włosów, wymykających się spod spinki w kształcie motyla...

Parę miesięcy później przyjechała. Tak się złożyło, że miała do załatwienia jakieś sprawy w naszym miasteczku.
Potrzebowała noclegu, więc pomogłem jej, a jak weszła do domu, tak już została na zawsze. Straciłem głowę jak głupiec! Sam ją przekonywałem, że nie ma po co wracać do siebie, bo ludzie będą na jej nieszczęściu tylko języki strzępili i nie dadzą zapomnieć.

I nawet przez chwilę nie zastanowiło mnie, dlaczego taka młoda babka jak ona chce mnie za męża. W końcu było między nami aż dziesięć lat różnicy! Teraz już wiedziałem, że pragnęła po prostu rządzić się na moich włościach.

Czułem się wykorzystywany i zdradzany

Nie miałem pojęcia, jak powinno wyglądać małżeństwo, ale starałem się, jak mogłem. Przez jakiś czas wydawało mi się nawet, że układa nam się dobrze, lecz z perspektywy czasu widzę to inaczej. Zbyt wiele dawałem Renacie, nie oczekując niczego w zamian. Wszystkie te jej wygórowane zachcianki, wczasy nad morzem, nowe stroje kupowane tylko po to, by czuła się kochana. Tak wiele musiałem poświęcić!

Brałem dodatkowe zlecenia, zostawałem po godzinach, zaniedbałem nawet oprysk róż i bruzdownica mi je zdziesiątkowała. Wszystko po to, by ją zadowolić. Pragnąłem tylko jednego: potomka. Jednak mimo upływu lat żona nie zachodziła w ciążę. Długo wierzyłem, że w końcu nam się uda, ale pewnego dnia znalazłem w szufladzie Renaty tabletki antykoncepcyjne i mój świat runął jak domek z kart. Więc to tak?!

Nagle przejrzałem na oczy i zobaczyłem wysztafirowaną lalę w markowych ciuchach, wydzwaniającą wieczorem z łazienki, Bóg jeden wie do kogo, znikającą gdzieś na całe godziny. Zawsze miała jakąś wymówkę. A to w pracy musiała zostać dłużej, a to koleżanka ją poprosiła o przypilnowanie dziecka. Ja już wiedziałem swoje: że jak się przyczaję, to prędzej czy później przyłapię ją na zdradzie.

Kombinowałem, jak mogłem. Wpadałem do domu w godzinach pracy, wymyślałem fikcyjne wyjazdy... To wtedy sprawiła sobie tę karykaturę psa, niby do towarzystwa, choć przypuszczałem, że chodzi o co innego. Chciała zapewne, aby w porę ostrzegał ją szczekaniem przed nadejściem intruza, którym zaczynałem powoli czuć się we własnym domu.

Od razu zauważyła, że wziąłem ją na celownik. Jak to mówią, „na złodzieju czapka gore”. Najpierw popłakiwała, że jej nie ufam, potem pozwoliła sobie nazwać mnie wariatem. Momentami sam zaczynałem wątpić, czy nie oskarżam kobiety niesłusznie, ale wtedy przypominałem sobie schowane głęboko w szafie tabletki antykoncepcyjne i to sprowadzało mnie na ziemię.

Niemożliwie, że to był sen

W końcu nakryłem ją na gorącym uczynku! Pamiętam ten dzień jak dziś. Przyszedłem do domu nieco wcześniej niż zwykle, a ona siedziała na kanapie razem z tym fircykiem, zajadali ciasteczka i pili kawę jak gdyby nigdy nic.
Byłem wściekły. Dosłownie trafił mnie szlag. Potem chyba zemdlałem z emocji, bo dalej nic nie pamiętam.

Właściwie... kiedy to było? Chyba dość dawno, skoro ta zdzira zdążyła już tyle napsuć pod moją nieobecność.
Ratunku, gdzie ja właściwie jestem?! Poczułem, że ktoś szarpie mnie za ramię. Obróciłem się przestraszony, nie wiedząc, co się dzieje. Zobaczyłem przed sobą wąsatą twarz w okularach.

– Spokojnie, panie Marku – niemłody doktor spoglądał na mnie ze współczuciem. – Pora się zbudzić, czas na leki.

Rozejrzałem się nieprzytomnie. Dom i ogród zniknęły. Znajdowałem się w jasno oświetlonym pokoju o idealnie białych ścianach. To mi wyglądało na jakiś szpital. Pewnie Renata mnie tu przywiozła tego dnia, gdy straciłem przytomność.

– Po co te nerwy i krzyki? – zapytał lekarz z uśmiechem. – Co takiego się panu śniło?

Więc to wszystko było tylko snem?! Niemożliwe...

– Modrzew – burknąłem.

Zaczął uważnie studiować kartę, którą trzymał w dłoniach, a potem spojrzał na mnie badawczo.

– Czyżby ten sam modrzew, z którego pan spadł, kiedy próbował go pan ściąć?

Osłupiałem.

– Co pan opowiada? – zapytałem kompletnie oszołomiony.

– Tak tu jest napisane – lekarz pokazał mi kartę. – Właśnie w ten sposób złamał pan nogę. Ale noga, panie N., to pański najmniejszy problem. Wszczęcie awantury, dewastacja ogrodu, próba pobicia dzielnicowego... Czy pamięta pan cokolwiek?

Byłem kompletnie skołowany

Nie miałem pojęcia, o czym ten lekarz mówi! Dopiero teraz zauważyłem, że mam nogę w gipsie. Nic nie pamiętałem... A może to nie żaden lekarz, tylko jeden z kochasiów Renaty? Próbują mnie wykończyć
i umościć się w moim gniazdku
? Nie było innego wytłumaczenia dla tych wszystkich bzdur, które przed chwilą usłyszałem. Ja ściąłem modrzew?! Akurat!

Zacząłem szarpać się i krzyczeć. Może ktoś mnie usłyszy i wyciągnie z tego piekła? Nie mogę przecież leżeć tu jak kłoda, podczas gdy żona chce pozbawić mnie dorobku życia! Drzwi trzasnęły i do pokoju wpadła pielęgniarka. Bez słowa podeszła i zrobiła mi zastrzyk w przedramię.

– Załamanie nerwowe wywołane nadmiarem pracy – usłyszałem głos lekarza. – Tylko żony trochę szkoda. Taka młoda i ładna, a musi znosić to wszystko.

Reklama

Koniec walki, zastrzyk powoli zaczynał działać. Poczułem, jak osuwam się w ciemność...

Reklama
Reklama
Reklama