„Wredny teść nigdy mnie nie lubił. Przesadził, gdy po rozwodzie zaczął manipulować moim synem”
„Stanisław, teściu, od początku mnie nie znosił. Nie wiem, może czuł, że nie jestem wystarczająco dobry dla jego córki. Nie kłóciłem się. Chciałem, tylko żeby Jaś miał spokojne dzieciństwo. Początkowo milczałem, trzymałem emocje na wodzy. Ale potem zaczęły się dziać różne dziwne rzeczy”.

- Redakcja
Po rozwodzie życie rozpadło mi się na weekendy. Tydzień to praca, samotne obiady i puste mieszkanie, a sobota rano to święto – bo wtedy odbieram Jasia. Tylko wtedy czuję się naprawdę potrzebny. Z Natalią nie rozmawiamy, wszystko załatwiamy przez SMS-y. Chłodne, krótkie wiadomości, bez zbędnych słów. Czasem próbuję coś napisać więcej, ale widzę tylko „ok” albo brak odpowiedzi.
Stanisław, jej ojciec, od początku mnie nie znosił. Nie wiem, może czuł, że nie jestem wystarczająco dobry dla jego córki. Nie kłóciłem się. Chciałem, tylko żeby Jaś miał spokojne dzieciństwo. Gdy usłyszałem, że organizują mu urodziny i nie zaprosili mnie – coś się we mnie złamało. Początkowo milczałem, trzymałem emocje w środku. Ale wiadomo, jak się coś dusi, to potem wybucha w najmniej odpowiednim momencie i z większą siłą.
Dlaczego oni mu to robią?
Telefon zadzwonił późnym popołudniem. Wiedziałem, że to synek, bez patrzenia. Odbieram natychmiast, z uśmiechem, który pojawia się automatycznie. Ale tym razem coś było nie tak. W tle słyszałem podniesione głosy, a sam Jasiek mówił cicho, jakby się bał, że ktoś usłyszy.
– Tatusiu… – jego głos zadrżał – dziadek powiedział, że cię nie zaprosił… bo nie jesteś już w rodzinie…
Poczułem, jak coś mnie ściska w środku. Jakby ktoś wyciągnął mi powietrze z płuc. Usiadłem ciężko na krześle.
– To nieprawda, Jasiu. Zawsze będę twoim tatą. I zawsze będę przy tobie – starałem się mówić spokojnie, ale w środku już kipiało. – A jak się czujesz? Jesteś smutny?
– Trochę… Chciałbym, żebyś tu jutro był… Bo mam tort z dinozaurem, taki jak lubimy…
Zamknąłem oczy, żeby nie wybuchnąć płaczem. Jasiek i jego dinozaury. Planowaliśmy ten tort razem jeszcze miesiąc temu.
– Wszystko będzie dobrze. Obiecuję ci. Główka do góry.
Usłyszałem, jak ktoś go woła. Rozmowa nagle się urwała. Zostałem sam, z telefonem w dłoni i głową pełną pytań. Dlaczego oni mu to robią? Dlaczego wciągają dziecko w nasze dorosłe konflikty? Odłożyłem telefon i bezmyślnie spojrzałem na stół. Stała na nim szklanka po herbacie. Wstałem i z całej siły uderzyłem pięścią w blat. Szklanka spadła i roztrzaskała się z głośnym brzęknięciem. Ból przeszył mnie od nadgarstka aż po łokieć, ale był niczym w porównaniu z tym, co czułem w środku. Bezsilność. Rozpacz. I gniew, którego nie dało się już dłużej trzymać na wodzy.
Odszedłem, ale nie od syna
Zadzwoniłem do niej jeszcze tego samego wieczora. Wpatrywałem się w ekran telefonu, czekając, aż odbierze. Odebrała po czwartym sygnale. Jej głos był chłodny, jakbyśmy rozmawiali o rachunkach za prąd.
– Czego chcesz, Adam?
– To są urodziny mojego syna. A ty nawet nie raczyłaś mnie poinformować? – starałem się nie krzyczeć, ale słowa same wychodziły ze mnie ostro.
– To nie jest moje przyjęcie – odpowiedziała sucho. – Tata zorganizował. Nie chciałam kłótni. On nie chce cię widzieć.
– I co, zgodziłaś się? Po prostu pozwoliłaś, żeby mnie wymazali z życia Jasia, bo twój ojciec ma focha?
– Nie dramatyzuj. Jaś cię kocha. Masz swoje weekendy. Nie wszystko musi być po twojemu.
– To nie chodzi o mnie. Chodzi o niego! On sam do mnie zadzwonił, bo był zrozpaczony. Ty słyszysz siebie? Zamiast bronić dziecka, ty bierzesz stronę ojca, który zawsze mnie nienawidził!
Po drugiej stronie zapadła cisza. Przez chwilę myślałem, że się rozłączyła.
– Mam dość twojego szantażu emocjonalnego – powiedziała w końcu – Zawsze robisz z siebie ofiarę. A to ty zostawiłeś rodzinę.
Zacisnąłem szczękę.
– Ja odszedłem od ciebie. Nie od Jasia. To różnica, której chyba nigdy nie zrozumiesz.
Rozłączyła się bez słowa. Zostałem w pustym mieszkaniu, słysząc jeszcze w uszach echo jej słów. „Nie chciałam kłótni”. Tylko że jej bierność też była wyborem. I najbardziej bolało to, że wybrała przeciwko dziecku.
Niespodzianka w urodziny
Nie mówiłem nikomu, że pojadę. Po prostu wsiadłem rano w auto, kupiłem po drodze ten specjalny zestaw z dinozaurem – dokładnie taki, o jakim Jaś marzył – i ruszyłem pod dom Stanisława. Wiedziałem, że nie powinienem. Że tylko pogorszę sprawy. Ale nie mogłem siedzieć bezczynnie, kiedy moje dziecko świętuje beze mnie. I rozpacza, że mnie nie ma.
Zatrzymałem się na końcu ulicy. Z daleka widziałem baloniki przy płocie i dzieci biegające po ogrodzie. Siedziałem tylko, z prezentem na siedzeniu obok i sercem bijącym tak głośno, jakby miało mi zaraz wyskoczyć z piersi. I wtedy go zobaczyłem. Wysiadłem z auta. Mój mały chłopczyk. W zielonej bluzie z dinozaurem. Mój Jaś. Rozejrzał się, jakby czegoś szukał. Potem znieruchomiał. Nasze spojrzenia się spotkały. Zrobił krok. Drugi. A potem zaczął biec.
– Tatusiu! – krzyczał z radością, zanim dobiegł i rzucił mi się na szyję.
– Hej, hej, żabko zielona. Niespodzianka! Wszystkiego najlepszego, mój wielki sześciolatku.
Zamknął oczy i przytulił się mocniej.
– Dziadek powiedział, że nie mogę z tobą rozmawiać… ale ja chciałem cię strasznie zobaczyć.
Spojrzałem ponad jego głową. Stanisław z ogrodu już patrzył na mnie jak na intruza.
– Chodź tu, Jaś! Goście czekają – rzucił.
Jaś odwrócił się.
– Ale to mój tatuś!
Nie powiedziałem ani słowa. Otworzyłem drzwi samochodu, włączyłem bajkę na telefonie i usiadłem z nim w ciszy. On oglądał, ja patrzyłem na jego profil. Nie wrócił już na urodziny. I nikt nie przyszedł, żeby go zabrać.
Bardzo kochałem synka
Siedzieliśmy w aucie prawie godzinę. Jaś wyjął lizaka, którego miał w kieszeni i oglądał bajkę. Co jakiś czas zerkałem w stronę domu Stanisława, ale nikt nie wychodził. Tylko od czasu do czasu ktoś uchylał firankę. Ja – wyklęty zięć – siedziałem z własnym dzieckiem na ulicy, jak jakiś bezdomny. Ale przynajmniej byłem z nim. To było najważniejsze.
– Tatusiu, możemy pojechać gdzieś sami? – zapytał nagle, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Chcesz? – spojrzałem na niego uważnie.
Skinął głową. Włączyłem silnik. Pojechaliśmy do tej naszej budki z lodami, gdzie zawsze brał „największego waniliowego na świecie”. Siedzieliśmy na ławce. Jaś upaprał się lodami po całej buzi i na bluzie, jak zwykle. Niby nic się nie zmieniło, a jednak wszystko było inne.
– Tatusiu… dlaczego dziadek cię nie lubi?
Zawahałem się.
– Nie wiem, synku. Może kiedyś zrozumie, jak bardzo cię kocham. I że nie musimy się lubić, żebyśmy mogli być razem.
– A mama czasem płacze, jak dziadek na nią krzyczy – powiedział nagle – Ja to słyszę przez drzwi.
Poczułem, jak coś mi się ściska w środku.
– Jasiu… mama cię bardzo kocha. I ja też. I zawsze będę przy tobie, choćby nie wiem co.
Nie odpowiedział. Przysunął się tylko i oparł głowę na moim ramieniu. Lody rozpuściły się do połowy. Wieczór był chłodny, ale ja czułem tylko ciepło jego ciała. Kochany maluch.
Po urodzinach
Następnego dnia zadzwoniła Natalia. Nie pisała wcześniej, nie pytała, gdzie Jaś był wieczorem po urodzinach, jak go odprowadziłem pod drzwi domu. Po prostu zadzwoniła, jakby trzymała to w sobie całą noc.
– Nie rozumiesz, że to nie miejsce i nie czas?! – wyrzuciła z siebie bez przywitania.
– To był czas mojego syna. I zawsze znajdę sposób, żeby przy nim być – odpowiedziałem spokojnie, ale w środku znów czułem to znajome pieczenie.
– Przyszedłeś tam, zrobiłeś scenę, zabrałeś go, jakby wszystko było tylko o tobie.
– Jaś przyszedł do mnie. Sam. A scena była już wcześniej – tylko że ja jej nie reżyserowałem. Nie możesz mnie wyrzucić z jego życia. Nie ty. Nie twój ojciec. Nikt.
Usłyszałem, jak bierze głęboki wdech. Ale tym razem nie odpowiedziała. Po prostu się rozłączyła. Jakby chciała mi pokazać, że jej to nie rusza. Ale mnie już nie obchodziło, czy ją to rusza, czy nie. Miałem przed oczami jedną rzecz – jak Jaś wtulał się we mnie na tej ławce z lodami.
Siedziałem jeszcze chwilę, z telefonem w ręku, myśląc o tym, co dalej. O tym, co powinienem zrobić. Czy warto znów iść do sądu? Czy mogę walczyć o więcej czasu? A może to bez sensu, bo i tak znajdą sposób, żeby mnie odciąć? Jedno wiedziałem na pewno. Jaś nie był tylko „czasem przydzielonym w grafiku”. Był moim synem. Moim sercem. A serca nie da się podzielić na weekendy.
Bycie ojcem to stała obecność
Siedziałem sam w mieszkaniu. W kuchni panował półmrok, a cisza była tak gęsta, że aż zatykała uszy. Przede mną na stole leżało zdjęcie Jasia – to, które zrobiłem, gdy miał trzy lata i śmiał się w głos na karuzeli. Patrzyłem na nie długo, jakbym próbował przypomnieć sobie wszystkie odgłosy tamtego dnia. Tę beztroskę. Ten czysty śmiech. Nie wiedziałem, co będzie dalej. Może Natalia spróbuje mnie znowu odsunąć. Może Stanisław znajdzie nowy sposób, żeby zbudować mur między mną a moim synem. Ale jedno było pewne – nie zamierzałem do tego dopuścić. Póki starczy mi sił.
Miłości do dziecka nie da się zamknąć w harmonogramie odwiedzin. Obecność jest najważniejsza. Nawet jeśli trzeba czekać pod cudzym domem. Nawet jeśli nikt nie otwiera drzwi. Może Jaś kiedyś zapyta mnie, oglądając zdjęcia lub filmik z tego dnia, czemu nie byłem na jego urodzinach. Powiem mu prawdę – że byłem. Że siedziałem na końcu ulicy i czekałem. A on wybiegł do mnie sam. Bo łączy nas coś, czego nie da się przeciąć żadnym zakazem ani urazą.
I może kiedyś zrozumie, że ojcostwo to nie tylko bycie zaproszonym. To bycie zawsze obok. To po prostu bycie razem. Wstałem, zgasiłem światło i jeszcze raz spojrzałem na zdjęcie. Mimo zmęczenia i tej niekończącej się walki – czułem coś, co przypominało spokój. Może nie wygrałem, ale nie przegrałem najważniejszego.
Byłem ojcem. I nigdy nie pozwolę, by ktoś mi to odebrał.
Adam, 46 lat
Czytaj także:
- „Mąż ukrywał pod łóżkiem sekrety notes, w którym opisał swoje liczne zdrady. Szkoda, że nie ukrył też swojej głupoty”
- „Jestem instytucją charytatywną dla mojej córki i wnuków. Przypominają sobie o mnie tylko wtedy, gdy potrzebują kasy”
- „Płaciłam za jego zachcianki, a on tylko grymasił. Pokazałam mu, gdzie raki zimują”